Stryjeńska.

Zaczyna się niczym powieść obyczajowa z przełomu wieków. Wyprawa Zosi z ojcem na poranny spacer z zakupami, kreśli obraz krakowskiego życia, harmidru przekupek, ludowych przebrań, egzotycznych scen. Dla nas ten świat starego rozgardiaszu stanowi fascynację historyczną, niczym żydowski Kazimierz, od lat nęcący swoją dziwnością; Kraków sprzed wojen wychyla się z kolejnych książek niczym porcja nieznanej wcześniej przyprawy.

A dalej już podróż z Zośką, niezwykłą osobowością, fascynującą artystką. Rysuje od dzieciństwa, chłonie ludowość, folklor, słowiańską mitologię, co zaowocuje najoryginalniejszym talentem malarskim, jaki zdarzył się nam w XX wieku. Ale droga wiedzie niestety przez mękę, a talent nie starcza na bułki. Kolejna artystka, której nie dane było zaczerpnąć z siły, którą wyzwalała. Cokolwiek namaluje staje się sensacją, cokolwiek wystawi w konkursach, wygrywa. A jednak wciąż w długach, ucieczkach przed wierzycielami, wciąż zamartwiana brakiem środków do życia, jakby ono składało się z ciągłych pożyczek i konieczności zwracania, oddawania, upokorzeń i próśb o pieniądze.

Studio_20160131_180724_resized

      I gromadzi wszystko i opisuje wszystko – w pamiętnikach, które nawet się ukazały drukiem jako” „Chleb prawie że powszedni”, własnym językiem opisuje swoje życie – a jest to język niezwykły, bogaty, ironiczny, z polszczyzną ubraną we wszystkie możliwości obrazowania, język pięknie wyeksponowany a jednocześnie jakże przesycony jej własnym, niezwykłym poczuciem humoru.  Cztery tysiące stron zapisków – nie do dostania obecnie nigdzie. Gdzieś tam po 200 zł było sprzedawane, ale kto, komu, gdzie? Jakby kto miał to chętnie odkupię, bo przytaczane w książce fragmenty zapraszają do lektury z niezwykłym wdziękiem.

Studiuje w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium jako chłopak, bo kobiet tam nie przyjmowano wówczas, ale po roku zdemaskowana musi uciekać. Zakochuje się na amen w Karolu Stryjeńskim, ale to małżeństwo przyniesie jej więcej zgryzot niż radości, bo Zośka jak kocha, to całą sobą. Zachowuje się jak wariatka, więc mąż podstępnie zamyka ją w domu obłąkanych – która z was wybaczyłaby taki numer swojemu ukochanemu? Upokarza się przed nim, drze swoje prace (to darcie swoich prac przekłada się czasem na darcie biletów podróżnych, kiedy nie może zdecydować: jechać, czy nie jechać?), rzuca na kolana i błaga męża o miłość. Rodzi mu dzieci: najpierw niechcianą Magdę („rodzi się córka. Jestem wściekła. … karmię z niechęcią dziecko.”) wreszcie upragnionych chłopaków – bliźniaków. A Karolek zdradza żonę. Zapewne przez to, że jakoby Witkacy rozpowiadał o nim różne plotki, wyzywa go na pojedynek, do którego jednak nie dochodzi. Rozwodzą się w końcu, a Stryjeńska zapoluje na niejakiego Sochę, aktora, dla którego zmieniła nawet wyznanie, żeby wziąć ślub, a ten, niewdzięcznik, nie dość, że ją zdradzał, to jeszcze zaraził chorobą weneryczną. Koszmarnego pecha ma ta dziewczyna.

I tak jedziemy przez to życie potargane, roztrzęsione, jak jej charakter, jej osobowość, pewnie nieskoordynowana, zaburzona, ale jakże twórcza. Pogoń za pieniędzmi, nieudane interesy, przenosiny z miejsca na miejsce, jak gdzieś jedzie to nagle zawraca z drogi, potem znowu trzeba bilety, jedzie, ale wysiada, bo zmieniła zdanie, ale przez przypadek złapała lepszą okazję, więc znów jedzie – aż się modlimy, żeby w końcu dojechała, bo tego nie da się wytrzymać.

Koszmarne sceny po śmierci syna Jacka, kiedy nie chce uwierzyć, że umarł, wzywa policję, doktorów, żeby zbadali ciało, a w dniu pogrzebu jeszcze jeden doktor wezwany, żeby uratował dziecko, ale trumna już zamknięta, już kondukt idzie, nic nie da się zrobić. Całe życie bała się samotności, a przecież wciąż sama, wciąż w walce z życiem, a przy tym maluje tak niezwykle i oryginalnie. Już stara boi się duchów, śpi w wannie dniami, nocami chodzi na dworzec kolejowy, żeby być wśród ludzi. Dla wnuków jest trochę czarownicą a trochę wróżką, nie znosi dzieci, nie chce z nimi rozmawiać, irytują ją. Umiera w lutym 1976 roku w Genewie.

Autorka miała ułatwione zadanie – wystarczyło przedrzeć się przez pamiętniki Zofii; na początku Kuźniak jeszcze się starała, ale potem jakoś opadła z sił i już jechała niemal dosłownie pamiętnikiem. Może i tak było trzeba, może inaczej zrobiło by się z tego coś nużącego, mętnego, ale przecież pamiętnik jako szkielet można opakować sprawnie, czego dowodem świetny, pierwszy tom biografii Iwaszkiewicza, skrojony przez Radosława Romaniuka (no właśnie, a kiedy kolejny tom?).

Stryjeńska dotąd dla mnie jedynie migotliwy refleks, bo przypominam sobie kolorowe znaczki z jej rysunkami tańców, bo Witkacy i Karol Stryjeński, drobiazgi nie warte uwagi – a teraz widzę, jak świetną postacią była, jak wbiła się w rzeczywistość malarską kraju, ze aż lata po śmierci, dostała się na monety, szkoda tylko, że ta kolekcjonerska partia pieniędzy, przedstawia jej wizerunek jako kobiety leciwej, dostojnej, a przecież cała prawda o Zośce, sprowadza się do szalonych lat przed wojną, kiedy ta piękna dziewczyna, mogła świat mieć u stóp. Dlaczego się nie udało?

„Co do mej spuścizny artystycznej, jest ona ogromna i gdzieś po ludziach na świecie całym zgubiona. Byłby wór złota i Chwała Narodu, gdyby się tym kto kiedy zajął. Zofia Stryjeńska. Amen.”

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.