Coetzee po raz dugi, albo nawet trzeci

Przyszła do mnie nareszcie, zapakowana, skromna  w wielkości, żółto czarna.

Zimna, oziębła, snobka, nie daje się lubić Elizabeth, nie zabiega o to, trzyma dystans, najbardziej lubi być ze sobą sam na sam. Ludzie są irytujący, złości się łatwo, pogardza. Wszystko to mamy w sobie, a ona wywleka  te ukryte w trzewiach uczucia do świata. Wszyscy jesteśmy nią, ale boimy się do tego przyznać, że pogardzamy, bo to takie niekulturalne, nieempatyczne, bez zrozumienia. Tolerancja to słowo, które nie działa na Costelllo, ale  jest ona już na tyle stara, że zdanie innych ma trywialnie w dupie.

Dyskusje zawiłe na temat zabijania zwierząt, w pewnym momencie zaczynają drażnić, choć kiedy się w to wczytać, to wyłoni się racjonalne rozwiązanie, które zaakceptujemy. Przekomarzania Elizabeth o zwierzętach, męczy nie tylko samą pisarkę, a argumenty oponentów potrafią nas zaprowadzić w uliczkę, którą zrozumiemy, pomimo wrzasków Costello.

Syn John stara się chronić matkę, nie tylko przed własną żoną, która za wszelką cenę chce racjonalizować, co znacznie rozdrażnia starą kobietę, która nie ma już nic do stracenia, poza świętym spokojem.

Kiedy pociesza matkę rozhisteryzowaną dyskusjami o zwierzętach, odruchowo mówi:” Już już. Już niedługo wszystko się skończy.”  Okrucieństwo w stylu  Elizabeth, broń, której sama używa.

Czy obrońcy zwierząt kochają Costello? Nie ma na to żadnych dowodów. Jest  częściej nienawidzona, choć jej poglądy podziela większość. Może to metoda, sposób bycia, pewna wyniosłość odstręcza. Z Elizabeth nie  można się przyjaźnić – można się nią opiekować.

Jątrzy na każdym kroku, jedzie do Afryki żeby spotkać się z siostrą i rzecz jasna nie byłaby sobą, gdyby nie wywołała zamieszania – spory intelektualne to jej domena i tu nie wybacza nawet rodzonej siostrze. Przy okazji dyskusje o tym czym jest humanizm, dywagacje  i odniesienia, spory filozoficzne nie ułatwiają lektury, ale to są doskonałe wprawki dla nastolatków wkraczających w świat poważnych lektur – lubiłem takie przeintelektualizowane teksty.

Czy Elizabeth Costello to sam Coetzee – pytanie retoryczne – pisarz dyskutuje sam ze sobą, to jest walka z góry przegrana, bo jak wygrać z samym sobą?

Chciałoby się mieć taką ciotkę Elkę, przyjeżdżającą  raz do roku z Bydgoszczy, robiącą zamieszanie na każdym polu, a potem zwijającą swoje zabawki wyruszając na kolejną wojnę.

Literacko jest to proza zachwycająca, prosta i odważna. Nie wszystko jest jasne dla przeciętnego czytelnika – mnóstwo odniesień do literatury i filozofii, greckie mity i chrześcijaństwo z obrazoburczymi niepokalanymi poczęciami.

Czasem opuszczam zbyt zawiłe dywagacje, koncentrując się  nad samą Costello, jej dniem i nocami, niewyspaniem i podróżami na konferencje gdzie wygłasza swoje kontrowersyjne referaty.

W Amsterdamie widzę ją jak łazi wzdłuż kanałów trawiona wątpliwościami wokół książki, która ją oburzyła, o czym autor może przekonać się osobiście. Przypomina listy Kafki, wdrąża się w samo sedno problemu opisywania zła. Zarzuca pisarzowi, wiwisekcję mordowania,  wciąga ją okrucieństwo prozy, kwestionuje sens przedstawiania  egzekucji. Stawia autora pod ścianą odpowiedzialności, za własne odurzenie opisami obrzydliwości. Próbuje wytłumaczyć obecnemu pisarzowi swoje przemyślenia na temat jego odwagi w opisywanie zdarzeń, których Costello nie akceptuje, ale które ją wstrząsają. Elizabeth zaprzecza sama sobie jako bezkompromisowej pisarce – czyż nie taka jest rola autora, żeby książka przemówiła? Całe opowiadanie amsterdamskie zabija Costello jako krytyczkę i pisarkę. Zagubiona  niczym Franz, bełkocze, choć nikt jej nie słucha. Coetzee niszczy mit Costello, która występuje przeciwko całemu światu i musi przegrać, bo nikt nie chce jej słuchać.

Ta książka jest zbyt skomplikowana, miejscami przeintelektualizowana. Sama postać  bohaterki   fascynuje i bardziej chciałbym wniknąć w jej życie niż poglądy. Odsłania się ostrożnie, nie lubi wścibstwa, wydziela nam siebie, swoją fizyczność i  przygody, które jak brutalny gwałt, woli zachować dla siebie, co daje jej  wreszcie namiastkę satysfakcji.

Elizabeth Costello jest w gronie ulubionych postaci literackich, może obok  chorowitego Marcela i odważnego mierniczego.

Zakochać się w Eli nie radzę, bo to  śmiertelna fascynacja. Lepiej już docenić kunszt Maxa. Czy jeszcze coś napisze?

Na koniec czyściec na miarę Costello, czyli upalne włoskie miasteczko, gdzie leniwie siedzi się w kawiarni i czeka, nie wiadomo na co? Kafkowska scena z bramą, przez którą Ela chce przejść, choć tam nie wiadomo jak jest. Kobieta poddaje się absurdalnej procedurze, czeka i stara się zadowolić komisję, którą pogardza. Wrzucona w kafkowską  atmosferę czuje się dobrze, niedogodności  tylko podkreślają jej słabości i snobizm. Wiadomo, że nigdy jej nie wpuszczą, a to czekanie w upale jest karą za jej pełne pogardy życie. Zresztą wiadomo, że każdy ma taką jedną bramę, tylko dla niego. Kafka wyłazi z tej Costello jak Huellebecq z Vargi.

I jeszcze ten list  do Bacona podpisany Elizabeth C. przenosi nas  w literackość roku

  1. Znajdźmy więc portret pani Chandos, a ten list to wielka zmyłka, podpisany

Elisabeth C.

 

 

Zaszufladkowano do kategorii książki | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Persowie

Zastanawiam się skąd ta fascynacja perskimi lwami skrzydlatymi, czy od tego  byka ciężkiego  z Turcji za 10 dolarów, czy może z Cerama, choć sprawdziłem dziś, nie ma tam rozdziałów irańskich. Więc co mnie tak ciągnęło w góry Zagros, że nawet posłałem wniosek samotny o wize irańską – odrzucony, co  zniechęcić mnie nie zdołało, bo wreszcie  stanąłem w Pasagradach, a w Persepolis nabyłem najdziwniejszą pamiątkę z podróży po świecie i do dzisiaj nie wiem czy to Kserkses, Dariusz a może kto inny?

Fascynacja starożytnością nigdy mi nie przeszła, a więc kiedy piękna, niebieska okładka „Persów” pojawiła się w zasięgu wzroku, nie omieszkałem zamówić, dla niepoznaki dodając jeszcze „Asyrię”

Czytam o losach niezwykłego imperium i uwielbiam ten moment, kiedy konkretne postaci  wyłaniają się z odmętów historii, zastanawiam się jak było naprawdę, jak Cyrus opowiedziałby o swym ojcu Kambyzesie i matce księżniczce Mandane. Same początki imperium   fascynują przypadkowością, jak umiejętnie władca zjednoczył plemiona  i roztoczył swoją władzę. Nie da się odtworzyć  pewnych  faktów, jak było naprawdę i jak zachowywali się wszyscy ci  uczestnicy chwil istotnych w dziejach – to zapewne silny dylemat wszystkich historyków.

Mój oraz ostatniego z Pahlawich, ulubiony Cyrus Wielki, wszystko rozpoczął i choć nie był z dynastii późniejszych władców, na siłę  został wtłoczony w Achemenidów, a ulubiony zapewne nie jedynie z racji podziwu, że mu się udało, ale dlatego, że stanąłem u stóp jego grobowca, w tym metafizycznym zdziwieniu, że inni też 2500 lat temu stali obok i że jestem w stanie sobie to wyobrazić.

Aleksander Macedoński  rozwalił Persepolis i to jego ludzie złupili grób Cyrusa Wielkiego, ale potem wódz rozkazał uszanować pozostałości grobowca, co nie trwało długo. Teraz przypatrujemy się temu czerwonemu blokowi i zastanawiamy jak to było tam w środku i jakie skarby rozkradli Macedończycy, czy inni rabusie. Cyrus  Wielki  mądrzejszy był niż jego imiennik  lata później, dlatego nie skończył jak ten młody, wiedziony przez matkę ku zagładzie. Kobiety w imperium rozgrywały swoje partie a mnogość nałożnic generowała  sterty sukcesorów, gotowych rozwalić system. Końcówka  budzi złość, bo widać jak rozwiązłość, chciwość i ambicje zniweczyły pracę i Kserksesa i Dariusza. Imperia gubią się same, rozpadają pychą i okrucieństwem. Kiedy czytam o tych rozgrywkach pałacowych, kazirodztwie i torturach, widzę konkretne postaci i chciałbym obejrzeć  w telewizji te nowelę dynastyczną z ludźmi z krwi i kości – jak było naprawdę, jakie przypadki zmieniały wielką historię i co naprawdę się wydarzyło w tych przeludnionych  haremach.

Konstrukcja „Persów” zakłada, że nie znudzimy się po pierwszych historiach, nazwiskach, regionach. Popatrzymy na mapę i odhaczymy: tu byłem, tu stałem, a tu grobowce w skale wykute i nigdy nie udało mi się zapamiętać  nazwy tego miejsca:Naqsh-i  Rustam, gdzie przeżywa się chwilę zadziwienia, będąc w pobliżu  duchów historycznych władców Persji. Tak więc śledzimy postępy dziejów i drogę  od Cyrusa  po jego następców, by nagle się zatrzymać i przejść do otoczenia, zwyczajów, powszedniości – taka pauza to oddech  jak wizyta w Muzeum Narodowym w Teheranie.

Na koniec  Aleksander ściga po całej Persji Dariusza, tego ostatniego, już nie wielkiego. Zdradzony i przebity włócznią kona gdzieś w błocie  i tu przychodzi znów  pomyśleć jak naprawdę zabito ostatniego z wielkich władców Persji.

Lloyd Llewellyn-Jones, profesor z Cardiff  oparł się na źródłach perskich, żeby uniknąć negatywnej narracji o Persach, którą uprawiali Grecy, w potyczkach z Achemenidami wciąż na przegranych pozycjach, do czasów Wielkiego Macedończyka. „Persów” czyta się jak monumentalną  historię dziejów jakże odległych. Autor najpewniej czuje się w toku zdarzeń kluczowych w dziejach imperium. Nieustannie w tych dramatycznych, przełomowych  chwilach  w historii dynastii, nurtowała mnie myśl –  jak to było naprawdę, czy opisujący na swoich tabliczkach  świadkowie  lub kopiści nie przekłamali niektórych  chwil, czy nie było  inaczej w losach  powielanych w opowieściach; jak było naprawdę nigdy się nie dowiemy. Tajemnica  rzeczywistości umarłej jest najbardziej metafizycznym wrażeniem tej lektury. Scenariusz  dworski Achemenidów to   intrygujący materiał na  irański film oscarowy z wielkimi gwiazdami w rolach głównych.

Gruba, niebieska  książka towarzyszyła mi długo i   pozwoliła  zrozumieć charakter dumnych Irańczyków, spotykanych na ulicach  Teheranu lub Isfahanu.

Smutny koniec Achemenidów, potem Sasanidów, aż po ostatniego szacha z krótkiej dynastii Pahlawich, pogrążył Iran w islamskiej magmie. Iran kojarzony z terroryzmem i szowinizmem  religijnym, nie wygląda przerażająco „na codzień”, ulice pełne otwartych  ludzi, śmiałe dziewczyny  jeszcze w chustach, choć  z odsłoniętymi grzywkami, śpiewający mężczyźni pod mostem w Isfahanie, protesty studentów w Teheranie, wszystko to zanurzone w cieniu  wspaniałych meczetów.  Tymczasem  ta Persja tkwi w narodzie i nawet sobie nie potrafię wyobrazić planów ajatollahów, żeby rozjechać koparkami Persepolis.

Epoka Wielkich Królów’ to fascynująca biografia imperium, które od Cyrusa do Dariusza prezentowało skuteczną egzystencję w sąsiedztwie zazdrosnych Greków, których syn  rozprawił się  z tym fascynującym światem.

Zaszufladkowano do kategorii książki | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

Coetzee

Uznałbym tego Noblistę za aktualnie  najwybitniejszego prozaika na świecie – „Polak”  zachwycił mnie formą i językiem, przypomniał  skupienie nad „Hańbą”,  przywołał się w obliczu  zbioru opowiadań „Nadzieja”; ten tytuł denerwujący, zwłaszcza kiedy  tematy opowiadań zmierzają ku śmierci. W pewnym wieku  dostrzega się tam  starość i koniec, a nie są to przyjemności nastrojowe.

To trzeba czytać, a ja słuchałem, krótkie opowiadania , zaczęły mi się zlewać w jedną historię z dominującym wątkiem starości, a urywki miasta przebiegały mi przed oczami niczym całe życie, bo jechałem przez zimę w mieście. Dostrzegłem błąd, że słucham, za późno. Bo przecież lektor mnie zachwycił, Mateusz Drozda zrobił to, o czym zawsze marzyłem wysłuchując audiobooków, nie przeszkadzał w myśleniu o tekście, przeczytał „Nadzieję” Johna M.  w Sposób wybitnie doskonały – tak to się powinno robić.

Potrafię wysupłać pojedyncze  fragmenty tej prozy, a czasem one uwierają, a czasem chwytają, stąd postanowiłem ponownie wsłuchać się w głos Mateusza Drozdy oraz myśli  85 letniego autora „Hańby”, którą kiedyś dawno zakupiłem i nawet przeczytałem z podziwem.

Pierwszy i zapewne ostatni raz wysłuchałem dwa razy z rzędu audiobooka i była to przygoda  metafizyczna. Jednostajny motyw przewodni  kierował   nastrój dwupłaszczyznowo; myślałem o konstrukcji opowiadań, o technice i trwaniu w zawieszeniu tych fragmentów, pisanych jakby z doskoku, datowanych w dniu ukończenia, a do tego tematy niby zwyczajne, a jednak obdarzone  czymś metafizycznie dojmującym. Temat obrońców zwierząt nie jest mi bliski i specjalnie fascynującym, ale empatycznie losy zabijanych zwierząt czynią spustoszenie, jakbyśmy utożsamiali się z tymi pędzonymi na rzeź – bo do czego sprowadza się nasze życie? – suniemy tym taśmociągiem na ostateczne przemielenie i niepamięć.  I ta nadzieja kurczaka, że wszystko dobrze się skończy – ostateczny los  tego chwilowego życia, my doskonale znamy, ale on nie i kiedy znajdziemy się mentalnie na jego miejscu, przychodzi refleksja: co też uczyniliśmy  światu?

Klimaty opisywanych miejsc, pisarz kreśli oszczędnie, ale widzi się te południowe słońca, jakby chciano nam oszczędzić ponurej atmosfery pogłębiającej depresyjne refleksje. Nie to jest celem  autora, nie stara się nas przestraszyć nieuchronnością, raczej stara się zrozumieć, jak tę niewierną żonę, która nieustannie się usprawiedliwia z tego, że od czasu do czasu przeżywa namiętność z obcym , jak narkotyk. Kto chciałby ją potępić?, który czytelnik  zwyzywa ją  od najgorszych? Coetzee  pokazuje  grzech niczym nic nie znaczący epizod, fakt, który daje więcej radości i dobrego. Moralność staje się osobistym wyborem kobiety,a  zdrada  wychodzi poza możliwość oceny. Jak spojrzy na to chrześcijański Bóg, nigdy się nie dowiemy – a szkoda.

Kobiety na skraju, świadome  jakie jest zakończenie tej historii, a obok ich zobowiązane dzieci, próbujące zrozumieć, ale głównie poradzić sobie z sytuacją. Samotność jest przesłaniem tych opowieści – staniesz nad skrajem i własne dzieci cię nie zrozumieją, zawsze będzie to zagubienie we własnym świecie. Coetzee dużo pisze o zwierzętach i ich cierpieniu w ludzkim świecie, o kozie  zarzynanej na mięso, czy kurczaku  w drodze na zmielenie, do tego koty i starzy ludzie, a wszystko w jakiejś  smutnej filozofii. Kilka opowiadań pisanych latami, które zlewają się w jedność, w życie kobiety, której starość i  samotność odbierają wszystko.

Przewija się tam nieustannie Elizabeth Costello  i nie potrafię przeboleć tej luki w mym literackim obcowaniu, luki Elizabeth, nieobecnej w świadomości, do dziś, bo przywracam ją dzięki „Nadziei”.

Australijczyk urodzony w Kapsztadzie o korzeniach czarnyleskich, wielkopolskich, pisze  jednak nieustannie o sobie, przez siebie  i dzięki temu jego proza jest tak bardzo spójna  i rozpoznawalna.

Wielkość Coetzee  sprowadza się dla mnie nie tylko  w tematach, które podejmuje, ale głównie w stylu, w którym to robi – jego proza jest  uporządkowana i błyskotliwie przenikliwa – nie ma tam miejsca na niepotrzebne wyskoki, zachwiania – to jest styl  prawie doskonały i to najbardziej do mnie przemawia. „Nadzieję” chciałbym mieć w papierze, ale audiobook  jak najbardziej zdaje egzamin.

Rewelacyjna proza bardzo starego już autora, jest  w najlepszym gatunku, to wysmakowana przygoda, za którą się tęskni zaraz po odłożeniu.

Pokusa, żeby po raz trzeci posłuchać Mateusza Drozdy może  stać się tak nieodparta, że odłożę na potem zakup wersji papierowej, co w przypadku Elizabeth Costello stało się nierealne…

 

Zaszufladkowano do kategorii książki | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Życie Franza 2.0.

2024, to także rok Franza Kafki, z drugim tomem biografii Stacha, przeciągniętym  na kolejne miesiące, smakowanym perypetiami z Felicją, czyli najdziwniejszym narzeczeństwem w dziejach literatury, obok Dantego i Beatrycze, albo przygód Dahli, zawsze kończącym się  niedobrze, a nawet nigdy nie skończonym.

A do tego Kafka trafił do Krakowa do Conrada na Rajską, którą szukałem  idąc Szewską  zerkając na zwłoki Pyjasa , leżące w fast foodzie.

Felicję zapoznałem już przynajmniej dwa razy, a teraz Stach pokazuje mi jak  perwersyjny to był związek i jak filmowo można byłoby  zinterpretować te podchody – tyle nowych faktów wywlókł  Reiner i aż żal, że nie zapytałem go o metody poszukiwań, bo cały czas  widziałem reakcje na  homoseksualizm bohatera. Jakoś dotarło do mnie dziś rano  sedno charakteru Franza i doszukałem się w nim  tożsamości, drapanie, grzebanie, dygresje nieskończone, albo, albo, w końcu  przerażona niewiedza i niepewność. Kafka z Felicją tańczą na obrotowej scenie, obserwowani przez innych, którzy czasem jak  Greta zaplączą się w mechanizm, ale nie zakłócą idei.

A więc Felicja i jej znaczenie dla literatury – Stach pokazał mi  jak bardzo rodzina Bauerów sterowała  prozą światową. Nagle czytam o tym bracie nieszczęsnym, co kradł i kładł się cieniem na prestiż żydowski, co przed ślubem stresowało narzeczoną. Meble ciężkie kupione, mieszkanie zaklepane – pewnie pościel już też wyszyta i myśli Franza, jak będzie się pokładał w tej pościeli, po katordze zapisywania   prozy swej. Felicja  sztywna  i praktyczna; jak potoczyłaby ten układ, gdyby wszystko nagle zagrało i  biedny Kafka  wylądowałby w tych falbanach pościeli małżeńskiej.

Biograf Stach skrupulatnie  prowadzi nas przez  dylematy małżeńskie, ale nie unika tła, bo przecież wojna wybuchła i życie przestawia się  na inne tory. Kafka pisze nie tylko w związku z procesem nad jego związkiem , ale  rzeczywistość wplata  w prozę własne przemyślenia. Felicja zawładnęła drugim tomem przygód   dzielnego Franza i już chciałbym doczekać  ostatniego rozdziału odchodzenia  w towarzystwie  Dory z Pabianic  lub Będzina. Sobotnio-niedzielne poranki z kawą  naznaczył Franz  i choć wcześniej  trenowałem już ten czas z prozą mojego ukochanego pisarza, to jednak wejście w życie autora  „Zamku”, pozostawia odcisk nie do podrobienia.

Kolorowe obwoluty pasują jedynie do zielonkawego tomu „Opowieści i przypowieści”, albo czerwonych „Próz utajonych”. Ale nie o kolorach my tu…

Lata decyzji” to okres  decydujący o  prozie Kafki, choć przecież „Zamek”, napisał

tuż przed śmiercią; nieustanne przepychanki z Felice zdeterminowały jego pisanie i to w tym czasie powstały najważniejsze opowiadania z „Przemianą” na czele,

Ten tom  drugi kończy się znienacka, zostawia nas obok  rozdartego Franza, już uwolnionego z narzeczeństwa, oddychającego z ulgą, gotowego na nowe odkrycia i kobiety.

Jak trudno było opisać ten  szczególny czas w życiu pisarza, kiedy  spalił listy  narzeczonej, gdzie pewnie tyle było szczegółów do biografii, choć jak już wiemy Felice była dość dyskretna i delikatna w kwestii własnej rodziny oraz  uczuć.

Kobiety, żony pisarzy niejednokrotnie doczekały się własnych biografii, niesionych nazwiskiem kochanka – taka Vera Słonim, albo Nora Barnacle, wykwitły  przy swych mężach i doczekały grubych tomów z ich losem  między prozą słynnych pisarzy.

Felice Bauer zasługuje na specjalne wydanie ze swoją biografią  od Prudnika do USA z przejazdem przez prozę Franza Kafki.  A Adam Green mógłby napisać piosenkę ze swoją prababką w tle.

A teraz jeno doczekać tomu ostatniego, schyłku, który kiedyś obejrzałem w świetnym filmie odcinkowym nadanym w telewizji, kiedy umęczony  gardłem dogorywał pod opieką dzielnej Dory.

Zaszufladkowano do kategorii książki | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

Chandler vs Bonda

Miała być uczta, sam deser, takie sushi smakowane z wyrachowaniem. Nagle w lekturze pojawiły się tony niecierpliwe, jakby autor spuścił ze mnie  to nadmuchane oczekiwanie – zacząłem dostrzegać słabości w konstrukcji, choć smak pozostał i przyjemności dopisywały. Błyskotliwe dialogi, zwłaszcza z czarnoskórymi windziarzami, nie wystarczały, choć stanowiły esencję maniery, którą Chandler  czaruje.

Przestały mi się sklejać wątki, gubiłem się w akcji, myliły postaci. Nieodmiennie czarująca i wysoka blondynka  przesuwa się  przez życie Marlowa, ale to raczej  bezradna, nieśmiała  i zagubiona  szara myszka jest ideałem Raymonda i w niej zakochałby autor swojego detektywa, gdyby tylko w pełni go kontrolował. Tymczasem Marlowe robi wszystko  po swojemu i  jak zawsze zmierza  do swojego opustoszałego biura. Przegrany detektyw rozwiązuje zagadki z wyprzedzeniem a wydarzenia muszą nadążyć za jego  myślami. Tutaj, historia sięga dalekiej przeszłości i wszystko  kręcąc się wokół pieniędzy i miłości, nawiązuje do rodzinnych  kryzysów zleceniodawczyni  detektywa, która tradycyjnie  lubi wypić, tym razem  nadużywa słodkiego porto, zapewne lepszego od współcześnie do nabycia w Biedronce. Dużo trupów, Marlow spotyka się z ludźmi, błyskotliwe dialogi nie wykluczają policjantów, a na koniec i tak wszystko rozpływa się z łzami pokrzywdzonej. Zapytajcie mnie kto zabił i kogo. To najmniej ważne – liczy się tylko  gęsta i gorąca atmosfera Hollywood, opisy autora  i refleksji, dialogi z gipsowym Murzynkiem, zastępują  dedukcję. Zagubiony w tym nibyświecie, tęsknię za  filmową adaptacją, nakręconą zaraz po wojnie, a aktorka grająca Merle  robi wrażenie na fotografii.

Nagle naszło mnie  porównanie z rodzimą kryminalną autorką Bondą, której najnowsze lalki, zdobywają szturmem media społecznościowe, a piękna Kasia namawia  do czytania – a ja słucham tego  z niedowierzaniem, że  wciąż ten sam schemat, drastyczne momenty opakowane w folię jak lodówka w transporcie – tylko to szeleści, zapycha niczym cholesterol.

Najważniejsze to rozmnożyć jak najwięcej postaci, poopisywać, zapełnić dziury w akcji – a mogłoby być jak u Rowling, gdzie też sporo wypełniaczy, ale jest tajemnica, jest Strike i Robin, a u Bondy nawet ta Lena jest taka jakaś  wyblakła. Poszukuje się  tego zwyrodniałego  łowcę, tropy się plączą, ale sprawca jest najmniej ważny. Młoda policjantka mierzy się z wszystkimi, rodziną rozpartą w policji, młodą żoną ojca, przełożonym, koleżanką , ofiarą. Bonda pokazuje, i to nawet całkiem przekonywująco, zmagania  Leny  ze światem i zaplątaną gdzieś tam kobiecością i pragnieniami. Na koniec zdekoncentrowałem się i finałowe pojmanie zrozumiałem jako  nieporozumienie – czy to naprawdę ten łowca, o którego chodzi? Potem Epilog i jakby miłosne preludium, podprowadzenie pod ciąg dalszy? Najmniej ważnym jest kto zabijał, niby sprawca siedzi, ale czy autorce udało się zbudować  mikroklimat dla Leny i jak to pociągnąć dalej, żeby nie ugrzęznąć jak  z Saszą, która wypaliła się już w drugim tomie.

Nie da się porównać kryminału pisanego  w latach czterdziestych  ze współcześnie reklamowanym  epizodem pisarskim olśniewającej blondynki. Mam wrażenie, że Chandler pisał  z entuzjazmem i przyjemnością, a Bonda z przymusu, z konieczności   trwania na rynku. Jestem nieobiektywny, bo  tak bardzo chciałbym przeczytać  rasowy kryminał Katarzyny Bondy, przy którym  nie zgrzytałbym zębami z bezsilności.

 

Zaszufladkowano do kategorii książki | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

444

Maciej Siembieda, z autentycznej historii, wykroił fascynującą fikcję, gdzie miesza się przeszłość, także ta mocno odległa, teraźniejszość i przyszłość.

Nie streszczę tutaj kolejnych wątków zaginionego obrazu Matejki, zbrodniarzy hitlerowskich, sułtanów, Bokiry, miłości prokuratora, bo każdy powinien samodzielnie  odczytać  zdarzenia, dzięki którym zapragnie obejrzeć obraz „Chrzest Warneńczyka”.

W szkole  mocno współczułem naszemu królowi, którego uciętą głowę w miodzie obnoszono jak łup po bitwie, choć podobno miała jasne włosy, a król urodził  się brunetem. Potem czytałem, że niby uciekł przed bitwą do Portugalii, gdzie sobie żył w zapomnieniu. Jako dziecko współczułem  młodemu królowi porażki pod Warną, w ładnym roku 1444 i nie wierzyłem, że był ojcem Kolumba.

Podobno pisarz Siembieda, lata całe zgłębiał  losy obrazu Matejki i znając tyle nieprawdopodobnych faktów skonstruował dramat oparty na przepowiedni.

A autor jest dociekliwy jak Borewicz w kultowym serialu. Kiedy opisuje lądowanie idealne samolotu, to zna każdy szczegół przyziemienia, a kiedy wspomina o udarze lewostronnym, to musi zaznaczyć, że wywołuje go zapchanie prawej tętnicy mózgowej.

Historia obrazu i przepowiedni jest naprawdę wciągająca, a przemieszczanie się w czasie i przestrzeni, wymaga piorunującej wiedzy o świecie. Historyk Siembieda udowodnił już w „Oriencie”, że potrafi wciągnąć w wir swoich zainteresowań.

Jak nie lubię Bonaszewskiego podświadomie, to  doceniam jego mistrzowskie interpretacje – w tym przypadku  aktor  przeczytał Siembiedę wzorowo  i aż chce się słuchać w Audiotece jego kolejnych audiobooków, a wiem, że  tego autora czyta regularnie i już mam „Gambit” na półce.

Przepowiednię wymyślił pisarz, ale z łatwością w nią uwierzyłem. Sama Bitwa 10 listopada, została sprowokowana przez papieża, który dla interesu, polecił zerwać porozumienie z  sułtanem, a 12 letni Mehmed II, zdecydował o głowie polskiego króla.

Siembieda  doskonale połączył fikcję i wymysły, z legendami i faktami historycznymi. Do tego ten bondowski prokurator, zakochany i dopiero wymykający się z wyobraźni Siembeidy. „444” to początek kariery Kani, a powieść, którą wysłuchałem, jest udoskonalonym wznowieniem pierwszego wydania sprzed paru lat. Intrygujący jest ostatni etap przyszłościowy, kiedy  widzimy świat wiele lat  do przodu.

„444” to dojrzała wersja przygód Pana Samochodzika i Tomka Wilmowskiego, perfekcyjnie skonstruowana, zwodząca czytelnika  i pozwalająca uwierzyć w najbardziej fantasmagoryczne pomysły autora.

A Warneńczyk to nadal mój ulubiony władca z pocztu królów Polski. Matejko  pozostaje nadal kreatorem wyglądu  królów, co też nadaje się na  fascynującą opowieść.

„444” to najlepsza historia w audiobooku w tym roku i mało co mogłoby ją przegonić.

 

Zaszufladkowano do kategorii książki | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Nesbo, zdrajco…

Przedzierałem się przez tę opowieść jak przez dżunglę amazońską, wściekły i zniesmaczony, niech to się już skończy, niech pozabijają się wszyscy wreszcie i kiedy z niesmakiem kolejnego poranka , czytam jak Roy wiezie swoją Natali,  nagle  kończy się tekst i „Zatruta krew”. Pretensje mam do Jo, że nie ma Harrego i że to ostatnie nie jest wcale źle napisane, ale że kompletnie mnie nie porusza. Wioska  i bracia, którzy nie wiedzą, że walczą o wszystko, Do tego molestowanie w rodzinie, władza, pieniądze i kobiety, zdrada, miłość – czego więcej potrzeba? A jednak nic nie klei się opowiadaczowi, brniemy przez kolejne rozdziały, trup pada tradycyjnie a Roya jak nie lubiłem, tak dalej mnie wkurwia.

Już „Królestwo” wzbudzało mieszane uczucia i kiedy wyskoczyła ta „Zatruta krew”, zrozumiałem, że Jo szykuje zastępstwo za Holego, którego zamknie  wkrótce, albo już to napisał i tylko trzyma na smyczy.

Historia wioskowych braci, rozpoczyna się w pierwszej części i kiedy zdaje się, że starszy brat będzie chronił zawsze młodszego, ofiarę i przystojniaka, zaczynają się  przepychanki, zdrady, zasady pękają, pojawiają się ofiary, wyrzuty sumienia, kobiety, które zawsze komplikują relacje męskie. W drugim tomie to ta „zatruta” krew każe mordować, a  łatwość rozwiązywania sporów tą metodą, doprowadzi Roya do ostateczności, a to co stało się w finale, nie powinno zaskoczyć wszystkich nawykłych do podstępnych pomysłów pisarza.

Polskie wątki to niezrealizowana podróż do Krakowa, co Jo odkupił opisem  atrakcji Zatoru.  Zanosi się, że będzie trzecia odsłona  wiejskich przepychanek – ciekawe kogo tym razem rozpuści w koparce nienasycony Roy?

Nie czekam z utęsknieniem, przewidując, że Nesbo  wypuści  niezależną pozycję oderwaną od Harrego i Os. Wydarzyć się może w związku z Natali tyle rzeczy, że strach pomyśleć jak w głowie Jo  rodzi  się przewrotna kontynuacja  dwóch pierwszych części kariery braci Opgardów.

Zatruta krew” nie spełnia pokładanych w autorze nadziei, ale to zawsze Nesbo i kolekcja charakterystycznych tomów zyskała nową pozycję i oczekujemy na następną.

Zaszufladkowano do kategorii książki | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Kły beskidzkie

Kryminały Pasierskiego przestają być kryminałami, pisarz wszedł na trudną ścieżkę, która rozwija jego  twórczość, ale schodzi z ścieżki autora fascynującego zagadkowymi morderstwami. Mamy w „Kłach” zamordowaną  intrygującą Kalinę i powolne śledztwo w beskidzkich  odludziach, gdzie pióro Jędrzeja Pasierskiego utknęło na dobre, podobnie jak Nina zagnieżdżona z dwójką dzieci bez ojców, umoszczona w górach, gdzie więcej rodzinnych tajemnic i przetasowań, które pisarz mozolnie maluje, spychając wątek kryminalny na obrzeża. Perspektywa już nie wychodzi wyłącznie od Niny, zajętej bardziej dwójką grzecznych dzieciaków, ale oglądamy  świat oczami młodych, co Pasierski  serwował już we wcześniejszej opowieści – zabieg ten nie wydaje mi się interesującym, wprowadza  bowiem perspektywę zaburzoną hormonami, mętną i  stanowiącą wypełniacz prozy, która tasuje układy i stosunki ludzkie, co w pewnym momencie staje się denerwujące i wzbudzające niecierpliwość w czytelniku.

„Kły” toczą się skokowo, co rozbija  płynność narracji i pod koniec  zaczęło mnie wkurzać. Winny zostaje zdemaskowany w sposób dosyć  nudny, a odkrycia Niny zdają się być przypadkowe. Myśliwi robią swoje a wysiłki autora, żeby oburzyć czytelnika ich  fascynacjami  spełzają  na nic. Kuszenie męskością, testosteronem, zabijaniem, bronią, wódką, rubasznością zawsze trafi na podatny grunt.

Nina jest tu bezradna, zagubiona, a jej przełożony przejmuje stery śledcze. Akcja toczy się niemrawo, trupy zagęszczają atmosferę,  jest to malownicze w tym beskidzkim krajobrazie zimowym. Pasierski buduje zamknięty świat, gdzie groza jest uśpiona w zamrożonym powietrzu, ale mało kto jej się obawia. To nie jest świat ostatniej części „True detective” i może dlatego nie wywołuje poważnych dreszczów.

Pisarz z wykreowaną i lubianą bohaterką utknął w zamieci beskidzkiej i Nina Warwiłow wymknęła mu się spod pióra. Polubiła to swoje nowe miejsce na ziemi, wtopiła się w tę garstkę społeczności i wyczekuje kolejnych wyzwań, nie tylko osobistych.

Tak więc już nie kryminał, raczej obyczajowe rozważania tubylca, bo Pasierski z tych swoich Beskidów nie daje rady się uwolnić, zakopał się w śniegach łemkowskich, w lasach i wioskach wymarłych – ile tam jeszcze można zbrodni sprokurować, ile charakterów opisać?

Nina pospolicieje, jakby szukała stabilizacji, praca uświadamia, że sama z dziećmi w tych śniegach nie przetrwa, licząc jedynie na pomoc sąsiadów.

Na drugim biegunie zdaje się być zamordowana Kalina, atrakcyjna i w pewnym sensie zdemoralizowana kobieta z kategorii tych złych w ocenie mężczyzn i przez to fascynujących. Kalina ginie  jakby zasłużenie, ale odkopanie  przyczyn tej śmierci, prowadzi czytelnika przez mikroklimat sąsiedzko- rodzinnych swarów, a efekt końcowy  zaskakuje nawet mocno wyrobionego analityka powieści Pasierskiego.

Zastanawiałem się nad tytułowymi kłami, do kogo należą i co symbolizują? Czyżby  autor miał na myśli watahę wilków, stado w jakim żyją sąsiedzi malutkiej beskidzkiej wioski… nie jestem dobry w takich domysłach, a tytuł  wilczy  zapewne symbolizuje bardziej charaktery ludzkie niż wilcze echa.

Trudno wyobrazić sobie kolejny tom przygód zagrzebanej w górach i dzieciach Niny. Czytając „Kły”  wyobrażałem sobie romans detektywki z miłośnikiem wyścigów zaprzęgów psich, ale autor brutalnie sprowadził mnie na ziemię , wykluczając trzecią już ciążę Warwiłow, a na koniec wyprowadził szybką kontrę stabilizacji uczuciowej.

Chciałem zdecydowanie bardziej ponarzekać na beskidzkie odsłony Niny, ale ostatecznie jest jak jest i pozostaję miłośnikiem tej prozy, nawet jeśli kolejny tom ponownie zagrzebie nas w śniegach na odludziu.

Zaszufladkowano do kategorii książki | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

Skrzep

Znużyłem się niebotycznie przy kolejnej odsłonie losów Grossa, jakby autor wałkował wciąż to samo, te herbatki Lipton i zdrowie komisarza. Końcówka z okularami  naciągana, bo można było to łatwiej sfinalizować, a nie  kusić się  na ryzykowne podchody. Miałem inny pomysł na mordercę, ale Małecki od początku zawęził grono podejrzanych, więc trzeba było wybrać spośród dwóch. Koniec  tradycyjnie zaskakujący, jeśli chodzi o relacje z synem. Zdawało się już we wcześniejszych tomach, że Gross rozwikła  sprawę  napadu na żonę, ale Małecki trzyma ten wątek podobnie jak wcześniej  Benner, we wcześniejszym cyklu, szukający żony.

Przez całe śledztwo przewija się wątek drewnianego młotka i zdaje się, że  ten motyw autor nagle porzucił, podobnie jak konflikt Grossa z przełożonymi. Niestety   komisarz nie ucieknie na emeryturę, bo kolejny trup czeka na  sprawiedliwość.

Małecki musi zrobić radykalny zwrot  w losach komisarza – podpowiadam: niech obudzi się żona, a to co zrobi Gross niech zaskoczy nawet jego samego.

Nostalgiczne przywiązanie do bohatera pozwala sprzedawać kolejne tomy, co przypomina kręcenie kolejnych sezonów serialu, który polubiliśmy już po pierwszym, a producentom szkoda pozbyć się za jednym zamachem złotej kury.

 

Gross a przez niego Skalska, mają coraz więcej nieprzyjemności ze strony  wrednej przełożonej, ale gdzieś tam, jak zwykle czuwa opatrzność, co te uprzykrzenia zuboża i daje nadzieję na nowe otwarcie.

 

Zaszufladkowano do kategorii książki | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Łazarewicz na Szewskiej

Facet lubuje się pewnie w grzebaniu w pożółkłych papierzyskach, aktach sądowych, dokumentach, gazetach notatkach odręcznych itd. Wszystko winno być wyjaśnione, przeanalizowane i opisane. Kafkowska przenikliwość musi doprowadzić do ostatecznych konkluzji, jak to było przy okazji Gorgonowej, ale w przypadku śmierci Pyjasa zostajemy bezradni, choć zdaje się, że autor subtelnie podsuwa  ostateczny wniosek.

Z Pyjasem jest taki kłopot, że „przebił” go Przemyk, a Łazarewicz także się za to zabrał, jeszcze przed Pyjasem napisał „Żeby nie było śladów”, stąd biorąc się za „Na Szewskiej”, miałem gdzieś na krańcach umysłu bardziej Przemyka i dopiero koncentrując się na dacie, zrozumiałem, że Pyjas zginął jeszcze przed wybuchem solidarnościowym, a mój krakowski  kolega z AGH, nie mógł jeszcze  plątać się po Starym Mieście, za Wildstainem i Maleszką. Odsłuchiwałem z fascynacją losy studenckie końca lat siedemdziesiątych i kiedy już dotarło, że nie będzie wyboru między morderstwem a wypadkiem, skupiłem się na Ketmanie, bo nazwisko przewijało się przed laty,  z zarzutami do Michnika, że trzymał Maleszkę w pracy, nawet wówczas, kiedy już było wiadomo co zrobił. Żyjący konfident, zdrajca przyjaciół,  jest tutaj osobowością szatańską, która intryguje bardziej niż główny  bohater, ofiara, która nieświadomie stała się symbolem przemian.

Łazarewicz  szczegółowo charakteryzuje środowisko, dociera do nazwisk  nawet przypadkowych świadków, krąży niczym zgłodniały szakal  wokół faktów i wyskrobuje każdy detal, mogący zdradzić tajemnicę – finalnie sami musimy  sobie wytłumaczyć, co zabiło Pyjasa, kto tu jest winny i dlaczego  utopił się zasadniczy świadek, skąd ten plecak pod drzwiami i czy lekarz kłamie?

Legenda Pyjasa podsycana przez KORowców, spełniła swoje zadanie, ale czy sam Staszek poszedłby w tę stronę wolnościowej rozgrywki, czy raczej zapowiadał się bardziej na artystę niż wolnościowca, aktywnie  rozbijającego system.

Audiobook fantastycznie się tutaj  sprawdza, a przeczytany przez Marcina Popczyńskiego jest najlepszym przykładem  perfekcyjnej interpretacji. Bez emfazy i kombinowania,  lektor prowadzi nas przez kolejne rozdziały, które Łazarewicz  podzielił pomiędzy śledztwo, Staszka i Ketmana, który wyrasta tu na drugą osobowość, dopełniającą  tamten pokrętny czas.

Pisarz nie obala mitu, co niektórzy sugerują – wyświetla jedynie  wszystkie niuanse  wydarzenia jakim była śmierć studenta i co można było z niej zrobić.

Łazarewicz  zostawia nas podobnie jak w przypadku Gorgonowej  z dylematem  nieodgadnionym – jedynym przegranym tej książki jest oprócz  ofiary, Maleszka, który  zasługuje na własną biografię, tylko nie ma odważnego, który potrafiłby ubabrać się w tym  śmierdzącym bagnie.

Zdradzając personalia Ketmana nie popełniam żadnego nadużycia, bo to nazwisko  znane jest od2001 roku. Nieświadomi, ale inteligentni czytelnicy szybko zidentyfikują agenta, bo Łazarewicz zręcznie naprowadza  nas  podsuwając  świeże tropy, które myślący  odbiorca z miejsca przyporządkuje.

Jak wyjaśnił mi kolega, kiedy pada nazwisko Łazarewicz, to on bierze w ciemno wszystko co autor napisze. Uwzględniając moje haniebne braki zapewne skuszę się  najpierw na Przemyka, choć  film mnie rozczarował, ale książka to coś innego. Potem  udam się do RPA, śladami Walusia.

Poszedłem na Szewską, wcześniej obejrzałem stare zdjęcia z leżącymi we krwi zwłokami. Dziś nie znajdzie się tamtej ponurej atmosfery czeznącego socjalizmu, a ulica kolorowa i tłumna, z fast foodem pod numerem siódmym.  A jednak świeże czerwone kwiaty  ktoś umieścił przy  tablicy pamiątkowej.

Pyjas bezwiednie stał się symbolem esbeckich  zbrodni, ale czy gdyby udało mu się przeżyć  upadek  na twardą posadzkę klatki schodowej, nie zapiłby się później, rozczarowany życiem.

Wielu oddałoby wszystko, żeby poznać losy chłopaka błąkającego się po pijaku w centrum Krakowa, w majową noc, która  zakończyła życie Stanisława Pyjasa.

Zaszufladkowano do kategorii książki | Otagowano , , | Dodaj komentarz