Przyszła do mnie nareszcie, zapakowana, skromna w wielkości, żółto czarna.
Zimna, oziębła, snobka, nie daje się lubić Elizabeth, nie zabiega o to, trzyma dystans, najbardziej lubi być ze sobą sam na sam. Ludzie są irytujący, złości się łatwo, pogardza. Wszystko to mamy w sobie, a ona wywleka te ukryte w trzewiach uczucia do świata. Wszyscy jesteśmy nią, ale boimy się do tego przyznać, że pogardzamy, bo to takie niekulturalne, nieempatyczne, bez zrozumienia. Tolerancja to słowo, które nie działa na Costelllo, ale jest ona już na tyle stara, że zdanie innych ma trywialnie w dupie.
Dyskusje zawiłe na temat zabijania zwierząt, w pewnym momencie zaczynają drażnić, choć kiedy się w to wczytać, to wyłoni się racjonalne rozwiązanie, które zaakceptujemy. Przekomarzania Elizabeth o zwierzętach, męczy nie tylko samą pisarkę, a argumenty oponentów potrafią nas zaprowadzić w uliczkę, którą zrozumiemy, pomimo wrzasków Costello.
Syn John stara się chronić matkę, nie tylko przed własną żoną, która za wszelką cenę chce racjonalizować, co znacznie rozdrażnia starą kobietę, która nie ma już nic do stracenia, poza świętym spokojem.
Kiedy pociesza matkę rozhisteryzowaną dyskusjami o zwierzętach, odruchowo mówi:” Już już. Już niedługo wszystko się skończy.” Okrucieństwo w stylu Elizabeth, broń, której sama używa.
Czy obrońcy zwierząt kochają Costello? Nie ma na to żadnych dowodów. Jest częściej nienawidzona, choć jej poglądy podziela większość. Może to metoda, sposób bycia, pewna wyniosłość odstręcza. Z Elizabeth nie można się przyjaźnić – można się nią opiekować.
Jątrzy na każdym kroku, jedzie do Afryki żeby spotkać się z siostrą i rzecz jasna nie byłaby sobą, gdyby nie wywołała zamieszania – spory intelektualne to jej domena i tu nie wybacza nawet rodzonej siostrze. Przy okazji dyskusje o tym czym jest humanizm, dywagacje i odniesienia, spory filozoficzne nie ułatwiają lektury, ale to są doskonałe wprawki dla nastolatków wkraczających w świat poważnych lektur – lubiłem takie przeintelektualizowane teksty.
Czy Elizabeth Costello to sam Coetzee – pytanie retoryczne – pisarz dyskutuje sam ze sobą, to jest walka z góry przegrana, bo jak wygrać z samym sobą?
Chciałoby się mieć taką ciotkę Elkę, przyjeżdżającą raz do roku z Bydgoszczy, robiącą zamieszanie na każdym polu, a potem zwijającą swoje zabawki wyruszając na kolejną wojnę.
Literacko jest to proza zachwycająca, prosta i odważna. Nie wszystko jest jasne dla przeciętnego czytelnika – mnóstwo odniesień do literatury i filozofii, greckie mity i chrześcijaństwo z obrazoburczymi niepokalanymi poczęciami.
Czasem opuszczam zbyt zawiłe dywagacje, koncentrując się nad samą Costello, jej dniem i nocami, niewyspaniem i podróżami na konferencje gdzie wygłasza swoje kontrowersyjne referaty.
W Amsterdamie widzę ją jak łazi wzdłuż kanałów trawiona wątpliwościami wokół książki, która ją oburzyła, o czym autor może przekonać się osobiście. Przypomina listy Kafki, wdrąża się w samo sedno problemu opisywania zła. Zarzuca pisarzowi, wiwisekcję mordowania, wciąga ją okrucieństwo prozy, kwestionuje sens przedstawiania egzekucji. Stawia autora pod ścianą odpowiedzialności, za własne odurzenie opisami obrzydliwości. Próbuje wytłumaczyć obecnemu pisarzowi swoje przemyślenia na temat jego odwagi w opisywanie zdarzeń, których Costello nie akceptuje, ale które ją wstrząsają. Elizabeth zaprzecza sama sobie jako bezkompromisowej pisarce – czyż nie taka jest rola autora, żeby książka przemówiła? Całe opowiadanie amsterdamskie zabija Costello jako krytyczkę i pisarkę. Zagubiona niczym Franz, bełkocze, choć nikt jej nie słucha. Coetzee niszczy mit Costello, która występuje przeciwko całemu światu i musi przegrać, bo nikt nie chce jej słuchać.
Ta książka jest zbyt skomplikowana, miejscami przeintelektualizowana. Sama postać bohaterki fascynuje i bardziej chciałbym wniknąć w jej życie niż poglądy. Odsłania się ostrożnie, nie lubi wścibstwa, wydziela nam siebie, swoją fizyczność i przygody, które jak brutalny gwałt, woli zachować dla siebie, co daje jej wreszcie namiastkę satysfakcji.
Elizabeth Costello jest w gronie ulubionych postaci literackich, może obok chorowitego Marcela i odważnego mierniczego.
Zakochać się w Eli nie radzę, bo to śmiertelna fascynacja. Lepiej już docenić kunszt Maxa. Czy jeszcze coś napisze?
Na koniec czyściec na miarę Costello, czyli upalne włoskie miasteczko, gdzie leniwie siedzi się w kawiarni i czeka, nie wiadomo na co? Kafkowska scena z bramą, przez którą Ela chce przejść, choć tam nie wiadomo jak jest. Kobieta poddaje się absurdalnej procedurze, czeka i stara się zadowolić komisję, którą pogardza. Wrzucona w kafkowską atmosferę czuje się dobrze, niedogodności tylko podkreślają jej słabości i snobizm. Wiadomo, że nigdy jej nie wpuszczą, a to czekanie w upale jest karą za jej pełne pogardy życie. Zresztą wiadomo, że każdy ma taką jedną bramę, tylko dla niego. Kafka wyłazi z tej Costello jak Huellebecq z Vargi.
I jeszcze ten list do Bacona podpisany Elizabeth C. przenosi nas w literackość roku
- Znajdźmy więc portret pani Chandos, a ten list to wielka zmyłka, podpisany
Elisabeth C.