Magiczny realizm przyszedł mi do głowy przy prozie Andrzeja Stasiuka, kolejnej już z serii odwiecznej jego nostalgii – pisze nieustannie, to samo od lat, aż chciałoby się odetchnąć wreszcie od wspomnień, gumna, wsi, krów i rzeki, od tego dzieciństwa, nieprawdy, w zatartej rzeczywistości, która jątrzy pisarza, zmusza do pętania się po tych ugorach, zakolach, bagnach wspomnień, gdzie starzy, żebracy, pastuchy, bydło, psy – wszystko takie wymięte, skłębione w prozie, wywleczone na wierzch, nieprzystające, obce, brudne, zasklepione w zaropiałych oczach pamięci. Młody Stasiuk i tak zawsze obcy tam był, inaczej patrzył na zwyczajność tubylców, odciskał w sobie ten folklor, na zawsze zapaprał się w tym nieczystym świecie i teraz brakuje mu tych krowich placków, dymów, ognisk, smrodu, zanikającego światła zmierzchającej wsi, co jak narkotyczny sen zmusza go najpierw do penetrowania mongolskich i ruskich stepów, by wreszcie wrócić do źródła, co zagnieżdżone głęboko w mózgu, wychynęło w literackiej metaforze nadrzecznych przygód zwyczajności. Ma się wrażenie jakby pisarz pouczał, wywyższał to co przeminęło, co niedoskonałe, zapiaszczone, osrane, nie asfaltowe, karbidowe – że niby lepsze? Niewygodne i niezdrowe, zamieniliśmy na jeszcze gorsze, jak tytoniowe na elektroniczne, że nie wiadomo które gorsze.
Stasiuk marudzi, ględzi pod nosem, niepotrzebny w tej prozie, modlący się z Trzaską, spycha się na margines, bo nie jemu splendory i wiwaty – jemu owieczki jeno i krowy taplające się w bagnach. A ta rzeka wcale nie taka romantyczna, wiadomo co od czego oddziela, pełna trupów i przeszłości, gdzie złote zęby i podniebienia popalone, zażwirowane trupy i chciwość zawłaszczająca uczucia.
Tak to się toczy ta maligna nadrzeczna, światy równoleglą się Stasiukowi, przeskakuje dekadami, aż traci rozeznanie, gdzie wojna gdzie Żydy, gdzie Biedronki pełne tanich win. Bo Stasiuk wciąż jedzie, już nawet nie tylko osiołkiem, pali te ogniska i wdycha smrody dzieciństwa, czyli jak zawsze i jak wszędzie wszyscy.
Nie ocenia grabarzy, poszukiwaczy złotych zębów, przesuwa się przez krajobraz, przemija jak kilkaset tysięcy ludzi spalonych a potem przesianych – a rzeka jest – za nią wojna, więc Stasiuk jedzie pomagać, zawozi i wraca, a to wygląda jak kolejna wyprawa , gdzie ludzie, zwyczajność, śpiwór, podłoga, ognisko, twarze, bałagan, wschodnie klimaty Wojna wróciła niczym konarmia Babla i jątrzą się Stasiukowi dwa światy, przeplatają barbarzyńcy, jakby ci co wtedy zmartwychwstali, żeby znów sobie poszlachtować i pogwałcić.
A rzeka jak to rzeka – płynie, ta sama co wtedy, a powrót do dzieciństwa niemożliwy, jak do szarż z bablowskich klimatów.
W Stasiukowej prozie bez zmian, przechyla się z wiekiem, przesycony wspomnieniami nie daje się wyrwać z pamięci, nie skacze w nieznane, trzyma się swojego Babadag jak Twardoch Śląska.
„Rzeka dzieciństwa” od Wydawnictwa Czarne