Zafascynowany Noblistą Maxwellem wszedłem na krzesło i odkurzyłem górne półki, gdzie obok zaginionego dawno Stramera, sadowił się zielono-żółty Coetzee. Pamiętam to pierwsze czytanie wstrząsające i musiało minąć dwadzieścia lat, żeby przez „Polaka”, nadziać się ponownie na dreszcze prozy, której konstrukcja wyzwala mieszane uczucia.
Nie lubię tego profesorka, a jego wywyższanie się, rasizm i snobizm, nie usprawiedliwiają pogardy dla świata. Ukaranie bohatera przychodzi nam znosić spokojnie, z lekkim współczuciem można zrozumieć jego wywody o pożądaniu, zwłaszcza zestawione z pożądaniem gwałcicieli jego córki.
Stosunki miejscowych z białymi, sprawiedliwość dziejowa, wyrównywanie rachunków, bierność i poddanie się fali odzyskiwania godności, przekraczają moje chęci interpretacji – widocznie tak musi być i za wszystko kiedyś przyjdzie nam zapłacić. „Hańba” jest zwyczajnym losem pogubionego faceta, wrzuconego w wir, którego nie pojmuje. Początkowo zbuntowany i obstający przy swoim profesor, z czasem pada na kolana i czołga się skruszony, jakby przygoda na prowincji, nauczyła go pokory. Niesmaczność niezrozumienia się ofiary i sprawcy, wzbudzało zażenowanie czytelnika. Zażenowanie to cecha tej prozy i misja Coetzeego.
„Hańba” uwiera, nie mobilizuje do interpretacji, odrzuca, obrzydza. Nie ma tam kogo polubić – tylko psy są akceptowane, zwłaszcza te usypiane, lądujące w czarnych workach i palone w piecu, niczym nasz los, los profesora piszącego operę o Byronie, co już nam zdaje się ekscentrycznym dziwactwem, a gwałcicielom z RPA, nie chciałoby się nawet przez to stuknąć w głowę.
„Hańba” jest pozycją do zmierzenia się z własnymi poglądami. Usprawiedliwiam jakoś profesorka napastującego smakowitą afrykankę – jej bierność zdaje się być przyzwoleniem, dopiero kiedy zmierzamy się z przyzwoleniem córki na pożądanie zawodowych gwałcicieli, pojmujemy sytuację studentki, jej bierność staje się odpowiedzią rozumowania córki.
W tej powieści autor umieścił wszystkie motywy swojej twórczości, którymi zamęcza nas już tyle lat: przemoc, rasizm, prawa zwierząt, pożądanie, dyskryminacja kobiet.
Nie współczuję temu zamkniętemu w swoim świecie mężczyźnie – końcówka jego życia zapowiada się tragicznie smutnie. Jest bezbronny wobec zmian zachodzących w kraju gdzie żyje – mógłby się uratować przystając na kompromis w pracy, ale nie rozumie swojej sytuacji a głupio pojmowana godność wyrzuca go za nawias.
Przegrywa także z własną córką, która postępuje całkowicie odwrotnie niż ojciec – ona poddaje się losowi, a jej bierność wkurza bohatera, który chciałby walczyć i pogarszać sytuację, bo bitwa już dawno jest przegrana, a córka, która to rozumie, poddaje się i otwiera na zmiany, co denerwuje także czytelnika, który jest jednak po stronie wkurzonego ojca. Hańba córki czemuś służy, daje jej szansę na życie w miejscu, które wybrała. Ojciec nigdy tego nie zrozumie, a własny los traktuje pobłażliwie, pogodzony z czymś czego nie zrozumiał.
Wbrew pozorom nie mam go jeszcze dość – jeśli coś jeszcze wyda, na pewno przeczytam.
