Uznałbym tego Noblistę za aktualnie najwybitniejszego prozaika na świecie – „Polak” zachwycił mnie formą i językiem, przypomniał skupienie nad „Hańbą”, przywołał się w obliczu zbioru opowiadań „Nadzieja”; ten tytuł denerwujący, zwłaszcza kiedy tematy opowiadań zmierzają ku śmierci. W pewnym wieku dostrzega się tam starość i koniec, a nie są to przyjemności nastrojowe.
To trzeba czytać, a ja słuchałem, krótkie opowiadania , zaczęły mi się zlewać w jedną historię z dominującym wątkiem starości, a urywki miasta przebiegały mi przed oczami niczym całe życie, bo jechałem przez zimę w mieście. Dostrzegłem błąd, że słucham, za późno. Bo przecież lektor mnie zachwycił, Mateusz Drozda zrobił to, o czym zawsze marzyłem wysłuchując audiobooków, nie przeszkadzał w myśleniu o tekście, przeczytał „Nadzieję” Johna M. w Sposób wybitnie doskonały – tak to się powinno robić.
Potrafię wysupłać pojedyncze fragmenty tej prozy, a czasem one uwierają, a czasem chwytają, stąd postanowiłem ponownie wsłuchać się w głos Mateusza Drozdy oraz myśli 85 letniego autora „Hańby”, którą kiedyś dawno zakupiłem i nawet przeczytałem z podziwem.
Pierwszy i zapewne ostatni raz wysłuchałem dwa razy z rzędu audiobooka i była to przygoda metafizyczna. Jednostajny motyw przewodni kierował nastrój dwupłaszczyznowo; myślałem o konstrukcji opowiadań, o technice i trwaniu w zawieszeniu tych fragmentów, pisanych jakby z doskoku, datowanych w dniu ukończenia, a do tego tematy niby zwyczajne, a jednak obdarzone czymś metafizycznie dojmującym. Temat obrońców zwierząt nie jest mi bliski i specjalnie fascynującym, ale empatycznie losy zabijanych zwierząt czynią spustoszenie, jakbyśmy utożsamiali się z tymi pędzonymi na rzeź – bo do czego sprowadza się nasze życie? – suniemy tym taśmociągiem na ostateczne przemielenie i niepamięć. I ta nadzieja kurczaka, że wszystko dobrze się skończy – ostateczny los tego chwilowego życia, my doskonale znamy, ale on nie i kiedy znajdziemy się mentalnie na jego miejscu, przychodzi refleksja: co też uczyniliśmy światu?
Klimaty opisywanych miejsc, pisarz kreśli oszczędnie, ale widzi się te południowe słońca, jakby chciano nam oszczędzić ponurej atmosfery pogłębiającej depresyjne refleksje. Nie to jest celem autora, nie stara się nas przestraszyć nieuchronnością, raczej stara się zrozumieć, jak tę niewierną żonę, która nieustannie się usprawiedliwia z tego, że od czasu do czasu przeżywa namiętność z obcym , jak narkotyk. Kto chciałby ją potępić?, który czytelnik zwyzywa ją od najgorszych? Coetzee pokazuje grzech niczym nic nie znaczący epizod, fakt, który daje więcej radości i dobrego. Moralność staje się osobistym wyborem kobiety,a zdrada wychodzi poza możliwość oceny. Jak spojrzy na to chrześcijański Bóg, nigdy się nie dowiemy – a szkoda.
Kobiety na skraju, świadome jakie jest zakończenie tej historii, a obok ich zobowiązane dzieci, próbujące zrozumieć, ale głównie poradzić sobie z sytuacją. Samotność jest przesłaniem tych opowieści – staniesz nad skrajem i własne dzieci cię nie zrozumieją, zawsze będzie to zagubienie we własnym świecie. Coetzee dużo pisze o zwierzętach i ich cierpieniu w ludzkim świecie, o kozie zarzynanej na mięso, czy kurczaku w drodze na zmielenie, do tego koty i starzy ludzie, a wszystko w jakiejś smutnej filozofii. Kilka opowiadań pisanych latami, które zlewają się w jedność, w życie kobiety, której starość i samotność odbierają wszystko.
Przewija się tam nieustannie Elizabeth Costello i nie potrafię przeboleć tej luki w mym literackim obcowaniu, luki Elizabeth, nieobecnej w świadomości, do dziś, bo przywracam ją dzięki „Nadziei”.
Australijczyk urodzony w Kapsztadzie o korzeniach czarnyleskich, wielkopolskich, pisze jednak nieustannie o sobie, przez siebie i dzięki temu jego proza jest tak bardzo spójna i rozpoznawalna.
Wielkość Coetzee sprowadza się dla mnie nie tylko w tematach, które podejmuje, ale głównie w stylu, w którym to robi – jego proza jest uporządkowana i błyskotliwie przenikliwa – nie ma tam miejsca na niepotrzebne wyskoki, zachwiania – to jest styl prawie doskonały i to najbardziej do mnie przemawia. „Nadzieję” chciałbym mieć w papierze, ale audiobook jak najbardziej zdaje egzamin.
Rewelacyjna proza bardzo starego już autora, jest w najlepszym gatunku, to wysmakowana przygoda, za którą się tęskni zaraz po odłożeniu.
Pokusa, żeby po raz trzeci posłuchać Mateusza Drozdy może stać się tak nieodparta, że odłożę na potem zakup wersji papierowej, co w przypadku Elizabeth Costello stało się nierealne…
