Skrzep

Znużyłem się niebotycznie przy kolejnej odsłonie losów Grossa, jakby autor wałkował wciąż to samo, te herbatki Lipton i zdrowie komisarza. Końcówka z okularami  naciągana, bo można było to łatwiej sfinalizować, a nie  kusić się  na ryzykowne podchody. Miałem inny pomysł na mordercę, ale Małecki od początku zawęził grono podejrzanych, więc trzeba było wybrać spośród dwóch. Koniec  tradycyjnie zaskakujący, jeśli chodzi o relacje z synem. Zdawało się już we wcześniejszych tomach, że Gross rozwikła  sprawę  napadu na żonę, ale Małecki trzyma ten wątek podobnie jak wcześniej  Benner, we wcześniejszym cyklu, szukający żony.

Przez całe śledztwo przewija się wątek drewnianego młotka i zdaje się, że  ten motyw autor nagle porzucił, podobnie jak konflikt Grossa z przełożonymi. Niestety   komisarz nie ucieknie na emeryturę, bo kolejny trup czeka na  sprawiedliwość.

Małecki musi zrobić radykalny zwrot  w losach komisarza – podpowiadam: niech obudzi się żona, a to co zrobi Gross niech zaskoczy nawet jego samego.

Nostalgiczne przywiązanie do bohatera pozwala sprzedawać kolejne tomy, co przypomina kręcenie kolejnych sezonów serialu, który polubiliśmy już po pierwszym, a producentom szkoda pozbyć się za jednym zamachem złotej kury.

 

Gross a przez niego Skalska, mają coraz więcej nieprzyjemności ze strony  wrednej przełożonej, ale gdzieś tam, jak zwykle czuwa opatrzność, co te uprzykrzenia zuboża i daje nadzieję na nowe otwarcie.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.