„Nie zostaliśmy stworzeni do szczęścia. Szczęście to jest stan bezpowrotnie utracony.”
Cytat z książki Alfreda Hayesa doskonale oddaje klimat, kiedy pogrążymy się w tej lekturze. Wszyscy są nieszczęśliwi oraz samotni. Choć jesteśmy w Rzymie, jest zimno i przygnębiająco. Amerykanie- zdobywcy tęsknią za domem, a Włosi rozpamiętują swoją zagmatwaną sytuację; wyzwoleni z faszyzmu, usiłują zachować resztki godności, a przecież zostali pokonani. Amerykanie nazywają ich paesano – wieśniacy; Paisa to w dialekcie południowym właśnie wieśniak i tak pogardliwie traktują ich żołnierze „Paisa” to tytuł filmu Rosseliniego, którego współscenarzystą był Hayes. Innym filmem na podstawie tej książki była „Ich wielka miłość” z Kirkiem Douglasem i epizodem Brigide Bardot, choć akcję przeniesiono do Paryża.
Tyle ciekawostek filmowych, ale czytelnik nieustannie ma wrażenie, że poznaje scenariusz filmowy, który należałoby wypełnić obrazami i statystami pozwalającymi spojrzeć w głąb scenografii.
Amerykanin kontraktuje sobie dziewczynę, z którą mógłby pobawić się w dom, pobyć z kimś intymnie, dostać odrobinę ciepła, właściwie chce to kupić- w wynajętym pokoju sypia z Lisą, ale nie są w stanie dać sobie tego czego oboje potrzebują. Blokuje ich sytuacja zdobywcy, płacącego za miłość, której nie ma, oraz podległej, sprzedajnej kobiety, dręczonej wyrzutami i winą. Wszystko w książce obraca się wokół tej zależności zdobywcy i ofiary. Cierpi nie tylko Lisa, Robert miota się w sytuacji bez wyjścia, czuje niezręczność i i choć stara się pomóc dziewczynie, oboje brną w niemożność porozumienia. Dookoła wszyscy widzą dwuznaczność relacji i choć Lisa buntuje się, to jednak wie, że musi być traktowana jak inne kobiety sprzedajne.
Miałem nieodparte wrażenie, że przeniosłem się do wcześniej czytanego „Zakochanego” ,.gdzie jak to u Hayesa wszyscy udają. Ten brak komunikacji to podstawowa maniera pisarza. W Rzymie przeszkadzać może bariera językowa, choć nie dogadują się także rodowici Włosi, a młody Antonio, odstawia swój idealistyczny teatr na użytek otoczenia, choć skrycie kocha Lise i najprawdopodobniej, jak wszystko się skończy, ożeni się z nią. Lisa czuje się zbrukana i w filmowym melodramacie powinna skoczyć do Tybru, lecz tutaj jest jedynie nieszczęśliwą panienką, której nikt nie rozumie, ale też nikt do niczego nie zmuszał, w każdej chwili mogłaby odejść, lecz nieustannie wraca do swojego upokorzenia. Pisarz nie dodaje jej matki na utrzymaniu, a nie zdziwiłbym się zakusom scenarzystom, gdyby wpisali jej do kolekcji niepełnosprawnego męża, którym się opiekuje. Na szczęście Lisa jest pospolita w swoim dramacie, musi grać w tej konwencji, gdzie dostała rolę puszczalskiej za kawałek czekolady, której nawet nie lubi. To po prostu los tak chce, a ona daje się unieść tej fali egzystencjalnej historii.
Hayes zdaje się mieć obsesje na punkcie sprzedajnych kobiet, bo już w „Zakochanym” dziewczyna oddaje się innemu za tysiąc dolarów, co doprowadza bohatera do szaleństwa.
„Paisa” film z Hayesem scenarzystą, zawiera też historię z tej książki, ale nie porwałyby mnie czarno białe kadry i dramatyczne losy, zawdzięczające wszystko co złe wojnie. Nie współczuję Lisie, bo jej bunt zdaje się być wyrachowany – wiedziała od początku w co się pakuje, choć rzeczywistość upokorzyła ją nadmiernie.
„Dziewczyna na Via Flamina” to przygnębiająca opowieść antywojenna, gdzie nie znajdziemy antybohatera, choć włoskie dzieci potrafią rzucać kamieniami w amerykańskich żołnierzy. To powieść niedorównująca „Zakochanemu”, bo mniej w niej metafizycznego zamyślenia nad nieuchronną samotnością.