Szczupaczyńska

Denerwująca to pani i perfidnie autorzy, przebierając się w podobne do bohaterki szaty, każą nam zmagać się z niechęcią do tej krakowianki,   której  nuda pożycia z safandułą,  pozwala   wysilać wszystkie, tak niedoceniane przez konkurującą płeć szare komórki, w celu rozwiązania zagadek kryminalnych. Tym razem jesteśmy w ukochanym mieście w roku 1903, kiedy część miasta ogarnęła powódź, a dziwnym trafem Szczupaczyńscy z ulicy Jana, gdzie pulsowała akcja wcześniejszych śledztw obrotnej paniusi, przenieśli się na zalane tereny, które pamiętam ze spacerów w kierunku Narodowego muzeum, gdzie kiedyś duży Wyspiański letni a ostatnio Nowosielski jesiennie samotny. Idąc Piłsudskiego od muzeum  po lewej znajdziemy te kamienice z muzykalną żabą na czele. Wszystko stoi od stu lat  prawie niezmienne, tak że można wczuć się w klimat zalanych ulic, choć wody  na szczęście brak.

Intryga w tym tomie zdaje się być mocno zagmatwana, żeby tym bardziej wykazać spryt i dociekliwość detektywki samorodnej. Panowie autorzy  sprawnie prowadzą nas w głąb śledztwa, podsuwając smaczki: a to  studenta Dehnela, a to  kawiarnie, gdzie zbierają się, jak to się ich wtedy nazywało  urningowie.

Pamiętam taki lipiec w Krakowie, kiedy cały tydzień lało i nie zapowiadało się, że przestanie, ale to było jeszcze w poprzednim życiu, kiedy Maszeńka prędzej królowała niźli witraże Wyspiańskiego.

Pływające balie po ulicach  nie zaimponują Wrocławianinowi, który rok 1997 pamięta nie tylko z racji pewnych narodzin. Szymiczkowa oddaje nastrój  miasta, kiedy trupy wyławiano nie tylko z płynących ulic, ale i mieszczańskich wanien. Trupy są dwa, ale nie ma pomiędzy nimi porozumienia, za to  profesorowa wtrynia swój nos wszędzie tam, gdzie choć zalatuje zwłokami.

Intryga godna Agathy Christie z finałem, który nie chwaląc się z miejsca podejrzewałem, ale sprawne zagmatwanie pisarzy, spowodowało, że kiedy myślałem, że zagadka została rozwiązana, gromadzimy się na powrót w mieszkaniu zatopionego, by tam doszło do  zdemaskowania, w klimacie mocno angielskim. Najbardziej polubiłem namiętnego palacza podejrzanego, z dobrym sarkazmem  i wyglądem.

Tytuł nawiązuje do słynnego filmu Viscontiego, bo i nie każdy wie, że w królewskim mieście  włoska uliczka istnieje i do dziś, a względna niegramatyczność tytułu, odwodzi filmoznawców od sedna, choć każdy urning pamięta  ponętnego Tadzia, którego losy pofilmowe można było zobaczyć ostatnio w telewizorze.

Czyta się szybko i z przyjemnością, a najgorzej wspominam przygody Franciszki, niegramatycznie uciążliwe – zapłaciła za to, umownie w eksperymentach profesorowej z wanną w roli głównej – ach, chciałbym to zobaczyć w wersji filmowej, bo i książki te aż proszą się o dobrego scenarzystę. Sczupaczyńską zagrałaby w wersji optymalnej Anna Polony, lecz  lata już nie te, to może Olga Bołądź?, a co do Franciszki to dajcie mi tu Julię Kijowską.

Dosyć tu marzeń filmowych a wracając do literatury, podziwiam pasję autorów do grzebania w starych wycinkach i wybieranie smaczków odtwarzających życie codzienne Krakowa z początku wieku. Czytanie Szymiczkowej to smakowanie  najlepszego pishingera z delikatesów  w sąsiedztwie  Europejskiej, gdzie wszystko co krakowskie się zaczęło przed tylu już laty. Wraca się tam, choć podobnie jak Szczupaczyńska  skaczemy po mieście, a to na Grodzką lub jeszcze dalej, gdzie tylko  tramwaje na Czerwone Maki kursują.

Seria z denerwującą  bohaterką jest wspaniałą odmianą na polskim rynku kryminalnym, gdzie  zachwycone Chmielarzem czytelniczki, z rozpędu, chwytają się za te wszystkie Bondy i Mrozy, nie przeczuwając nawet braku od dłuższego już czasu niejakiego Marcina Wrońskiego, za którym tęskno mi, na szczęście  „Zrost” objawił się i wkrótce zagości.

Wracając do śledztwa, Szczupaczyńska dedukuje i zgaduje, ale jakie miałaby szanse w tamtych czasach – ta właśnie sprzeczność kusi czytelnika, lubiącego zagłębiać się w świat  oderwany  od rzeczywistości; profesorowa lawiruje na pograniczu i dzięki temu tak bardzo nam się podobają jej przygody.  A  tło jej wędrówek po zamierzchłym Krakowie, ma w sobie to coś, co tak podoba mi się teraz, kiedy wchodzę w Grodzką, mijam tanie książki i Skargę, gdzie wkładaliśmy karteczki z życzeniami, które spełnić się nie chcą, więc okoliczności biegania po mieście  wścibskiej paniusi, są esencją tej serii  umocowanej w legendarnym mieście.

Teraz wyczekiwać przyjdzie na kolejną odsłonę  serii i aż boję się zapowiadanej wycieczki autorów i  Szczupaczyńskich do Zakopanego.

Co by nie pisać, wytwory  podstępnej Szymiczkowej, uwielbiam  z racji krakowszczyzny, a ich lektura przypomina pozornie bezcelowe snucie się w okolicach Rynku, z zastanowieniem  nad wyborem Baranów lub Arsa.

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.