Wrocław Michaśki

Jak to właściwie jest z tą „Autobiografią” Michała Witkowskiego? Niestety, trzeba przyznać, że w moim odczuciu coś tu nie pasuje i zgrzyta mi w czytaniu.

Książka napisana jakby z przymusu, z rozpaczy artykułowanej brakiem odpowiednich  środków do życia. Skarży nam się gwiazda  literacka, pisarz z sukcesem czytelniczym, na którego i krytycy raczej nie  utyskują, przeciwnie, wychwalają, a  kilka książek nieźle się sprzedało. A Michał znudzony ściankami modowymi  i epizodami serialowymi  jęczy, że mało pieniędzy, a przecież to zdolny autor, gdyby zebrał się w sobie, to mógłby napisać  książkę na miarę „Drwala”, bo „Lubiewa” może już nie przeskoczy.

Tymczasem postanowił sprzedać się nam ostatecznie i wydrążyć  swoje życie od dna. Już na facebooku kusił wielbicieli odcinkami pikantnymi i zachęcał do wykupienia fragmentów spisywanych jedynie dla subskrybentów. I tak za skromną zapłatą możemy zapewnić sobie regularną porcję Michaśkowych przygód, z czego powstała pierwsza część autobiografii.

Lektura jest przede wszystkim sentymentalną podróżą do Wrocławia lat osiemdziesiątych, , lat moich pierwszych w tym mieście, Miejsca, które Michał opisuje  znam z widzenia i doświadczenia. Mniej ulicę Baciarellego, ale pętle na Biskupinie wizytowałem nie raz, a droga do Placu Grunwaldzkiego, do Goliata  i budki z rurkami, jest w mojej głowie razem z targowiskiem na tyłach szkoły podstawowej nr 54.

Wrocław lat 80-tych. Kiedy przybyłem, to labirynt urokliwych uliczek w okolicach Rynku, z ruinami na Kiełbaśniczej i ciemnym Placem Bema, gdzie kiedyś zbłądziłem tramwajem, nie przypuszczając, że za niedługo w okolicy zamieszkam. Witkowski oddaje nastroje tamtych lat z pozycji nastolatka, zbuntowanego dziwaka, który wrzucony w czternastkę zderzał się z klimatem miasta, potrafiącego gościć Kantora ( byłem na przedstawieniu, gdzie osobiście wyszedł na scenę, co rzadko się zdarzało), a jednocześnie tolerować nadodrzańskie wybryki pijackie. Miasto miało swój poniemiecki urok, zawsze zdawała się w nim panować wilgotna jesień. Dzieciństwo Michałka było typowe, ze swoimi rytuałami, dwoma skrajnymi babkami, którym zostawał wydawany nieomal na pożarcie. Ten tom ma doprowadzić zwyczajnego  chłopaka, do zepsucia, jeśli za takie uważamy gejostwo. Dzieciństwo  naznaczone pustką sklepową oraz skarbami z enerefu, czego sam nie doświadczyłem dwie dekady wcześniej, Lata dorastania Michała, to ten beznadziejny marazm lat po stania wojennym. Nic się nie działo, nic nie zapowiadało  przemiany. Sprawny język Witkowskiego maluje   klimat rodzinnej sielanki, pierwsze papierosy i zabawy z dziewczynkami – można się w tym odnaleźć jeśli mieszkaliście na Biskupinie.

Nie da się cofnąć całkowicie bezceremonialnie do dzieciństwa – wychylą się czasem jakieś skrawki uczuciowe, dramaty namiętności, głupoty, które zostają na zawsze. Pisarz Witkowski potrafi  obrazowo wskrzesić siebie, zagubionego nastolatka w świecie, który nie do końca  spełnia jego marzenia. Slajd  młodego Michała jest  wyrazisty  i opakowany umiejętnie, tak, że może trafić do wspominającego własne dorastanie seniora, bez smartfonów i Internetu – o jakże to były dziwne czasy, zamknięte w sobie, raczej ponure i biedne.

 

Witkowski urywa swoje opowiadanie w chwili, kiedy czeka go inicjacja erotyczna, a wszystko co wydarzy się dalej jest tajemnicą i być może się odsłoni w kolejnych tomach, choć autor zastrzega, że najbardziej pikantne fragmenty dostępne są jedynie po wykupieniu abonamentu.

Pisarz skupił się bardziej na zewnętrzności tego świata  i przekonywującym językiem oddał   miasto i mieszkańców- a jednak czułem , że czegoś mi tu brakuje, coś nie do końca zaskoczyło, jakby Witkowski pańszczyznę odrabiał, pisał zadanie domowe i zapomniał  o najważniejszym. Szukałem klucza tej biografii i  zaginąłem w anegdocie i barwności skojarzeń. Młodość starszawej cioty może być inspirująca, ale tu zdaje mi się jedynie pojękiwaniem, z uśmiechem politowania nad własnym losem.

Ale jest to napisane z urokiem i talentem, godnym pierwszej ligi polskich Twardochów  i Masłowskich.

Witkowski kończy fantasmagorią przejścia „na drugą stronę”, zanurzeniem się w upadek lub wręcz odwrotnie. Najważniejszy moment tej biografii, wizyta w barku na Świdnickiej, niepokój i falstart wokół legendarnych ciot , kiedy dziecko jeszcze, rozmarzone tajemnicą czegoś zakazanego, brudnego, co odmieni jego świat. Zawsze przechodząc obok tego miejsca , gdzie po drugiej stronie rozpierała się opera, czułem grozę bijącą z tego zakątka – samo przechodzenie obok i zerkanie do środka  skazywało cię na potępienie, a wszyscy wiedzieli, że siedzą tam pederaści niebezpieczni, nie wiadomo dlaczego.

Przygody Michaśki nie będą już tak fascynujące, jak w tym pierwszym tomie, dalej już tylko nudna rozwiązłość, przy której dzieciństwo,  jest jak deser przed pomidorową.

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.