Lubię Tomasza Lisa, inaczej nie przeczytałbym jego książki. A jednak do pierwszej pozycji prywatnego wydawnictwa podszedłem z nieśmiałością i ostrożnie, nie zamawiając twardej okładki a wygodnego e-booka, stąd to czytanie jakby z doskoków, z przerwami, ale dzięki temu wiedziałem, że ciągnie mnie do lektury, bo za każdym razem kiedy otwierałem laptopa, niecierpliwie czekałem na chwilę powrotu do lektury. Ten Lis wzbudzał od zawsze sympatię poprzez kilka łączących nas motywów. A więc zdrowie, bo zawsze ciekawy byłem jak ten pan radzi sobie z wszystkimi niedogodnościami i skutkami udarów, dalej bieganie i maratony, choć o jego pragnieniu złamania trzech godzin mogłem jedynie pofantazjować, ciesząc się wynikami w granicach godzin czterech Moje sześć maratonów to nie przygody w Londynie, Nowym Jorku czy Tokyo, ale jestem w stanie zrozumieć fascynacje oczekiwaniem na start oraz trudy kilometrówek treningowych czy podbiegów. To wszystko nie wytłumaczyłoby raczej mojej sympatii do dziennikarza – rzecz jasna, zgadzam się z większością jego poglądów nie tylko politycznych.
Książka „Tomasz Lis na żywo” ma formę wywiadu Beaty Grabarczyk, ale zdaje się, że wiele wątków sam Tomasz podsunął i tam gdzie chciał więcej powiedzieć, dopisał.
Jest tutaj odrobina kreacji, jest ten samczy egotyzm, choć akurat nie uważam, że jest to, coś nagannego, ale mężczyzny nie ma bez kobiet, a tego wątku autor nie poruszył, więc nie mamy tu opisów jego małżeństw i przygód z kobietami, co zapewne jest wyrazem dyskrecji i nie wchodzenia z butami w prywatność, głównie jego obu żon, bo już o córkach wspominał.
Oczywiście chętnie bym poczytał o przechodzeniu z jednego małżeństwa w drugie oraz o przyczynach rozpadu ostatniego, ale są to tak niskie pragnienia, że lepiej wstydzić się ich w samotności.
Lis wspomina dzieciństwo i młodość, Zieloną Górę i pierwsze kroki w dorosłym życiu. Szeroko opisuje swoje sportowe ciągoty, gdzie ważne momenty z życia można połączyć z aktualnym wydarzeniem sportowym. Niektóre chwile wżerają się w nasze życie i nie usunę już nigdy tej goryczy w chwili zakończenia hokejowego meczu z RFN, na MŚ w Katowicach, gdzie po pokonaniu po raz pierwszy w historii ZSRR, spadliśmy do grupy B, po bramce Phillippa na 21 sekund przed końcem meczu z RFN.
Lis dosyć oszczędnie serwuje nam emocjonalne momenty swojego życia, jakby zostawiając entuzjazm do czasu napisania ostatniej w życiu autobiografii. Tego chyba najbardziej żal w tym sprawozdaniu z życia, bo Lis waży słowa i ten brak opowieści o miłości i kobietach jego życia rozczarowuje nie tylko żądnych sensacji czytelników Pudelka – tak, ta zupa niedosolona jest najzwyczajniej w świecie, ale to jego prawo i wybór.
„Tomasz Lis na żywo”, to lektura z rodzaju tych, które jeszcze przed zaliczeniem ostatniego zdania, są akceptowane bez większych wątpliwości. Śledząc poczynania Lisa, czytając jego teksty mam wrażenie obcowania z inteligencją i pewną klasą, poziomem, do którego dzisiejsze dziennikarstwo ledwo sięga momentami. Dzisiaj o klasie i sile dziennikarza albo polityka, świadczy ilość hejtu, który wylewają jego adwersarze i w tym przypadku nienawiść tych wszystkich sfrustrowanych nieszczęśników, pokazuje, że Pan Tomasz świetnie ulokował się na scenie medialnej i z uwagą czekam na kolejne jego aktywności, choć zapowiedział, że z dziennikarstwem skończył, a praca na własne konto, może tylko przynieść nieoczekiwane radości nie tylko jego fanom, do których się zaliczam, ale również politycznym elitom, którym kibicuje.