Potwór grasuje w najpiękniejszym mieście na świecie. Zanim dotarł do mnie egzemplarz w twardej oprawie, majestatyczny i z efektowną ilustracją na przedzie, przeczytałem ebooka, skokami, na laptopie, w każdej wolnej chwili, wskakując w tę zadziwiającą przygodę, która wydarzyła się naprawdę i co jeszcze ciekawsze nigdy się nie zakończyła.
Kiedy Potwór zaczął mordować pary uprawiające miłość w samochodach na wzgórzach Florencji, nikt nie przypuszczał nawet, że nie dość, że sprawa cofnie się jeszcze o wiele lat wstecz, ale że obejmie nie tylko wieśniaków sardyńskich, ale i osoby zaangażowane w śledztwo, łącznie z dziennikarzami, próbującymi uczciwie opisywać te wypadki, co skutkowało oskarżeniem o udział w przestępstwach.
Z pozycji amerykańskiego dziennikarza, Douglas Preston miał łatwiej niż kompan Mario Spezi. Przeraża idiotyzm niektórych teorii oraz wyrachowanie karierowiczów zbijających kapitał na zaangażowaniu w śledztwo, co prowadzi do takich absurdów, których nie powstydziłyby się nawet republiki bananowe.
Zadziwiające jest, jak do morderstw podchodziła z początku policja, zadeptując ślady, ignorując gapiów i dopuszczając dziennikarzy do szczegółów śledztw. Wydawało się, że sprawa jest stosunkowo prosta i odnalezienie sprawców, będzie kwestią sumiennego śledczego, ale kiedy powiązano pierwsze morderstwo z wcześniejszą sprawą, okazało się, że w przypadku seryjnego zabójcy, którego oryginalne metody, wzbudziły zainteresowanie mediów, można wylansować się brylując w prasie, awansować na fali spekulacji i teorii spiskowych – wówczas cała ta historia stała się pretekstem do karier, natomiast wyjaśnienie zagadki, mało już kogo obchodziło.
Autorzy „Potwora z Florencji” sprawnie wiodą nas przez meandry śledztwa, które czasem zahacza o mielizny, ale zwłaszcza z początku wsysa nas jakaś tajemniczość wypadków, urok miejsca, włoskie klimaty, atmosfera grozy przemieszana z fascynacją upodobań mordercy.
W końcówce nie jest już tak oryginalnie – brniemy w absurdy i czasem trudno nam uwierzyć, że aparat sprawiedliwości włoskiej, dał się wmanewrować w tak paranoiczny układ i że nie było funkcjonariusza, który z racji zdrowego rozsądku, przeciąłby ten węzeł zapętlających się absurdów.
Spacerowałem w osiemdziesiątych latach, a nawet też później po zboczach florenckich, zahaczając wzrokiem o te zielone haszcze i budynki wśród których hasali słynni podglądacze florenccy zwani Indiani, zarabiający na robieniu zdjęć kochających się par w autach ( co ciekawe ponoć co trzeci Florentczyk w tamtych czasach, poczęty został w samochodzie na wzgórzach za miastem).
Podobnych smaczków w książce jest cała masa, i właśnie takie szczególiki nadają smaku lekturze i dzięki temu Harris stworzył Hannibala Lectera i każdy pamięta te sceny filmowe z florenckim ratuszem w roli głównej.
Seryjny morderca to wdzięczny temat nie tylko dla dziennikarzy – wiemy jak rozpala wyobraźnię postać Kuby Rozpruwacza czy dusiciela z Bostonu, a w naszych siermiężnych czasach PRLu, mieliśmy też swojego Marchwickiego; łatwo więc rozdmuchać zbrodnie, które przyciągają jak zapach potu i krwi komary, a tłuszcza zawsze spragniona sensacji zapewni sławę każdemu, kto odpowiednio ustawi się do zdjęcia z morderstwem w tle.
Sprawa potwora z Florencji, nie została dotąd wyjaśniona, choć pozornie winni, siedzieli w więzieniu a nawet poumierali ze starości; zapewne jest to zagadka z tych nie dających się rozwiązać, a morderca choć był na wyciągnięcie ręki sprawiedliwości, przepadł w sieci niekompetencji i głupoty ludzkiej.
Relacja Prestona i Speziego to pełen napięcia i zadziwiających zwrotów reportaż o uwikłaniu oraz ludzkich namiętnościach, czasem prowadzących do groteskowych i przerażających efektów.
Sprawa czeka na zapaleńca, który jeszcze raz przeanalizuje wszystkie fakty i podejmie się wskazać najbardziej prawdopodobnego winowajcę, który najpewniej przewijał się przez strony fascynującej opowieści o psychopatycznym mordercy z Florencji.
Książka czeka na Was w Wydawnictwie Czarne, któremu dziękuję za świetną lekturę: