Kafka, którego nie lubię, czyli Proces

Proces to  moja najmniej ulubiona pozycja w dorobku tego dziwnego pisarza, a tak szczególnie przeze mnie faworyzowanego.  Jednakże  książkę  tę upodobali sobie wyjątkowo filmowcy.

W 1962 roku zabrał się za nią  naczelny  eksperymentator w branży, czyli Orson Welles. Anthony Perkins kojarzony najczęściej z Psychozą  w postaci Józefa K. ma to chitchcockowskie piętno    i może jedynie udawać niewinnego, W wersji z MacLachlanem  krytycy skupiali się szczególnie na mistrzowskiej scenie z Hopkinsem.

Rozczarowany  tradycyjnym czytaniem powieści Kafki,   dałem mu szansę   decydując się skorzystać z audiobooka. Maciej Kowalik za bardzo przejął się  interpretacją  i jego czytanie odebrałem mało pozytywnie – interpretował tekst w sposób denerwujący i choć było w tym sporo poprawności, to jednak przeważyła   moja niechęć do tej prozy.

Nie pokuszę się do  analizowania  treści, bo zrobili to już mądrzejsi, ale odczytuję  tu chęć pokazania losu każdego człowieka, którego życie przypomina walkę  ze światem, próbującym  zadręczyć nawet niewinnego członka społeczeństwa. Już w pierwszym zdaniu Kafka, którego utożsamiam z Józefem K.  zaznacza winę oskarżonego, pisząc, że został  on oskarżony ponieważ ktoś na niego doniósł, co  sugeruje, że musiał zrobić coś niezgodnego z prawem. Współczujemy uwikłanemu w proces Józefowi, choć przyjmując od razu, że musi być winnym, oszczędzimy sobie  rozczarowań w jego walce z systemem, która jest bezzasadna, gdyż każdy w tych zmaganiach stoi z góry na przegranej pozycji.

Kafka tłumaczy nam, że rodzimy się winnymi i prędzej czy później odpowiemy, za  naszą śmiałość  i chęć beztroskiej egzystencji. Świat i otoczenie to nasi oskarżyciele i nawet najbliżsi nie są w stanie nam pomóc. Trzeba się z losem układać, odraczać wyroki a proces jest  niezbędny, żeby pokazać nam nasze miejsce w szeregu. Plejada postaci wokół bohatera  wprowadza tylko zamieszanie  procesowe, zawsze jak to u Kafki dzieci są złe, a kobiety uległe i oddane temu  marnemu urzędnikowi. Pociągająca Leni o twarzy Romy Schneider,  to przykład takiej typowej perwersyjnej  dziewczyny, które wyjątkowo pociągały Franza.

Słucham „Procesu” jakbym czytał jego Dziennik, gdzie wiele takich fragmentów, w których autor daje się ponosić wyobraźni splecionej z jego życiem. Urzędnik Kafka przelał tu swoje myśli i fobie na temat biurokracji  i obowiązków, przeszkadzających mu w pisaniu. Audiobook z tą klasyczną pozycją warto zaliczyć  w ramach kolekcjonowania największych  i klasycznych postaci prozy XX wieku. Nie musieć tego czytać samemu daje inne spojrzenie na akcję, która kształtuje nam wyobraźnię  w subiektywną rzeczywistość  Tyrady malarza wprowadzają chaos w interpretacje bohatera, ale to tutaj pojawia się szansa dla Józefa  wykaraskania się z całej tej przykrej sytuacji. K. odrzuca pomoc, która nie wiadomo gdzie by go zaprowadziła, a jego koniec autor zapowiedział już na samym początku. Bo K. jest winny  i tylko śmierć może go oczyścić.

Jeśli „Zamek” jest przygodą to „Proces” raczej  horrorem  bez happy endu, ale kto spodziewałby się  po Franzu  przyjemności, jeśli sam pisarz zmuszony został do przeżywania rozprawy we własnej sprawie w procesie rodzinnym w związku z planowanym małżeństwem z Felicją.

Audiobook zdał mi się okrojony, bo nagle ocknąłem się przy scenie zarzynania  oskarżonego – a gdzie te tyrady księdza, filozoficzne przypowieści, których oczekiwałem jak ścięcia? Czyżbym przeskoczył je z nagła, wkurzony złośliwością aplikacji, która próbuje narzucać mi reklamowo, pozycje kompletnie mnie nie interesujące, przerywając słuchanie i zawieszając słuchanie w momentach kluczowych? A może po prostu to celowy zabieg, bo podobno i w książce jest dziura pomiędzy ósmym a dziewiątym rozdziałem?

Der Proces” ukazał się rok po śmierci Franza. W Encyklopedii Franza Kafki, znalazłem informacje o przypowieści o odźwiernym, którą cytuje ksiądz, pewnie w tym opuszczonym, audiobookowym fragmencie. „Legende von dem Turhuter” Kafka napisał wcześniej, by włączyć ją ostatecznie do „Procesu”. Ten kluczowy dla autora motyw człowieka starającego się przekroczyć jakiś próg, powstrzymywany przez nieustępliwych strażników, napotykamy jeszcze intensywniej w „Zamku”, lepiej opowiedzianym niż zdający się szkicem „Proces”. Uderzającym jest ten  motyw    drzwi przeznaczonych jedynie dla bohatera, który boi się przekroczyć próg, a my dowiadujemy się, że z chwilą śmierci, drzwi zatrzaskują się na zawsze.

Kobiety w „Procesie” to oddzielny temat, narzucający  interpretacje z życiem prywatnym pisarza. Czego bohater żąda od współlokatorki Panny Burstner, prześladując ją i molestując, jakby chciał przyporządkować ją do swojego świata zagłady, czy Pani Grubach, gospodyni tak usłużna  i oddana Józefowi, ale jednak  uległa w świecie oprawców. Oczywiście najważniejsza jest Leni, jako jedyna dająca nadzieję Józefowi, na wydobycie się z tego bagna. Każdy ma taką własną Felice, która wywlecze go z zamkniętego kręgu własnego ja. K. czy też Kafka nie skorzystał z jedynej szansy na przeżycie, bo wiązałoby się to z zaprzeczeniem  sensu jego egzystencji. Każdy spotka na swojej drodze taką Felice, ale najsmutniej jest, kiedy podejmiemy decyzję, że pójdziemy za nią do końca, a ta nagle przetnie sznurek, na którym nas wiedzie.

Inne kobiety pojawiają się jak meteory na ścieżce ku zagładzie K. i z pewnością miały swoje odwzorowanie w życiu Franza K.  o czym przekonuje nas lektura  jego dziennika, gdzie czasem zaznacza przelotnie zauważoną charakterystyczną dziewczynę, którą chciałby potraktować niczym „procesową” Leni.

K. w ”Procesie” jest bierny i z góry skazany w odróżnieniu do atakującego K. z „Zamku”, więc być może dlatego ta druga powieść  zdaje mi się ciekawszą i bardziej ulubioną, choć obie kończą się jednako.

I to raczej nie Bruno Schulz  a jego narzeczona  Józefina Szelińska przetłumaczyła powieść, co też cudownie uzupełnia  rolę kobiet w życiu i powieści.

I ileż ja się naszukałem tej pozycji we własnym księgozbiorze, zanim zrozumiałem, że nie mam i nigdy nie miałem  „Procesu” w zasobach i choć pamiętam, że czytałem, to jednak na własność nigdy nie zdobyłem się, choć być może, zagrzebałem egzemplarz celowo, w geście protestu, bo przecież nie byłbym zdolny wyrzucić go w zboże zniechęcony jak Żeromski Stefan Dosojewskiego?

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.