Dorota śpiewa, ale przecież pisze, ona śpiewa jak pisze, bo siłą tych klipów i postękiwań jest tekst, ten styl, który rozpoznam, choćby Masło napisała powieść fantasy ( oby nie!)
„Mam tak samo jak ty”, czyli Masłowskiej Sen o Warszawie. Każdy kto startował w maratonie warszawskim musiał poczuć te ciary na plecach, kiedy przed startem wybrzmiewa utwór Niemena, zwłaszcza jeśli jesteście Warszawiakami, bo to miasto da się kochać i nawet piękne jest, co potwierdzam, za każdym razem, nie tylko przebiegając po nim 42 km.
Masłowska zagnieździła się w stolicy i przez lata posmakowała miasta po swojemu, prawdziwie snując się ulicami, żabkami czy lidlami, nie omijając tych kultowych okolic: czy to Centralnego czy Pałacu. Dorota jest obserwatorką i animatorką spostrzeżeń własnych, osobistych, przepuszczonych przez sarkastyczną maszynkę własnego stylu postrzegania i opisywania tej zakrzywionej rzeczywistości. Ona poniekąd stwarza ten świat, on jest tylko w niej zobaczony, przelany na papier staje się mirażem, który być może czaił się kiedyś obok nas, ale nie dostrzegliśmy jego uroczego manieryzmu, a fabuła zdała nam się zbyt ograna i pospolita. Masło widzi przez własne binokle, wykrzywia co się da, zapewne koloryzuje, daje opis ironiczno wyśmiewający, ale ciepły, bo jak tu nie lubić tematów do felietonów, które same pchają się do serca. Dorota Masłowska stwarza własną Warszawę z migawek niezwykłości, które są tak zwykłe, że aż nienormalne, obrzydliwe ale i swojskie, nie wyciąga morałów z tych felietonów, nie gani, nie moralizuje, patrzy niczym ojciec Gregora Samsy na ten odwłok miejski, na krzątaninę stolicy, przyjmując obrazy jak własne przeżycia.
I to jest śmieszne, takie do zarykiwania się , cieszenia w skrytości, dzielenia ulubionymi frazami, powtarzania, zapisywania w pamięci telefonu: ” może coś w komórkach wie, że lato było też piękne tamtego roku”; „Z kupowania kapusty zrobi zaginiony film Bergmana.”
Ja się tym zachwycam, to mnie się podoba, ja to lubię. Masłowska mówi do mnie jasnym przekazem i jestem w stanie zobaczyć te scenki, te etiudy jak z Nowych Horyzontów, jak z mojego życia także, bo i ja miałem swoje minuty w warszawskiej przestrzeni jak z Białoszewskiego w autobusach z Dworca na Chopina, jak ja z żółtym plecakiem do południa:
„Co mi pani tu tak wali w oparcie?”
Na to Pani:
Ja wale w oparcie? Trzymam się tylko żeby sie nie wywrócić”
Pan:
Jak to pani trzyma, jak pani mi wali w to oparcie, bo czuje i słyszę”
Drugi Pan, co z Panią:
A co pan się czepia tej pani. Rozmawiamy tylko.
Pan:
No słysze właśnie jak pani coś opowiada i co chwila mi buch w oparcie, buch w oparcie…
Pani:
No nie wiem czy ja wale. Ale przepraszam pana bardzo jakby co. Zresztą juz wysiadam
Pan:
Ja też wysiadam. Prosze bardzo, panie mają pierwszeństwo
Pani:
Dziękuję bardzo
i na boku do Drugiego Pana:
No widzisz jaki cham, miejsca nie ustąpił, a pierwszą z tramwaju przepuścił”
Kiedy tak przewalam się z Masłowską w pościeli weekendowej, to jednak niepokojąco denerwują mnie grube, tekturowe karty książki, niewygodne w przewracaniu, przylegające do siebie, złośliwe i twarde. Okładka ciężka niczym Kultury Pałac co na niej, zalega mi na klatce, żłobi mi wyrwy, uwiera. Niewygodna jest ta Dorota, od dawien już, bo jakby tak popatrzeć na te grube tomy felietonów o żarciu, to Masłowska samą wagą swą przebija Twardocha nawet. Ugina mi pisarka ta dziewczęca półki Billy bukowe, wygina regały, jakby papier ważniejszy w nich był od treści. I po co to, ja się pytam, po co te grube papiery, niewygody jak w PRL-u. Bo to się za parę lat zmurszeje, zżółknie i strach będzie wyciągać te warszawskie wspominki, zwłaszcza, że pewności nie ma, że Warszawa jeszcze będzie.