Z sentymentu przeczytałem „Pasożyta”, kolejną odsłonę przygód Popielskiego w walce wywiadów i jedynie charakterystyczna okładka kazała mi klasycznie przeczytać książkę, choć mógłbym tę pozycję odfajkować wysłuchaniem audiobooka, jak to już czyniłem choćby z „Demonomachią”.
Napisałem powyższe zdanie kilka tygodni temu i właściwie nic więcej dodać nie umiem na temat „Pasożyta”, który jedynie efektownie wygląda w zestawie kilku innych powieści szpiegowskich z Popielskim. Odrzucając Mocka, Pan Marek wykopał sobie literacki grób, gdzie zapadł się już, choć nie twierdzę, że ostatecznie, bo ponoć jesienią ukaże się kompletnie nowa odsłona jego zabawy z twórczością.
Tymczasem wakacyjne przygody z książkami niebezpiecznie oddaliły mnie od szelestu przewracanych stron, gdyż ugrzązłem w leniwym podsłuchiwaniu audiobookowych interpretacji niektórych książek, co nie pozwala się niestety rozkoszować przyjemnościom bardziej organoleptycznym, niż jedynie tembr głosu czytającego za mnie aktora.
Ograniczone ostatnimi czasy dalekie podróże, nie dały mi okazji zamknięcia się na krótki czas w kręgu kilku powieści, mających zapełnić szeroki czas jazdy po przeróżnych wertepach lub słodkiego lenistwa na plaży z widokiem na fale. A jednak tanie linie lotnicze wymusiły na mnie skorzystanie z bardzo zapomnianego już czytnika Kindle, który nie jeden raz towarzyszył mi, obijając się o udo w czasie przechodzenia przez zatłoczone dworce w New Delhi lub Quito i wiele razy zapewnił wytchnienie i oderwanie się od egzotyki przemierzanych dróg.
Ten stary model, bez podświetlanego ekranu, wykorzystałem na krótki wypad europejski i przeglądając jego zawartość, natknąłem się na kompletnie nie znaną mi pozycję, czyli kryminał Gianrico Carofiglio, włoskiego prawnika i pisarza, w którego „Z zamkniętymi oczami”, błyskawicznie się wciągnąłem podczas dwugodzinnego lotu, a jest już kolejnym tomem Mecenasa Guido Guerrieriego. Zabytkowy Kindle zanim się rozładował, zafascynował mnie stylem, na poziomie mistrzowskim, czy to Chandlera, czy może nawet Nesbo. To lekko sarkastyczne i mocno subiektywne opisywanie siebie przypadło mi do gustu i zaraz po powrocie dorwałem się niecierpliwie do skończenia napoczętego kryminału, gdzie autor wiedzie nas przez proces oskarżonego o nękanie i maltretowanie kobiety, uwięzionej w sidła psychopatycznego sadysty.
Carofiglio prowadzi swojego bohatera czule i nie szczędząc mu zwyczajnych rozterek, daje obraz samotnego mężczyzny, opisując jego pasje w sposób jaki lubię u pisarzy na pewnym poziomie. Rozczulały mnie jego kawałki o walkach bokserskich i wspomnienia Muhameda Ali, którego zawsze byłem fanem a teraz jestem w trakcie oglądania dokumentu o tym pięściarzu wszechczasów. Autor podaje nam też ulubioną muzykę bohatera a piosenka „Losing my religion” grupy REM, jest niejako mottem do wydarzeń w które wikła się mecenas.
Doskonale zarysowany bohater, którego z miejsca lubię nie może obyć się bez kobiet, wyczuwających zapewne lepiej niż ja, że to facet godzien uwagi i rzecz jasna ma on kobietę z którą prawie żyje, ale taki typ przyciąga inne ćmy i mamy też niezwykłą prokuratorkę, kogoś na jego miarę, która niestety zostawia go wyjeżdżając do Palermo, oraz tajemniczą zakonnicę, miłośniczkę sztuk walki, która fascynuje prawnika i inspiruje, jak tylko niezwykła kobieta może zmienić inteligentnego mężczyznę. Motyw Claudii zdaje się być najistotniejszym przesłaniem powieści. Zauroczony Guerri przeżywa dziwną przygodę i broniąc zaszczutą kobietę, nie jest w stanie zapobiec tragedii. To kolejna pozycja, z cyklu o maltretowanych kobietach i złych, odrażających facetach. Opisana niekonwencjonalnie, z prawniczą dociekliwością i w sądowych meandrach, definiuje sugestywnie model psychopaty, który zawłaszcza kobietą jak przedmiotem do wyłącznej używalności.
Claudia kryjąca wiele tajemnic wyzwala u prawnika uczucia, których nie potrafił zdefiniować nawet przy boku aktualnej partnerki. Scena pocałunku siostry Claudii i Gueriego zapada w pamięci nie tylko dzięki opisowi ust kobiety.
Przedzierając się przez starożytnego Kindla doszedłem do wniosku, że odkrycie Carofiglio było większą przyjemnością niż oglądanie przy okazji ruin zasypanych Pompejów, czego i tak, wszystkim podróżnikom życzę.