Biografia Prousta w wydawnictwie Ostrogi posiada trzy opcje kolorystyczne okładki – wylosowałem zieloną, choć zdaje się, że najbardziej odpowiadałaby mi czerwona, bo o różowej nawet nie wspominam.
Kiedy jeden z młodych, polskich pisarzy skrytykował pracę tłumacza, byłem już w połowie lektury, a nie mogąc ocenić pracy Anny Zofii, postaram się zignorować tę uwagę.
Marcel i jego tomy to oczywiście zauroczenie od pierwszego wejrzenia, czego nawet nie zubożył fakt, że powieść „Jan Sentuil” od lat jest przestawiana na półkach i szukając miejsca dla tego białego tomu, wciąż zastanawiam się, co by się stało, gdybym w nią się zagłębił – teraz to już za późno, bo nawet biografia White’a, odradza lekturę.
Marcel zawsze będzie narratorem z „W poszukiwaniu” i na nic to całe zwodzenie czytelnika, niewierną Albertyną, także w tej biografii odnajdujemy wszystkie sztuczki pisarza każące uwierzyć nam w jego heteroseksualne ciągoty. Stojąc nad grobem Prousta zdziwiony skromnością marmurowej płyty, spodziewałem się jakiegoś rokokowego postumentu, odzwierciedlającego tę skomplikowaną naturę, a tymczasem cała złożona osobowość Marcela zduszona pozostawała konwenansami i choć wszyscy znali jego miłostki i fascynacje szoferami i służącymi, to jednak trzeba było udawać, że nic takiego się nie wydarza. Co nowego White mi powiedział, czego bym się wcześniej nie domyślał? Egzystencja w korkowym pokoju i nieustanne poprawki pisarskie, to sedno przeczytanej bardzo dawno temu książki Celeste Albaret, która jest obecnie najmocniej wyczekiwaną kandydatką do przepełnionej mojej biblioteki. W naszych cudownych czasach wystarczy skinąć palcem a wymarzona książka znajduje się obok.
Nie ma co deliberować nad tą biografią, przechodzi się przez nią bezboleśnie, wzbogacony kilkoma mało istotnymi faktami, ale obcowanie z tajemnicami pisarza zdaje się wypełniać radością każdą stroniczkę wertowanej biografii. Niedawno zatęskniwszy za butnym baronem, wróciłem do „Sodomy i Gomory”, a dostrzegając katastrofalny stan siedmiu ukochanych tomów postanowiłem dostarczyć je do okolicznego introligatora. W czasie nieodległej pandemii ten zamiar podtrzymywał mnie w nadziei, że wszystko się wkrótce odwróci i nie tylko oprawione Prousty wrócą do mnie w jeszcze lepszym stanie. Nic takiego się nie wydarzyło a potargane brzegi kolorowych, miękkich okładek straszą na najniższej półce.
Zaznaczenia wskazują mi fragmenty warte zainteresowania, co jednak jest raczej odzwierciedleniem stanu ducha czytającego, niż szczególnym powodem, z którego narodzi się myśl, idea, którą warto rozpoznać. White pisze na przykład, że w „Miłości Swanna” Proust zawiera ideę, że każda miłość jest nieodwzajemniona, a uganianie się Swanna za Odetą ma później swój odpowiednik w uczuciu narratora do Albertyny. Miłostki Marcela, miały olbrzymi wpływ na jego twórczość, a ponieważ był bogaty, mógł sobie pozwolić na kupowanie towarzystwa fascynujących go mężczyzn.
White pisze ciekawie o charakterze Swanna, który zdaje się być samym nieszczęśliwym Proustem, który opętany „idolatrią”, bałwochwalstwem, szczególnie do pięknych mebli, obrazów, w końcu do fascynujących kobiet, traci zdolność przeżywania idei , na rzecz rzeczy (sic!). Stąd mamy pamięć mimowolną, w której idee się odnajdują, a możliwe jest to jedynie w wybitnej literaturze.
Dużo miejsca w analizach autora zajmuje fascynujący baron Charlus, którego w ekranizacji książki, zagrał niesamowity, kiedyś amant a dziś starzec Alan Delon, White przypomina scenę, którą widziałem w filmie, jak przechadzający się ze Swannem Charlus, kłania się każdemu, w obawie, że może pominąć ważną osobę, której tożsamości zapomniał. Baron, którego zawsze podziwiałem za dumę, snobizm i okrutny sarkazm, to w jakimś sensie alter ego Prousta, a raczej portret, którym pisarz chciałby się stać, pomimo niewystarczającej dawki masochizmu, w którym Charlus z rozkoszą się pławił.
Albertyna, tajemnicza postać, najczęściej opisywana i analizowana (2360 razy pada w książce jej imię), gdzie nawet jej pieprzyk nieustannie się przemieszcza, od podbródka do ust a nawet pod oko, co wywoływało wrażenie, że Proust nie opisuje jednej postaci, lecz cały ich rój.
Perturbacje z wydaniem powieści, czasem irytują a czasem po prostu śmieszą, kiedy pierwszy recenzent z wydawnictwa pisze:” Po 712 stronach tego rękopisu nie ma się pojęcia, żadnego pojęcia, o czym to wszystko jest, co to wszystko znaczy, dokąd to wszystko zmierza”. Łatwo nie było, ale Proust uparcie realizował własną ideę i jak widać się nie pomylił, bo przecież stworzył dzieło, nie tyle oryginalne to właśnie ponadczasowe i monumentalnie doskonałe. Klasyczne już jest odrzucenie dzieła przez Andre Gida, kiedy to komisja wydawnicza, nawet powieści nie przeczytała, ze względu na reputację Prousta. Gide reprezentował skrajnie odmienny styl pisarski, nie wdając się w kwieciste frazy, relacjonował, kiedy Proust rozwijał skrzydła i atakował rozbuchanymi zdaniami. Tak, odrzucono genialne dzieło przez wzgląd na jego rozmiary i długość zdań. Proust kiedy tylko udało mu się wydać pierwszy tom, zadbał o prezenty i pochwały dla krytyków, a więc zatroszczył się w swoim stylu o odpowiedni marketing.
Przygody z Proustem są w tej biografii fascynującą lekturą, gdzie wytrawny tropiciel odnajdzie lubieżne smaczki, typu analizowanie przyjemności pisarza w bezczeszczeniu obiektów sakralnych, gdy np. nasz kochany baron zafascynowany Blochem chciałby wejść do bożnicy i uczestniczyć w obrzezaniu albo żydowskich śpiewach, a za wynajęcie Sali i odegranie komicznych scenek baron jest gotów zapłacić.
Mamy wreszcie sukcesy; za „Wcieniu zakwitających dziewcząt” Proust dostaje nagrodę Goncourtów, choć praktycznie sam ją sobie załatwił przekupując sędziów, a i tak wygrał głosami sześć do czterech.
Fascynująca podróż przez życie genialnego pisarza, obfituje w smaczki, czasem dogłębnie obnażone, a czasem jedynie wspomniane i ukryte pośród jego hipochondrii i zamknięte w korkowym pokoju. Cały Proust mieści się jedynie w jego niepowtarzalnym dziele, które warto zapakować w nieprzemakalną folię i zabrać na bezludną wyspę, o ile taka przygoda Wam się przydarzy.
White podszedł do tej biografii raczej „na luzie”, nie podejmował się opisywania losów geniusza w jakimś wyszukanym stylu, lecz nie stroni od anegdot i ciekawostek, jak ta o oczekiwaniu na wspomnienia hrabiego de Montesquiou, pirewowzoru Charlusa, o których jego kuzynka napisała:”Nie tego spodziewamy się po martwym człowieku”
Zmarł o tej strasznej porze, pomiędzy piątą a szóstą wieczorem, zrobiono jeszcze mu zdjęcie a nawet starczyło czasu, żeby namalować jego portrety.. Po czterech dniach zaniesiono go na cmentarz i przywalono czarnym marmurem. Sława przyszła jak musiała.