Spotkania autorskie.

„ … spotkałem się z ludźmi. Opowiadałem im różne historie. Jak zwykle pod koniec miałem wszystkiego dosyć i chciałem już iść. To nie była wina ludzi tylko moja. Nudzą mnie własne opowieści, gdy muszę im nadawać formę zrozumiałą dla innych. Wydaje mi się, że jestem kłamcą, gdy zaczynam z kimś rozmawiać, a on mówi, że rozumie, i kiwa głową. Kłamstwo nie jest wcale wygodne i dlatego chcę jak najszybciej wyjść. Wymknąć się i zamknąć za sobą drzwi.”

Stasiuk w najnowszych Książkach podaje swój wystylizowany, jak zawsze, obraz nostalgicznego losu polskiego pisarza, który podróżuje samotnie po kraju, promując swoją książkę. Znamy już te jego zagrania, konwencję opowieści, jak to wszystko się kruszy, rozpada z lichości i małości, że tak naprawdę nie ma już nic w tym świecie, nawet nadziei. Lubimy to. Jak na facebooku, dajemy się nabrać, akceptujemy smutek autora, jego rozżalenie i udrękę. A rzeczywistość, mogę się założyć o wszystko, jest inna, panie Andrzeju, dobrze pan wie, że jest inaczej, a pan wystylizował to wszystko pod siebie, pod swój od dawna wymyślony schemat. I tylko tego pan się trzyma, tylko w ten deseń pan jedzie. A może to i dobrze.

I nie o tym chciałem, ale szturchnąć Stasiuka sobie pozwoliłem – z nagła mnie to naszło. Chciałem o tych wieczorach autorskich. W związku z tą denerwującą imprezą, czyli Wrocławskimi Promocjami Dobrych Książek, wybrałem się na spotkanie z autorką „Kochanie zabiłam nasze koty”, oczywiście, żeby zobaczyć na żywo, zbliżyć się do sławy, posmakować obecności kogoś, kogo się lubi, oczywiście anonimowo, broń boże żadnego spoufalania się, zadawania pytań, albo co gorsza osobistych refleksji przy podpisywaniu książki. Ależ skąd, tylko obserwacja, ocena, konfrontacja i autograf na książce.
Z tymi autografami to nie jest u mnie za dobrze. Nie chodzę na spotkania z pisarzami, a jeśli już się decyduję, to tylko w przypadku szczególnego uwielbienia ich twórczości. Wyjątkiem był Miłosz, którego chciałem zobaczyć za całokształt i pamiętam to spotkanie w Auli Leopoldina, (którego fragment miałem nagrany na video z lokalnej telewizji, w momencie, kiedy pisarz wchodził na salę i mnie mijał – wszystko to było na filmie, ale go skasowałem, żeby nie ulec pragnieniu puszczania tego komukolwiek), spotkanie w auli, kiedy to Miłosz sprytnie zasłaniając się swoją głuchotą, nie odpowiadał na niewygodne albo zbyt skomplikowane pytania. Podpisał mi „Widzenia nad Zatoką San Francisco”.

Stasiuk podpisał mi Babadag, jeszcze przed Nike, kiedy samotnie nudził się w księgarni na Świdnickiej i radził mojemu synowi raczej wybierać bieganie po boisku niż czytanie. Podpisał mi jeszcze „Jak zostałem pisarzem” i wówczas uczestniczyłem w spotkaniu, w tłumie, gdzieś z tyłu, a potem przy podpisywaniu zdarzyła się jakaś dekoncentrująca sytuacja i podpisał mi się jakoś bezwiednie – nie mam już tej książki.

Rzeczywiście te spotkania z czytelnikami są jakieś żałosne. Trzeba się wystawić na widok, ocenę i jeszcze mądrze odpowiadać na najczęściej bzdurne pytania – bo kto zadaje pytania na spotkaniach autorskich? Sami nawiedzeni czytelnicy, przemądrzałe paniusie albo zestresowani młodzieńcy lub początkujące grafomanki, które z duma zaznaczają: „bo wie pani jak też piszę…” Porządni ludzie na spotkaniach ze swoimi ulubionymi autorami siedzą i milczą. Broń boże nie pytajcie ich o wenę, warsztat lub plany, jak już musicie się pokazać, zwrócić na siebie uwagę, to zróbcie to przy podpisywaniu książki, zaznaczając dla kogo ma być autograf.

O spotkaniach z czytelnikami wspominał też Houellebecq, kiedy jako początkujący poeta jeździł po Francji, traktowany nierzadko po barbarzyńsku, sypiający w wozach campingowych a czasem prawie pod mostem.

Mam autograf Marka Grechuty, tzn. miałem albo mam, bo nie mogę odnaleźć małego tomiku z wierszami, na którym mi się podpisał; mam podpis Piotra Kaczkowskiego, ale to już inna bajka. Więcej grzechów nie pamiętam.

A te upadające targi książek we Wrocławiu, gdzie miejsca mało, wydawnictw coraz mniej, duszno i ciasno, prawdziwej literatury jak na lekarstwo, to raczej wysyp dziwnej maści książek katolickich, wystawców gier i zabaw planszowych, słabych promocji cenowych i tłumów, przeciskających się w nadziei kupienia czegoś interesującego. I ci biedni, drugorzędni pisarze podpisujący albo samotnie siedzący w tym wszystkim, nie mający przywileju porozmawiania ze swoimi czytelnikami w dużej sali, tak jak Janusz Wiśniewski, który w pomiętymi sweterku i wychodzącej ze spodni koszuli, spocony i rozczochrany, musiał wyjść wraz z uwielbiającymi go czytelniczkami do innego pomieszczenia, bo już za chwilę miało się rozpocząć spotkanie z Dorotą Masłowską.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.