Dlaczego wracamy do Prousta. (wracam)

Zastanawiałem się, słuchając audiobooka „Wojna i pokój”, jak bardzo zanudza teraz Tołstoj swoimi wywodami. Rosjanie zarzucali mu, że w słynnym dziele zawarł za dużo tych nudnych dywagacji o wojnie, moralności, bohaterstwie, że za mało w tym wszystkim historii romansowych Nataszy czy Piera, że za mało życia. Jakby te wszystkie prawdy, mądrości odbierano jako nudne, gderliwe i mało interesujące. I przecież choćbym nie wiem jak zgadzał się z Tołstojem, kiedy pisze o uczuciach, nieco mniej, kiedy roztrząsa historyczne aspekty czynów Napoleona, podnosząc chwałę cara Aleksandra, to jednak wolę czytać jak mistrzowsko potrafi rozegrać scenę śmierci Pieti, czy oświadczyn Biezuchowa. Dwa i pół maratonu z Tołstojem, od zimnego Dębna, gdzie pod koniec na szczęście siadła bateria w empetrójce, aż do Warszawy, wystarczą. I jeszcze kilka ostatnich łyków jesiennego powietrza, denerwujące zakończenie, poprzedzone odkryciem, że jednak ten grubas Pierre poślubił Nataszę i spłodził z nią stadko dzieciaków i wreszcie można zamknąć ten rok. Kolejny będzie rokiem Tomasza Manna i tych zdań rozdzierających swoją pełnią. Już pociąg wjechał na stację Davos Wieś, już wychynął Settembrini, którego jakoś nigdy nie zdołałem polubić.
Niektórzy wciąż czytają te same książki, bo sprawia im to przyjemność. W „Książkach” artykuł o dwóch pozycjach, które skupiają się na tym, dlaczego wracamy do ulubionych lektur: „On rereading” oraz „Second Reading. Notable And Neglected Books Revisited”. Wracanie do dawnych lektur ma tylko jedną wadę – przez to mniej czytamy nowości. Tylko czy te nowości są warte utraty niewątpliwych przyjemności kolejnego razu ślęczenia nad Proustem? Bo z Proustem jest tak, jak pisze Varga, w odkryciu czasopiśmienniczym ostatnich tygodni, czyli w Kontynentach: jest to lektura zbędna, zapleśniała, a przez to właśnie smakuje wybornie, przez to, że czytanie długich stron Marcela jest kompletną, nieporównywalną z niczym, perwersyjną i wymarłą w dzisiejszym świecie PRZYJEMNOŚCIĄ.
A poza tym cóż? Niektórzy nagle zachłystują się Yo-Yo Mą grającym Bacha a ja skończyłem swojego drugiego Wrońskiego, podtrzymując tę nadaną mu wcześniej rangę, najlepszego polskiego pisarza kryminałów – być może najnowszy Miłoszewski go zdetronizuje, ale musimy poczekać do wiosny. Miłoszewski ma oczywiście ogromne fory, bo jest przystojny oraz dobrze wpasowany w najnowsze nasze losy, Kraków, itd.,(i kto pamięta nazwisko zabójcy, które autor podał w jednym z wywiadów, przekornie wiedząc, że do czasu ukazania się książki, nikt już nie będzie pamiętał tej rozmowy?), ale podkomisarz Maciejewski wpasował się doskonale na moją półkę obok Nesbo i Mankella. Dosyć skomplikowany i podzielony na dwie czasoprzestrzenie kryminał Skrzydlata trumna, lekko się rozpęka pod koniec, ale scenki rodzajowe oraz dialogi, dowcip i płynna narracja dają przyjemność mocną, a do tego pewność, że będzie ciąg dalszy.
Za to „Ojciec.prl”, ściągnięty na Kindla za 19,9 zastanawia. Dlatego o tym nie dziś, bo dziś po pierwsze już późno, a po drugie jestem na 44% tej książki, bo w Kindlu nie mam stron – mam procenty. Więc jak doczytam 100%, a zrobię to z pewnością przed świętami, napiszę to co już wiem, o tej wiwisekcji Staszewskiego.
A jeszcze na koniec – piszę tu z rozpędu, bo pisze też gdzie indziej, to samo w sumie. Ale niech ktoś mi powie, dlaczego nie mogę podkreślać, pogrubiać, robić akapitów, dlaczego wszystko tu mi sie wyrównuje i jest nieczułe na moje sugestie?
Gdybym tu nie był 10 lat to ani chwili nie zawahałbym się stąd uciec na zawsze.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.