Obiecałem przeczytać „Ojca.prl” przed świętami a nie o nim napisać. Z obietnicami tak jest, że czasem nie pamięta się własnych, za to źle rozumie cudze – co wtedy robić, matko bosko, co robić, kiedy się rozmijasz a spotkać chcesz? Nic nie robić.
Nie jestem zwolennikiem wybebeszania się publicznego, pisania o masturbacjach, cyckach i całej reszcie, ale rozumiem ten schemat, którego użył Staszewski, pewnie traktując to jako oczyszczenie a nawet swoiste zadośćuczynienie dla ojca, którym trzeba się teraz opiekować, a przecież ma się to własne życie, problemy i całą resztę. Ojciec, który był dla Staszewskiego, a właściwie dla bohatera książki, bo podobieństwo do osób żyjących jest zupełnie przypadkowe, więc ojciec był z pewnością postacią pozytywną, kimś, kto wiele rozumiał, wiele nauczył, choć tak mało mówił i wyrażał. Ta relacja między ojcem a synem nie jest może wzorcowa, ale jest unikalna – każdy chciałby mieć takiego ojca: wyrozumiałego, tolerancyjnego, chodzącego po górach. Autor nie pisze, w częściach zatytułowanych PRL, o zbyt wielu „wpadkach” wychowawczych ojca – to raczej laurka, wyrachowany portret dobrego ojca. Jak w każdej literaturze, jest tu tylko część prawdy o tamtych czasach, jakże romantycznych, jakże innych. Ojciec w PL-u jest niedołężnym i schorowanym starcem, który żyje we własnym świecie, i którym trzeba się intensywnie opiekować.
PRL jest zdecydowanie ciekawszy, ponieważ można sobie porównać własne dzieciństwo i dorastanie oraz odnaleźć podobne klimaty, choć w moim przypadku jest drobne przesunięcie czasowe, mam o 5 lat więcej niż Wojtek/ Stasiek no i nie mieszkałem w Warszawie. Więc kiedy pewnej niedzieli nie było Teleranka, to nie jest to dla mnie wyznacznik tamtych wspomnień, gdyż 13 grudnia akurat siedziałem na uczelnianym strajku. Problemy okresu dojrzewania, które Staszewski opisuje tak realistycznie, również mają jakieś przesunięcie, ponieważ u nas nigdy nikt by się nie przyznał do erotycznych fascynacji, w dziewczynach raczej się kochało a nie je obmacywało, choć wiele elementów jest podobnych, jak np. preferowanie tzw. „wolnych” tańców nad szybkimi.
Banalnie powinienem napisać, że książka mi się podobała. Reporterski styl nadaje jej prostotę – nie ma tu metafizycznych dylematów oraz opisów przyrody; refleksyjność jest względna, dostajemy wyraziste portrety – z jednej strony ojca, którego można zazdrościć, z drugiej młodzieńca, którego ten ojciec jakoś tam ukształtował. A do tego teraźniejszość, z którą Staszewski musi sobie radzić, a ponieważ ma wyrzuty sumienia, napisał książkę. I teraz sobie zadajemy pytanie, ile jesteśmy winni rodzicom, jak bardzo musimy się starać, żeby wyrzuty sumienia nie odebrały nam dobrego mniemania o sobie oraz jak zachowają się nasze dzieci, kiedy przyjdzie co do czego i jak byśmy chcieli, żeby się zachowały. Ktoś zna odpowiedź? Każdy zna własną.
Nieodparcie mam ochotę, żeby Wojciech Staszewski napisał ciąg dalszy. Tylko jak zatytułować tę książkę? A to już pewnie wydawca podpowie.
Z lektur poświątecznych rozpocząłem dziś Bolano, z niejaką przyjemnością ale i obawą, stąd wyznaczyłem sobie dzienną normę stron do przeczytania co zapowiada, że tę tysiącstronicową powieść skończę za trzy miesiące. Czego powiedzieć nie można o biografii Jarosława – tę pozycję przeczytam z doskoku, choć nie wiem czy będzie na tyle interesująca, żeby ją zabrać w podróż.