Leopold Staff

„Poezje” przez Wydawnictwo Lubelskie w roku 1986, które to wydawnictwo wypuściło serię poetów, w charakterystycznej oprawie, czyli miękka okładka, tutaj taka jakaś szarawo – niebieskawa i obwoluta z charakterystyczną czcionką. Mam kilka tomików, przyznaję kupowałem żeby mieć, ale to czasy były, że się tak właśnie robiło. Na obwolucie w niebieskawym kwadracie czarna kula z białymi pasmami, o wyglądzie samicy glisty ludzkiej, kto lubił pana od biologii, to wie. Zapłaciłem 300 zł i taka cena jest na okładce. Nakład jak zwykle w dobie podupadającego socjalizmu niemały, bo i tak wykupią, czyli 50 tys. egzemplarzy. Papier fatalny, szorstki i pożółkły choć zdarzają się przebłyski lepszego gatunku i wówczas biel kartki odcina się na grzbiecie niczym paski na zebrze.
Zaniedbana książka i zapomniana, choć w kolekcji poezji obok swych sąsiadek prezentuje się nieźle. Wybór z całej drogi poety od roku 1901 aż po wydane w 1958 roku wiersze.
Na starość pisze się lepiej. Na starość poeci osiągają ten stan skupienia w którym wyrażają wszystko w jednym zdaniu. A jednak i te ostatnie refleksje Leopolda są jakieś takie mdławe i pospolite – brak im jakiejś metafizycznej zadumy, która tylko gdzieś tam świta nieśmiało ale zabijana jest zwykłym obrazkiem rzeczywistości. To już lepiej czytać Leopolda z okresu świetności, kiedy to wyrzucał z siebie takie zwrotki:

Po długich latach pierwszy raz
Idę jesienną tą aleją.
Jak mija czas, jak mija czas.

Pożółkłe liście lip się chwieją
I drży na ścieżce modry cień.
Z dwu stron dwa rzędy pni czernieją.

Na ławkę, o stuletni pień
Wspartą, rzuciłem nagle okiem…
Tutaj siedzieliśmy w ów dzień…

Przeszedłem mimo szybkim krokiem.

Powiedzmy, że mamy tutaj coś, co nas zastanowi: dlaczego nie chciał powrotu wspomnień? Może ona go rzuciła a może to było tak piękne, że nie chciał tego konfrontować z rzeczywistością, która jest daleka od tamtych chwil. Upływ czasu go zmartwił, ale to nic oryginalnego. To taki wiersz, który jest tylko cieniem, poza który tak trudno się przedrzeć, to urocza refleksja osobista, którą jak chcemy to zauważymy, ale zaraz zapomnimy. Za mało Panie Lolku, za mało, żebym się zadumał. To dlatego nie przepadam za Różewiczem, który ciągnie ten wózek z poezją w stylu Staffa, no może ciągnął.
To nie ten poeta, nie ten, nie ta poezja. Jeśli w ogóle poezja …

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na Leopold Staff

  1. J. pisze:

    skłoniłeś mnie do refleksji 🙂

    „Cień” Staffa, o którym piszesz, jest i dla mnie zauważalny. Ma to do siebie, że pojawia się w zależności od padającego na przedmiot (tu rzeczywistość) światła. Moim światłem dla poezji Staffa jest konkretna chwila. Ale kiedy mija, mija i cała liryczność…

    Moim skromnym i amatorskim zdaniem, Różewicz nie jest z Lolkiem (Leopoldkiem?) kompatybilny. Dla mnie to dwa zupełnie odmienne światy. Za to Leśmian mógłby mu podać rękę -krótki męski uścisk 🙂

    pozdrawiam

    P.S. Mój tomik Staffa to prezent, natomiast Leśmian… wstyd się przyznać… pożyczony i nie oddany… 😉

  2. robak pisze:

    I ja uważam, że Staff do Różewicza ma się nijak zupełnie.

  3. mojeksiazki pisze:

    Bogdan Zadura „… w ostatnim okresie twórczości porównywany był przez krytykę z Różewiczem, a i przez Różewicza wielbiony”

  4. chropowata pisze:

    A co powiesz na to?
    „W brzozie mgła sępi się wiotka.
    Sen pusty!… Wracam do domu…
    Nie! Nikt się z nikim nie spotka!
    Nikt nie pomoże nikomu!

    Śnisz mi się obco. Dal bez tła,
    Wieczność się w chmurach błyska.
    Lecimy razem. Mgła i mgła!
    Bóg, ciemność i urwiska.

    Do mgły i mroku naglisz mnie
    I szepcesz, zgrzana lotem:
    „Toć ja się tobie tylko śnię!
    Nie zapominaj o tem…”

    Nie zapominam. Mkniemy wzwyż
    Do niewiadomej mety.
    O, jak ty trudno mi się śnisz!
    O, jawo moja, gdzie ty?

    I choć pewnie to dobrze znasz, zapodałam Ci bys sie wzruszył może….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.