W sobotni, bardzo wczesny poranek, skończyłem czytać „Wymazane” Michała Witkowskiego, a mgła za oknem nie zapowiadała dobrego dnia, a nawet dobrego weekendu. Na szczęście było ciepło. Właściwie powinienem skończyć tę książkę dużo wcześniej, ale lubiłem smakować kolejne strony, lubiłem wyławiać te zawahania talentu, martwe wody tej prozy, kryzysy i wykwity szaleństwa, kiedy „pióro” autora pędziło jak w transie.
Wnioski, które nasuwają się same, potwierdzają od jakiegoś czasu ugruntowujące się we mnie przekonanie, że Witkowski jakby stanął w miejscu i koła przednie jego literackiego talentu, ugrzęzły w bagnie, wywleczonym wprost z okolic Wymazanego. Coś lub ktoś powinien Michaśkę popchnąć, wytrącić z tego marazmu pisarskiego, gdzie jedynie wykwity talentu, gdzie eksplozje fragmentaryczne, przesłanki tylko, zapowiedzi, przedsmaki tego wszystkiego, czym ten mój ulubiony pisarz mógłby zaskoczyć nie tylko krytyków, którzy już wszystko i zawsze wiedzą, o czym będzie pisał, ale głównie fanów, wielbicieli, bezkrytycznych czytelników, dla których nowa proza autora „Drwala”, mogłaby przyprawić o palpitację serc swoją brawurą i jakąś wreszcie syntezą, jakimś dziełem, w którym jak w „Lubiewie”, moglibyśmy dopatrywać się przełomu, a nie jedynie grymasić nad powtarzalnością i przewidywalnością tej prozy, która sterczy jak te wymierające powoli luje na przystankach.
Historię Damiana Pięknego, Witkowski sobie pięknie wymarzył, wyśnił sobie te przygody pięknisia z zatęchłej mieściny, gdzieś na wschodzie, blisko granicy litewskiej. Jedziemy z Suwałk do Wymazanego drogą E67, a tam tylko Szypliszki nam się zgadzają, a reszta to wyobraźnia, choć mapa może być dobrym natchnieniem dla rozbestwionego literata. Jeziorki, Sadzawki, Szymanowizna, parking dla TIR-ów i Zajazd Graniczny Wamar ze sklepem Lewiatan. Nie ma Wymazanego bo i skąd? Zresztą kto w ogóle był w Suwałkach?
Mamy tu losy dwóch kobiet, niebezpiecznie nakładające się na siebie, jakby współczesność nie wystarczała, jakby opisywanie tego grajdołu ze swoją siermiężną rzeczywistością, stanowiło tylko przygrywkę do losów Alexis, bogaczki zakochanej w Damianie – narratorze, oraz jego babki, po nocach pracującej nad środkiem na porost włosów.
Jak już otworzymy ten tom w twardej oprawie, z niepokojąco niebieską okładką, to warto przestudiować rysunki na początku i końcu książki, te dwa plany sytuacyjne, przedstawiające Wymazane, z całą „architekturą”, lokalizacją, żeby wiedzieć gdzie Las w Którym Rosną Same Trujaki, gdzie Dom Kultury i Wypoczynku, a gdzie parking, gdzie mieszkają Te Zza Rzeki, a gdzie Alexis.
Damian Piękny, a Piękny to nie tylko jego nazwisko, ale i przypadłość, bo jest on rzeczywiście niezwykłej urody, więc Damian ma skrzywienie erotyczne w kierunku starych bab o ciałach grubych i porozciąganych, ze złotymi zębami i owłosionymi kroczami. Jak sam mówi piękna ma w sobie w nadmiarze, stąd potrzebuje „starości, rozkładu, babskiego rozchełstania, rozkokoszenia wschodniego, słowiańskiego”. Tenże Damian przedstawia nam swoją historię na tle Wymazanego, a historia jego to legenda i bajka z Baśni Andersena, tylko że z Happy Endem.
Witkowski zbudował miasteczko na skraju świata, społeczność zamkniętą ze swoimi legendami, plotkami, z Mańką Badziewie, Nawiedzonym Tesco, sklepikiem dla lujów, zakładem pogrzebowym Śmiertex i agencją towarzyską Venus. Ten świat jest rzecz jasna przerysowany i komiczny, jest „badziewny” jak towary w sklepie dla lujów PPP, czyli piwo, papierosy, petardy, ale nie ma się wrażenia, że autor szydzi i wyśmiewa tę Polskę B, co ja mówię, Polskę D raczej albo i F, że te zbitki słowne, fajerwerki określeń, mają za zadanie ośmieszyć północno-wschodnie rubieże. Pisarz raczej z rozmiłowaniem wymyśla ten przaśny i prowincjonalny koncentrat, raczy nas i rozśmiesza a przecież talentu mu nie brakuje, bo jest starszym kuzynem Doroty Masłowskiej, z tymi ich genami rodzinnymi, dzięki którym ta proza charakterystyczna jest i odróżniana z miejsca.
Jak Witkowski kocha lujów, tak samo kocha tę niższość, zapadłość wioskowo-małomiasteczkową, ubrania z Lidla i garnki z Biedronki. A czasem, jak go poniesie, to daje nam próbkę talentu, wymyślając np. historię meksykańską, w klimacie i duchu południowoamerykańskim, gdzie albańscy alfonsi, nieletnie dziwki, szamani handlujący wyjazdami na pustynię w celu ćpania peyotlu, kartele narkotykowe, szakale i szakalice gwałcące turystów oraz papugi chore na kiłę i zboczone jaszczurki. Lubię jak go ponosi, choć w gruncie rzeczy oddala nas to od uznania Michała Witkowskiego za pisarza wielkiego, jakiegoś Zagajewskiego w nim nie znajdziemy, ale przecież może by i warto poszukać, bo stać go przecież, ale kto by to wtedy czytał?
„Wymazane” zaspokoiło moje pragnienie prozy Witkowskiego, ale z drugiej strony pozostawiło niedosyt. Chciałbym czegoś więcej, choć sam nie wiem czego, chciałbym to jakoś uporządkować, nadać sens tej klechdzie suwalskiej, północno-wschodniej wersji Amicisa, zgrzebnej i bardzo polskiej Dynastii. Ten światek Wymazanego i Pięknego Damiana jest przerysowaną wersją rzeczywistości, ale też ma w sobie jakiś tragizm, jakąś nieokreśloną tęsknotę, filmową scenografię i scenariusz, w którym brak szczęśliwego zakończenia, ale też gdzie najlepszą wskazówkę możemy odnaleźć w słowach urzędniczki stanu cywilnego, która udzielając ślubu Damianowi Pięknemu oraz Alexis, mówi/myśli: „Czy ty Janino chcesz dzielić w dobrym i złym, z tym oto Damianem i przyjmujesz po mężu nazwisko Piękna, jak tak to super i kieliszek szampana, walc weselny, a jak nie, to kopa w dupę i wypierdalać.”