Kryminał Roberta Małeckiego nie zachwyca, choć zachwycać miał, cofa raczej autora do jego debiutanckich przygód Marka Benera, gdzie pisarz wprawiał się do napisania później najlepszych fragmentów historii Bernarda Grossa. We Wstydzie widać jak na dłoni spękany talent Małeckiego, który może pisać lepiej, ale nie wiadomo dlaczego mu nie wychodzi.
Już w tomach z Benerem autor nie umiał pokazać postaci kobiecych, więc albo traktował je jako obiekty seksualne dla napalonego miłośnika Dżemu i boksu, albo ośmieszał ich pragnienia i wygląd.
Szowinistyczne teksty Małeckiego uchodziły mu raczej na sucho, bo to pisarz sprawnie władający historią i choć Bener to dupek i nieudacznik, to już Gross udał się Małeckiemu wybornie.
Teraz główną postacią uczynił pisarz kobietę i nie był to zabieg fortunny, bo Julia Karlińska nie dość, że jest fatalną matką, to do tego niespełnioną policjantką, nie potrafiącą odnaleźć zabójcy męża. Małecki nie szczędzi biednej kobiecie przywar, dokładając menopauzę i nie trzymanie moczu.
Jeśli autor nie przepada za swoją bohaterką, to co dopiero biedny czytelnik, wychowany na statecznym Grossie. Zagmatwanie wątków nie pomaga w odnalezieniu rytmu opowiadania. Wszystko zdaje się być splątane i to powiązanie ze sobą śmierci ojca i syna może rozproszyć czytelnika detektywa w połapaniu się w czym rzecz. Niechętny stosunek do Karli pozwala z miejsca wyłapać odniesienia do homoseksualizmu, a tytuł zaprowadzi czytającego do sedna.
Kopanie autora za to co powyżej, nie oddaje wszystkich smaczków opowieści – Małecki sprawnie porusza się w małomiasteczkowym klimacie, gdzie wszyscy się znają. W tle jest już pandemia i dzięki temu możemy poczuć się jak u siebie. Karlińska nawet z młodszym kochankiem szamocze się przytłoczona napadami gorąca i zbyt często traci przytomność, jakby organizm nie pozwalał jej dotrzeć do prawdy, która zabiłaby niejednego, a co dopiero przekwitającą matkę bliźniaków .
Jak zwykle Małecki porusza się sprawnie w opisach klimatu małych miasteczek, a dla obecnej powieści sam stworzył fikcyjne miasteczko Śmierszyn w województwie kujawsko-pomorskim, pomiędzy Toruniem a Bydgoszczą, dodał jeszcze wysoki klif i jezioro, które nie mają odbicia w rzeczywistości, w odróżnienia od pizzerii czy Biedronki, gdzie krzyżują się losy rozpaczającej matki i jej towarzystwa.
Kto tu się najbardziej wstydzi? Czy matka i żona odkrywająca obyczajowe tajemnice, czy może jej męscy najbliżsi, zmagający się bezpośrednio z wstydliwymi aspektami życia. Karlińska jest skazana z góry na porażkę i stąd Małecki nie będzie kontynuował jej przygód. Tę kobietę może polubić jedynie jej odpowiedniczka w życiu realnym, a nie wątpię, że znajdą się natury zbliżone do tej bohaterki, a może nawet wstydzące się okrutnie bardziej. „Wstyd” można zakwalifikować do powieści kobiecej, cokolwiek to oznacza. Manuela Gretkowska napisałaby to inaczej, ale przecież Małecki nie jest kobietą, chyba że wstyd nie pozwala mu się do tego przyznać.
To irytująca powieść, zwłaszcza dla płci męskiej – nie idzie tu o homofobię, a raczej bezradność głównej postaci, ta kobieta jest wkurzająca i nie daje się lubić, a to już przynosi wstyd raczej czytelnikowi, co uświadomiwszy sobie, chyłkiem się oddalę…