Wielkie żarcie.

Co jedliście dzisiaj na obiad? Czy był to schabowy z kapustą? A może kurczę pieczone? Nie zadaję tego pytania tłumom w galeriach handlowych, raczącym się glutaminianem sodu w popularnych fast foodach. Właśnie – glutaminian sodu, wzmacniacz smaku, dodawany do niemal wszystkich gotowych potraw. Kikunae Ikeda wyizolował go z glonów na początku XX wieku, a używali go początkowo jedynie Azjaci, do potraw z ryb i mięsa. Obecnie trudno sobie wyobrazić jedzenie bez tego składnika, który podobno przyspiesza trawienie. Co ciekawe, glutaminian nie trafia wcale do kubków smakowych, ale bezpośrednio z krwi do mózgu, gdzie zachowuje się jak neuroprzekaźnik, który panierowane odpady z kurczaka prezentuje jako wyśmienite danie, a w rzeczywistości raczymy się smażonymi w głębokim tłuszczu resztkami. Wywołuje to u niektórych ludzi słynny syndrom chińskiej restauracji, czyli kołatanie serca, migreny, a nawet nudności, nie wspominając o cukrzycy i otyłości.

Tom Hillenbrand nawiązał do tego polepszacza smaków, serwując nam opowieść o czynniku nieporównywalnie skuteczniejszym od glutaminianu, produkowanym przez Solanum catvanum, wymyśloną przez autora roślinę z rodziny psiankowatych, do której należą również ziemniaki czy pomidory. Tego typu rośliny, namiętnie poszukiwane przez mistrzów kuchni i restauratorów, chcących przyciągnąć do swoich przybytków zmanierowaną publikę, mogą osiągać zawrotne ceny, a firmy, które zechcą wprowadzić je na rynek, zarobią miliony.

Studio_20160908_172300_resized

Nasza opowieść koncentruje się na skromnym, choć zdolnym właścicielu restauracji w Luksemburgu, dokąd trafia znudzony krytyk kulinarny, a następnie pada tam trupem. Rozwiązując zagadkę jego śmierci, Xavier Kieffer cudem uniknie śmierci, pozna właścicielkę słynnej firmy oceniającej restauracje, wzorowanej na serwującym gwiazdki restauracjom, przewodniku Michelin, wielokrotnie wybierze się w podróż, zniszczy parę ubrań i zje szereg pyszności, zazwyczaj samodzielnie przyrządzonych.

Wracając do pytania postawionego na początku, to z „Diabelskiego owocu” dowiemy się nie tylko jak wygląda Luksemburg i siedziba europejskich banków, ale głównie poznamy czym raczą się bogaci europejczycy: zawijany pasztet z faszerowanego bażanta z owocami jałowca, kaczka w sosie z gorzkich pomarańczy, stek z koniny z szalotkami, wędzona karkówka z bobem, królik w sosie musztardowym, suflet pomarańczowy z bezą, kaszanka po luksembursku. Wystarczy, żeby wam schabowy nie stanął w gardle.

Bohater potrafi wyśmienicie gotować, ale jest przeciwieństwem swojego kolegi ze szkoły, który wzorem licznych telewizyjnych celebrytów, z gotowania uczynił cyrk, polegający na zarabianiu pieniędzy, gdzie używa się tanich zamienników, a im więcej udziwnień, tym lepszy efekt, nie zawsze smaczny, nie mówiąc o zdrowiu.

Książka oparta jest na prostym schemacie myślowym: to co naturalne i skromne, musi być niezrównanie lepsze od masowej produkcji pod publiczkę. Ta oczywista prawda nie zawsze dociera do współczesnych miłośników dobrego jedzenia, szukających raczej wyzwań i dziwności, niż prostych i sprawdzonych dań. Hillenbrand świetnie podaje nam też rzeczywistość kuchni „od kuchni”, a więc całej organizacji wielkich restauracji, gdzie praca polega nie tylko na sprawnym krojeniu i smażeniu, ale potrzebuje również niesamowitej logistyki, zwłaszcza, kiedy ma się gotować dla kilkuset osób na raz. Reumatyzm, choroby kręgosłupa i kolan, ciągły ból w stopach, oparzenia i poprzecinane ścięgna – to tylko niektóre choroby zawodowe kucharzy, a przecież do tego dochodzi stres związany z ciągłym ocenianiem ich umiejętności, choćby poprzez te słynne gwiazdki Michelina.

Autor – zapalony kucharz, ale także pracownik struktur europejskich wysmażył intrygę, gdzie przemyca kilka prawd, dotyczących konsumpcyjnej Europy. Ta sprawnie napisana książka przysporzy wszystkim smakoszom przyjemności, związanej nie tylko z przygotowywaniem potraw, choć nie ma tam wcale przepisów, ale będzie trzymać w napięciu, bo śledząc losy sympatycznego Xaviera, poznamy kulisy rynku kulinarnego, o których nie mieliśmy nawet pojęcia.

Nie wiem ile jest prawdy w stwierdzeniach bohaterów książki, że ilość podstawowych produktów oferowanych europejczykom gwałtownie się kurczy, że zaczyna powoli brakować parmezanu, dorszów czy szparagów, stąd szaleńcze poszukiwania zamienników, które będą smakować podobnie, a nawet lepiej, ale gwałtownie bogacące się państwa azjatyckie wymuszają na gospodarce europejskiej zwielokrotnienie produkcji. Chińczycy gotowi są zapłacić za trufle tysiące dolarów i właśnie to im poświęcony jest finał  książki. Na pewno do niego dobrniecie, bo czyta się to lekko i z przyjemnością, nie tylko dlatego, że się tam smacznie gotuje.

Już w październiku ma ukazać się druga część serii pt. „Czerwone złoto”; w której przeczytamy o zakazanych romansach, polityce, pieniądzach i prestiżu, o miłości i intrygach na salonach. Jeśli ma być tak samo smacznie, to nie odmówię sobie lektury, choć po przeczytaniu „Diabelskiego owocu”, wolałem sam ugotować zupę, zamiast wyprawy do Pizza Hut.

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.