Wielicki

Przeleżała się ta książka na półce od początku roku – ustawiona w ten sposób, że Pan Krzysztof patrzył na mnie z wyrzutem z okładki , a ja dokładnie czułem co chce mi powiedzieć :” wynurzenia tego zdrajcy Urubko zaliczyłeś, może jeszcze weźmiesz się za tego amatora Czapkinsa?, gdy tymczasem moje wspomnienia odłożyłeś na nie wiadomo kiedy?

Aż tu nagle przyszedł czas siedzenia w domu i sięgnąłem  po książkę, żeby ją już mieć trochę „z głowy”, ponieważ nie oszukujmy się, moje oczekiwania odnośnie tej pozycji były akurat odwrotnie proporcjonalne do oczekiwań z lektury Urubki. Tymczasem nic nie było takim jak sobie kalkulowałem. Najpierw Urubko kolosalnie rozczarował i to nie tylko tym, co kiedyś wydał, ale głównie zakończeniem kariery, w co nie wierzę, ale też swoimi nieprzemyślanymi dywagacjami na temat polskich himalaistów.

Opowieść Wielickiego otwiera największe osiągnięcie, czyli pierwsze zimowe wejście na Everest, razem z Cichym, a potem już się potoczyła ta kariera, niewątpliwie dzięki szczególnym cechom fizycznym, które każdy himalaista powinien posiadać, u Wielickiego jest to mocne parcie do przodu, szybko i pod górę, co bywa zabójcze dla innych, ale optymalne dla  niego, połączone rzecz jasna z dużą odpornością psychiczną.

Przygody Wielickiego w górach wysokich znamy szczegółowo także z relacji jego towarzyszy i teraz te subiektywne opisy przypominają nam, że w Himalajach, mieliśmy tyle samo porażek i śmierci, co sukcesów, Wielickiemu udało się przetrwać, bo jak sam określił w tytule tej biografii „Piekło mnie nie chciało”.

Wielicki nie ukrywa przed czytelnikami  zagmatwanych relacji rodzinnych i swojego skomplikowanego życia uczuciowego, rozpadu pierwszego małżeństwa, zostawienia żony dla młodszej kobiety, a następnie kolejnego zwrotu i stabilizacji z kolejną miłością. Niewątpliwie taki ekshibicjonizm w książce jednego z najwybitniejszych himalaistów świata sprowadza te wspomnienia na zupełnie inne tory, niż relacje jego kolegów, skoncentrowane głównie na osiągnięciach górskich.

Autorzy, pomagający Wielickiemu w pisaniu, czyli Dariusz Kortko i Marcin Pietraszewski, prowadzą czytelnika klasycznie, sięgając od dzieciństwa małego Krzysia, poprzez te wszystkie wyprawy, które dały naszemu bohaterowi Złotego Czekana; nie napisałbym, że to są fascynujące opowieści, oczywiście pierwsze zimowe wejścia czy to na Lothse, w ortopedycznym gorsecie i samotnie, czy na  Kanczendzongę, nie pozostawiają złudzeń, że mamy do czynienia z wybitnym wspinaczem. Jego najbardziej spektakularnym wyczynem było chyba błyskawiczne, zaliczone w ciągu jednej doby  zdobycie Broad Peaku  i powrót do bazy. Wielicki opowiada o swoich wyprawach, widzimy te wszystkie niebezpieczeństwa i żmudny wysiłek jakim staje się zdobycie wysokiej góry, a jakby przy okazji tych wyczynów giną ci, którzy nie mieli tyle szczęścia co Pan Krzysztof.  Polski himalaizm jest trochę taki, jakim maluje go Denis Urubko, wspinacze raczej nastawieni na indywidualny sukces, osiągnięty minimalnymi środkami, bez tego ogromnego zapału i determinacji, którą kiedyś mieli czy to Kukuczka , czy Wanda Rutkiewicz.  Ci wszyscy wielcy, pierwsi herosi, uczestnicy narodowych wypraw, wyginęli po kolei, a teraz czy można powiedzieć, że partnerem dla 70-letniego Wielickiego może być Adam Bielecki, chyba ten jedyny wojownik, którego stać na dotrzymanie kroku Urubce?

Oczywiście Wielicki może kierować wyprawami, z racji kolosalnego doświadczenia, ale z drugiej strony, czy to jest jego żywioł?, patrząc na organizację zimowej próby zdobycia K2  i błędy, które tam popełniono, nowa rola dla Wielickiego powinna się znaleźć, chyba w innym miejscu.

Krzysztof Wielicki jest już legendą i chociaż jego relacje książkowe nie powalają, to jednak warto przeczytać i porównać jego drogę choćby z drogą Kukuczki, który kiedy zdobył już prawie wszystko, zginął, podejmując się wyzwania śmiertelnego, a piekło w jego przypadku, nie odmówiło. Także mój ulubiony wojownik, czyli Wojtek Kurtyka, obrał inną ścieżkę sławy, która również przyniosła mu Złoty Czekan.

Trzeba mieć nadzieję, że Wielicki napisze jeszcze raz swoje wspomnienia, gdzie znajdą się opisane  te najnowsze sukcesy i choć zapewne wiek nie pozwoli na takie spektakularne wyczyny, jak zimowe wejście na K2, ale że dzięki jego zaangażowaniu Bielecki zrobi to, o czym marzą członkowie polskiego himalaizmu zimowego im Artura Hajzera.

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.