W końcu „Nie ma”

Książkę Szczygła dostałem w prezencie prawie dokładnie rok temu, przed tymi najgorszymi w życiu świętami Bożego Narodzenia i  pomyślałem wtedy, że pochłonę ją błyskawicznie, gdyż bardzo odpowiadał mi styl i ton „szczygłowych” opowieści, tych publikowanych w Dużym Formacie, od których zawsze zaczynam czytanie tego magazynu. Oczywiście mam za sobą „Gottland”, wysłuchany jako audiobook w tracie mojego pierwszego półmaratonu ślężańskiego. Z Mariuszem Szczygłem rozmawiałem tylko raz, kiedy to podczas targów książki w Hali Stulecia zapytałem go czy był ostatnio na lotnisku w Amsterdamie, gdzie wydawało mi się, że go mijałem. Zaprzeczył mówiąc, że często mu się zdarza, że ludzie go mylą z innymi, ale to dlatego, że ma tak pospolitą twarz; nieopatrznie czy też niegrzecznie przytaknąłem…

A więc „Nie ma” zostało szybko napoczęte, ale potem jakoś odsunąłem tę książkę, być może przez okoliczności życiowe, no i tę głębię refleksyjną, z którą trzeba się mierzyć czytając, a w moim przypadku, raczej nie chciałem dodatkowo rozmyślać o życiu, w którym „ nie ma” nie da się uniknąć.

Dopiero Nike wyrzuciła na wierzch ponownie ten egzemplarz i przypomniała o niedokończonym procesie. Zacząłem kibicować Mariuszowi, żeby po czytelnikach, docenili go też krytycy, co się udało i z prawdziwą satysfakcją śledziłem jak wzruszony autor odbiera nagrodę. Ta radość była wspólna wielu osobom, bo Mariusz Szczygieł jest generalnie lubiany i akceptowany jako człowiek i jako reporter, co widać np. w mediach społecznościowych.

Nie ma” jest zbiorem tekstów, gdzie dosięga nas refleksja ostateczna i czasem zbyt ciężka, żebyśmy chcieli ją analizować do końca – prędzej zatrzymam się w pół drogi zanim zrozumiem ostateczną prawdę, może zbyt okrutną, a może za banalną.  Tak właśnie próbowałem rozprawić się z myślą, która się do mnie przyczepiła, po przeczytaniu tekstu „Wybuch bomby czasu”, o sklepie po umarłych, który jest w Budapeszcie, gdzie zgromadzono przedmioty po ludziach, który odeszli, a są to ich rzeczy osobiste, nie tylko ubrania, ale np. zdjęcia czy listy Moja myśl po tym tekście była taka, że kompletnie nie potrafię sobie wyobrazić, co stanie się z moją kolekcją książek, po tym jak już nie będę w stanie czytać, czyli wiadomo kiedy…  Niepokoje myślowe po „Nie ma” nie są niczym szczególnym, bo każdy myśli czasem o tym, co zainspirowało Szczygła do pisania, kiedy w pewnym wieku pomyślał, że nie jest nieśmiertelny. I książka zaczyna się listą umarłych, którym chciał kiedyś sprezentować książkę.

Trzeba się bronić przed myślą, że to jest książka o nieubłaganej śmierci. Nie ma to może raczej wyznanie, że nie ma Boga? Ale z tym to autor by się nie chciał zgodzić, choć gdzie był On, kiedy matka katowała swoje dziecko, o czym jest zamieszczony tutaj reportaż, który przyniósł  Szczygłowi szereg nagród i stanowił inspirację do zebrania kolejnych tekstów w jeden tom.

Reportersko Szczygieł  jest nienaganny, ale wolę jak przez konkretny temat pisze o sobie, bo taki styl opowieści przemawia do mnie najbardziej i tak bym sam pisał, gdyby to robił zawodowo.

Kiedy Szczygieł odbierał Nike, mało kto spodziewał się, że tydzień później spadnie na nas ten Nobel  dla Olgi Tokarczuk. To przebąkiwanie od kilku lat o tym, ż jest kandydatką do tej nagrody, nie traktowałem poważnie, podobnie jak wieści, że kolejnym poetą po Miłoszu i Szymborskiej będzie Zagajewski;   Czy kiedyś dopadnie mnie ta jej proza, czy będę czytał Tokarczuk z przyjemnością, czy skończy się podobnie jak z Myśliwskim, który wielkim pisarzem jest, ale nie potrafię go czytać. Nie popełnię tej zbrodni, do której przyłoży się teraz chmara czytelników, którzy postanowią „zmęczyć” „Księgi Jakubowe” za wszelką cenę, tak jak kiedyś robiło się z „ Ulissesem” Joyce’a; (co ciekawe ja przeczytałem Ulissesa z prawdziwą przyjemnością).

W ”Nie ma” Mariusz Szczygieł podaje nam prostymi środkami opowieści reporterskie  dotykając naszej wrażliwości na losy jednostek, bo właśnie osoba jest tu najważniejsza, a nie np. opisywana willa w Pradze, dom o oryginalnym wystroju dokładnie sportretowany, a przecież tak bardzo związany z właścicielami i ich tragicznymi losami. Bo czytanie Szczygła to taka podróż jak słuchanie tragicznego głosu Morrisseya i całej płyty „Strangeways, Here We Come”  Ma się wrażenie, że obcujemy z czymś wyjątkowym,  a jednocześnie jest to jakieś smutne i tragiczne, jakby przypominało nam wciąż”: Memento Mori.

W książce jest tyle przesłań i prawd, że możemy czasem poczuć przesyt, ale przecież warto to przeżyć, choć „Nie ma” nie jest łatwą lekturką, bo nagle czytamy: „… do tych słów, które robią więcej szkody niż pożytku, czyli „nigdy” i zawsze” dodałbym również słowo „Bóg”.

Tak więc doczytałem dziś  „Nie ma” do końca, mierząc się nie tylko z myślą o losach moich książek, które mój syn sprzeda, prawdopodobnie w całości ( jest taka księgarnia, antykwariat Tezeusz i oni przyjeżdżają i skupują całe księgozbiory), ale również o zamieszczonym prawie na końcu tym okrutnym reportażu: „Śliczny i posłuszny”, którego zresztą  pamiętam jak ukazał się w gazecie sześć lat temu. I robi to wrażenie jako perfekcyjnie skonstruowana opowieść z tym pytaniem na koniec, czy warto było dzieciobójczynię karać powtórnie i czy autor poradził sobie z tym dylematem, że spowodował przypomnienie tej zbrodni i napiętnowanie kobiety, która mimo to, że zakatowała własne dziecko to dostała pracę w oświacie.

Reportaże o prawdach ostatecznych, ale podane umiejętnie i z klasą, przy dobrym warsztacie Szczygła sprawiają, że „Nie ma” odniosło kolosalny sukces czytelniczy, a każda następna jego książka  spotka się z życzliwym przyjęciem, bo jakby nie patrzeć,               słowem, które może dobrze określić Mariusza Szczygła jest: „życzliwy”, co chyba jest komplementem dla człowieka, ale także dla pisarza może być źródłem satysfakcji.

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.