Najnowsza książka Joanny Bator trochę się zagubiła pośród jesiennych nowości, nie wpadła w zestawienia książek roku 2017, nie wzbudziła entuzjazmu krytyków – raczej wywołała rozczarowanie, natomiast dużo pozytywnego usłyszała autorka od czytelników, którzy ją polubili już wcześniej, a teraz z przyjemnością sięgnęli po „Purezento”.
Zostałem wiernym czytelnikiem Bator, która trafia we mnie swoją prozą i od „Ciemno, prawie noc”, poprzez „Rok królika” i oczywiście dzięki „Rekinowi z parku Yoyogi”, pisarka może liczyć na to, że zamówię jej każdą książkę.
Czytanie „Purezento” powodowało zanurzenie się w trochę inny świat, inną rzeczywistość, malignę i wnętrze nieprzystające do dzisiejszych czasów – zapewne dlatego było to takie pociągające. Bohaterka żyjąca w swoim małym świecie, gdzie jest miejsce dla ukochanego oraz matki, nagle zmuszona zostaje do wyjścia z tego kokonu, rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Bezimienna i nadwrażliwa bohaterka, nie potrafi się odnaleźć po śmierci kochanka- rowerzysty, świat zdaje się jej wypełnionym rekinami, czyhającymi dookoła, a ludzie przypominają egzotyczne zwierzęta.
Bator posługuje się krótkimi zdaniami, wyczyściła swój tekst z niepotrzebnych określeń i opisów, zdania są zwarte i przez to celne, a dokładność jednocześnie wymusza interpretacyjną lekkość i rozbawienie. Podoba mi się takie skrótowe opisywanie świata, skupianie się tylko na tym, co dookoła bohatera, bez większych dygresji i ucieczek. To styl Murakamiego, ale Bator wydaje się lepszą jego wersją, bo uczennica przerosła Mistrza w eksponowaniu prozy, gdzie zdania powinny lśnić metafizyczną poświatą, tymczasem u Harukiego, ten blask przyćmiony jest niepotrzebną nadbudową.
Autorka dokładnie opisuje swoje wędrówki po Tokio, mieście niezwykle fascynującym dla przybysza z Europy, o czym się przekonałem osobiście, zakochując się w tym miejscu miłością nieszczęśliwą i niespełnioną do końca, ponieważ spędziłem tam jedynie kilka dni – to jakby być z kobietą przez osiem lat i nie móc nigdy z nią zamieszkać, bywać z nią, ale nie żyć razem. Bo Tokio jest miejscem, gdzie mógłbym spędzać cały swój czas, resztę życia, poświęcić mu się w codziennych wędrówkach do pracy oraz z powrotem, i tak jak bohaterka Bator, jeździć po nim na rowerze, wtapiając się w rzeczywistość, która na pierwszy rzut oka emanuje niezwykłością, sennym marazmem, czego doświadczałem wędrując ulicami Shinjuku.
Bohaterka „Purezento” zostaje sama, ale nieoczekiwana propozycja japońskiej uczennicy, wrzuca ją do tokijskiego domu z samolubnym kotem Mushinem, gdzie poznaje tajemnice japońskiej sztuki kintsugi, polegającej na sklejaniu rozbitych naczyń. Jednocześnie przeżywa intensywny romans z Makoto. W pewnym sensie zazdrościmy bohaterce takiego życia, zaczynania wszystkiego od nowa, w kompletnie innej rzeczywistości, kiedy to codzienność polega na odkryciach, a inność jest lekiem na zabliźnianie przeszłości.
Na końcu dostajemy słowniczek z japońskimi wyrazami i warto przeczytać znaczenie imion bohaterów: pani Myoko to „tajemnica”, kot Mushin to „bez wrażliwości”, a kochanek Makoto znaczy „prawda, jasne piękno”. I takimi cechami obdarza te postaci Bator, dając bohaterce szansę na uporządkowanie swojego rozbitego przez śmierć i zdradę ukochanego, życia.
Taka prosta interpretacja „Purezento”, polegająca na tym, że życie składa się ze sklejanych wciąż skorup, że jest jak naczynie, które po naprawieniu może wyglądać lepiej i piękniej, jest jedynie schematycznym wytłumaczeniem uroku tej książki. Dla mnie jej japońskość, niespieszność, przygodowość nawet, ale nade wszystko język, stanowią wartość samą w sobie, a przyjemność czytania jest jedną z najważniejszych cech dobrej prozy.
Najnowsza książka Joanny Bator to proza sensualna, ale bez tanich sztuczek i wzruszających opisów. To powrót do Japonii na krótkie wakacje i nadzieja na ciąg dalszy, choć na zakończenie Bator nie chce zostawiać złudzeń: „Zanim i ja znikłam w szczelinie, moje mokre stopy zostawiły ślad na gładkim kamieniu. Obecność nie ważniejsza od ziarnka piasku. I to minie”.