Kuba

Kiedy późną jesienią zobaczyłem Kubę, pod ręką miałem książkę Klementyny Suchanow, ale nie była to dwutomowa biografia Gombrowicza, przeczytana zresztą parę miesięcy wcześniej, ale wydana w 2012 roku „Królowa Karaibów”. Oczywiście fakt, że biografia Gombrowicza urzekła mnie niezwykle, miał przemożny wpływ na wybór książki, którą postanowiłem zabrać na wyspę nazywaną właśnie, a nie wiem do końca dlaczego, królową Karaibów.

Suchanow w 2007 roku przyjechała na Kubę w poszukiwaniu korespondencji Gombrowicza z kubańskim poetą Virgiliem Pinerą.  Swoje przygody na Kubie postanowiła wtłoczyć w życiorysy rewolucjonistów kubańskich, pokazać ich w sposób dosyć podręcznikowy, ale dla laika, który wcześniej znał portrety Che jedynie na T-shirtach, a Fidela kojarzył z cygarami,  więc dla laika, który Kubę wyobrażał sobie w postaci romantycznej wizji, ten sposób opisywania historii Kuby, okazał się idealny. A więc dostajemy Klementynę, która opisuje swoje zmagania hawańskie. Chodzi do kina, rozwozi  lekarstwa, bo na Kubę warto przywozić wszystko to, co się przyda do normalnej egzystencji, czyli właśnie leki, środki czystości, ubrania, kredki, zabawki, a nawet zwykłe długopisy – tutaj brakuje wszystkiego i wszystko cieszy, co uda się zdobyć lub wyprosić u turystów.

Zmagania autorki w docieraniu do spuścizny kubańskiego poety przypominają zabawę w chowanego – to także  podchody, czatowanie pod domem, zbywanie i nieufność – trochę to śmieszne, trochę straszne, ale najciekawsze są opisy rzeczywistości kubańskiej, opisy, które mogę odnaleźć za oknem w Hawanie, bo to, o czym pisze Suchanow, mam na wyciągnięcie ręki, czuję się z tą lekturą za pan brat, ponieważ czytam, jak wygląda prowincja Vinares, do której autorka wybrała się na wycieczkę, a ja właśnie tę zieloną krainę widzę na własne oczy.

W miarę czytania zaczyna mi brakować  współczesnych scenek z życia kubańczyków, co Suchanow opisuje sugestywnie, racząc nas np. przygodami Tity I Krishny, dziewczyn szukających w zagranicznych chłopakach szansy na wyrwanie się z marazmu wyspy; dostajemy coraz więcej informacji o czterech rewolucjonistach, nazwanych muszkieterami i śledzimy ich losy od urodzenia. Rewolucja kubańska to dziwaczny fenomen – ona nie miała prawa się udać, Fidel powinien zginąć już w czasie pierwszego, nieudanego szturmu na koszary Moncada w Santiago. Sam opis całej akcji wydaje się kabaretem, filmem z Pierre Richardem, albo Jasiem Fasolą w rolach głównych: najpierw w Hawanie policja zatrzymuje samochód z Fidelem, za przekroczenie prędkości, a w bagażniku broń – ledwo udaje się przekonać policjantów, że spieszą się na lotnisko; potem Fidel zgubi gdzieś okulary i przez to ląduje na chodniku już podczas szturmu w Santiago – żołnierze otwierają ogień do buntowników, spiskowcy mylą ulice, brama jest zamknięta a miała być otwarta…

Gdzie indziej doczytuję, że jedna z grup rewolucjonistów zdobyła szczęśliwie szpital, walczyła nie wiedząc, że zamach się nie udał, a potem chłopcy Fidela próbowali udawać pacjentów, ale ich wyłapano i rozstrzelano. Fidel cudem ocalał i uciekł w góry (niektórych jego kolegów cisnęły buty, więc się wycofali z rewolucji), ale szybko go złapano, jak smacznie spał w chacie. Skazany na 15 lat więzienia Castro wychodzi po dwóch, w Dzień Matki. Wstawiają się za nim również Amerykanie, twierdząc, że jest raczej niegroźny – patrząc na jego nieudolność nie można się dziwić Amerykanom, którzy sami sobie postanowili nawarzyć piwa.

Oglądam współczesną Kubę, a w tle mam książkę Suchanow. Polubiłem jednego z muszkieterów, Camila Cienfuegosa, który na Placu Rewolucji widnieje na jednym z budynków obok Che. To jeden z tych Kubańczyków, który mógł wpłynąć na Fidela, ale z lektury wynika, że Castro w pewnym momencie zapragnął zostać dyktatorem – w niewyjaśnionych okolicznościach Camilo ginie w wieku 27 lat, wraz z samolotem, którego nigdy nie odnaleziono. Co ciekawe, w PRL-u jego imieniem nazwano Zakłady Taboru Kolejowego w Mińsku Mazowieckim.

Che Guevara to symbol rewolucji światowej, idealista, rozstrzelany w Boliwii. W czasie całodniowej podróży przez Kubę, kiedy trzeba się było przemieścić ze wschodu na zachód, do Hawany, oglądałem wystylizowany film Stevena Soderbergha o Che, z Benicio del Toro w tytułowej roli, zastanawiając się co by się stało, gdyby Che Guevara został na Kubie, Camilo nie zginął, a kolejny z muszkieterów Huber Matos, nie został przez mściwego Fidela wtrącony na 20 lat do więzienia. Ten kraj mógłby wyglądać inaczej, Kuba mogłaby przypominać jeden z krajów Ameryki Południowej. Obecnie mówi się, że przywrócona wolność, spowoduje katastrofę, nasili się przestępczość, rozkład, chaos, czyli to wszystko, co jest obecne w biednych krajach regionu.

Kuba jest w jakimś sensie romantycznym rozczarowaniem. Książka Suchanow odsłania rewolucję, pokazuje mechanizmy, dzięki którym Castro utrzymał się u władzy tyle czasu – rozbija mit romantycznej rewolucji – to raczej zrządzenie losu, pech Kubańczyków, magiczny splot i opatrzność, która pozwoliła owładniętemu żądzą władzy człowiekowi przetrwać na stanowisku tyle lat.

Ostatnie rozdziały przybliżają innych kubańskich bohaterów, w tym dzieci muszkieterów, którzy należeli, jak chyba wszyscy rewolucjoniści, do osób mocno kochliwych. To także scena wypuszczenia z więzienia Hubera Matosa w 1979 roku – dożył prawie stu lat, choć nie doczekał śmierci swojego oprawcy, ale może widział jego upadki? A jeszcze mamy opis przyjaźni Castro z Gabrielem Garcia Marquezem – czy po tym fragmencie będzie mi się chciało wracać do „Stu lat samotności”?

Śpimy w casas pariculares, czyli na kwaterach, u rodzin, które mogą sobie pozwolić na wynajęcie pokoju turystom, uzyskać specjalne pozwolenie i zarabiać niezłe pieniądze. Z książki dowiaduję się, że właściciele muszą informować władze, jeśli goszczą Polaków, gdyż jesteśmy podejrzani. W Hawanie w samym centrum mijamy siedzibę strażników rewolucji, ruderowate drzwi uchyla staruszka, przypominająca żebraczkę i lustruje nas wzrokiem.

Kuba jest własną karykaturą, a jej dzieje to szereg przypadków, raczej nieszczęśliwych. Wygląda jak pokój słynnych mafiosów w hotelu Nacional, gdzie duszna atmosfera przywołuje we mnie wspomnienia podobnych przybytków w Sajgonie czy Addis Abebie. W innym hotelu – Ambos Mundos, gdzie chwalą się Hemingwayem, pijemy cuba libre na tarasie. Kiedy na miasto spada ulewa muzycy przestają grać swoje wiązanki Buena Vista, uśmiechają się przepraszająco, jakby wstydzili się, że  muszą chodzić z tacą i zbierać napiwki. Widok z tarasu na posąg Chrystusa przypomina wszystkim, że historia zawsze wybacza, ale na szczęśliwą Kubę musimy jeszcze długo poczekać.

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.