Z tym Nahaczem to jest tak, że oczywiście słyszałem, że jest taki młody, który podobno napisał rewelacyjne rzeczy, ale potem się powiesił, więc patrzyłem na to trochę przez tę romantyczną perspektywę młodej nadziei literackiej , która rozbłysła, ale zaraz stopiła się we własnym talencie, przekonany, że prędzej czy później wpadnie mi w ręce coś ze spuścizny tego utalentowanego Łemka, kolegi Doroty Masłowskiej. I doczekałem się wydania przez Czarne tomiku z trzema pierwszymi utworami Mirka Nahacza, które miłe Panie z Wydawnictwa przesłały mi do przeczytania i nie czekając nawet na koniec pandemii, zapoznałem się najpierw z powieścią, którą Stasiuk z miejsca, jak tylko młody Mirek nieśmiale mu ją podrzucił, zakwalifikował do druku, oddychając z ulgą, że ten zostawiony do oceny pakiet nie okazał się poezją. Taka to legenda, że rozklekotanym maluchem Stasiukowi tę „Osiem cztery” podrzucił licealista.
A więc „ Osiem cztery”, ten narkotyczny wykwit talentu młodzieńca, jest bardzo dobrym wprowadzeniem w prozę Nahacza i pozwala z miejsca docenić talent pisarza, którego proza wsysa czytelnika, nie tylko przygodami paczki chłopaków, którzy trafiają na plenerową imprezkę z grillem, dziewczynami, alkoholem i zebranymi wcześniej grzybkami halucynogennymi, ale przede wszystkim stylem opowiedzenia tej krótkiej przygody, którą narrator wyrzuca z siebie lekko chaotycznie, ale jednak z całym zaangażowaniem.
Narkotyczne wizje już wcześniej pojawiały się w literaturze, choć w polskiej tradycji za fachowca w tej materii uważa się Witkacego, który nie dość, ze popełnił tekst, który zatytułował „Narkotyki”, to w swojej twórczości często nawiązywał do wizji czy to peyotlowych, czy alkoholowych. A jednak proza młodego Nahacza nie sięga tradycji witkacowskich „popojek”, bo i czasy inne i osobowości odmienne. Chłopaki od Nahacza to zagubieni w beskidzkiej prowincji koledzy, szukający w świecie wrażeń wyrzucających ich z tej pospolitej rzeczywistości, w której przyszło im żyć, podobnie zresztą jak szukający w używkach oderwania zbuntowani licealiści upijający się tanim alkoholem, Nie ma co rozgryzać motywacji chłopaków zbierających grzybki na łące, lecz warto się skupić na stylu i języku młodego debiutanta, bo jak pisał Andrzej Stasiuk Nahacz jest wybrańcem, który ten tekst po prostu miał w sobie i po prostu nam go przekazał. „Rzeczywistość nabrała ochoty na wypowiedź i wybrała Mirka, a on zgodził się wysłuchać i nam przekazać”. Bo właśnie ten przekaz się liczy, ta forma już dojrzała i kompletna – inaczej ten tekst nie można było opowiedzieć, wiec „Osiem cztery” płynie w nas czytających, łagodnie łaskocze nasze neurony i to jest tekst rozedrgany, a jednak uspokajający, przez to, ze jest doskonały i skończony.
Pokolenie 1984 roku jakże odległe od mojego, ale przecież dla urodzonych już w XXI wieku, to pokolenie z lat osiemdziesiątych XX wieku, jeszcze boleśniej odstaje, jednakże pewne zachowania i uczucia łączą wszystkie roczniki, którym przychodzi zmierzyć się z nastoletnia rzeczywistością napierającego świata. Kumplowali się z Masłowską i przychodzi nam sobie zadać pytanie kim byłby dzisiaj Mirek Nahacz, w wieku bliskim czterdziestki, a jest to pytanie niedorzeczne dla nas dzisiaj, a tym bardziej dla niego, który jeszcze w przeddzień samobójstwa poprawiał swoją kolejną prozę i planował imprezę techno w Lubiążu, a powiesił się w piwnicy przy Hożej 39 i wcale nie został szybko znaleziony . Szczegóły umykają pamięci, a jednak to one decydują o naszym losie. Zmarnował nam się talent, nie pierwszy i nie ostatni, jednak szkoda, że nie poznamy prozy, którą mógłby napisać dzisiejszy Mirek Nahacz i choć w jego stylu da się wyczuć tę nutkę dekadencką, która tkwi od zawsze równie silnie u jego rówieśniczki: Masłowskiej, to jednak jakby poszukać nieco intensywniej, to przecież i Stasiuka tam czuć, bo ten beskidzki gen dominuje, choć np. u takiego Jędrzeja Pasierskiego wyemancypował się ładnie i zatracił, dzięki temu Nina Warwiłow jeszcze nie zwariowała. A mnie wciąż przychodzi do głowy kolejna ćma polskiej literatury, czyli Rafał Wojaczek, równie szalony i utalentowany kaskader, którego nicość przyciągnęła prędzej od Mirka.
Niestety w obecnym wydaniu, mamy zaraz po tej boskiej kontemplacji rzeczywistości z dachu jakiegoś budynku, przy wschodzącym słońcu, opowieści tytułowego „Bombla”, co czytelnika wprawia w niepokojący dysonans, bo „Bombel” jednak nie jest kontynuacją, jest wyrzutkiem z omamów i spowiedzią menela przystankowego, który ma nam do opowiedzenia kilka przypadków ze swojego marnego żywota, oraz garść przemyśleń, które może i nas śmieszą, ale częściej je ignorujemy. Bomblowe opowieści niczym strumień świadomości, zalewają nas pospolitością, co nie może być zarzutem, a jedynie rozczarowaniem, że już nie obcujemy z tymi młodymi , co to wszystko mogą, a jedynie wgłębiamy się w psychikę i przygody tytułowego bohatera i jego kumpla Pietrka.
Bombel, ten nawet kiedyś sfilmowany osobnik, miłośnik prezenterek telewizyjnych, papierosów i tanich win, snuje swoją opowieść, jakby ktoś chciał go słuchać – my musimy, niczym przygodni wędrowcy mijający przystanek autobusowy, gdzie od rana rozsiada się nałogowy opowiadacz swojego życia. Czy nas to ciekawi, co mówi trochę zamroczony własną elokwencją mężczyzna? Średnio raczej ciekawi, bo i co ma nam do przekazania ten mądrala, oprócz przypadków ze swojego życia. Bredzi i się popisuje, a dla nas interesujące są te historie raczej przez sposób opowiadania, przez tę swoją prostacką błyskotliwość, jakby młody Mirek nie miał już o czym pisać, jakby z tej studenckiej Warszawy nie potrafił chłonąć esencji pisarskiej, jakby tylko w nostalgicznym powrocie do dzieciństwa zdołał odnaleźć natchnienie, które kazało mu stworzyć przyjacielski portret Bombla, który nawet nie przypuszczał, że jest słuchany przez nadzieję polskiej literatury, bo przecież Nahacz musiał się przysłuchiwać temu potokowi opowieści, zanim wylęgły się one od nowa w jego talencie. Wspomniany tu Pasierski wykorzystał lekko motyw paplającego wyrzutka i w swoim najnowszym kryminale pokazał takiego bełkoczącego menela nazywając go kłamczuchem, choć taki Bombel o ile prawdy nie powie, to raczej podkoloruje swoją opowieść, opisując niekoniecznie przyzwoite i bardziej wymarzone relacje z kobietami o cygańskiej urodzie.
Jak już poznamy charakter Bombla, to czeka nas emigracja w świat Bociana i Loli i tutaj już Nahacz jeńców nie bierze, a ja poczułem się pewnie jak Kazimiera Szczuka, która podobno zaprosiła do programu o książkach Wydanie drugie i poprawione Mirka Nahacza i napominała go, że powinien pisać jak Prus a nie tylko ćpać i chlać. A on zapewne chlał wtedy podobnie jak wielki Pilch, co nie jest żadnym usprawiedliwieniem. „Bocian i Lola” to miała być jego najlepsza rzecz jaką napisał, uniwersalna, trudna, dotykająca ważnych rzeczy, nie tylko psychodeliczna; i myśmy , ja i Szczuka zapewne nie dosięgnęli wielkości tej prozy, co Pani Kazimierze można wybaczyć, ale mnie już nie. Może powinienem wejść na inny poziom percepcji dzieła literackiego, zwłaszcza kiedy autor uważa, że napisał cos wielkiego, a ja nieustannie ślizgam się po tej prozie?
Przyznaję, że zachwyca mnie czasem Nahacz wcale nie jakimś wyrafinowaniem, a raczej banalnością, że zdania mogą być po prostu dobrze napisane i trafić tam gdzie powinny:
”Znowu się zaczęło, ciągle się coś zaczynało. Ktoś zaczynał coś mówić, ktoś zaczynał coś pić albo palić papierosa, ktoś zaczynał przestawać palić, pić czy cokolwiek. Pamiętaliśmy tylko początki, wszystko się zaczynało, końce zawsze były daleko, nikt ich nie zauważał”
I o to właśnie chodzi, tak zwięźle podsumować młodość, potrafi tylko doskonały stylista o wyrobionej frazie, a przecież Mirek Nahacz nie miał gdy to pisał nawet zaliczonej matury z polskiego.
A na koniec tego niegrubego tomiku twórczości Mirosława Nahacza nie dostajemy „Niezwykłych przygód Roberta Robura”, ale podobno lepiej było je zobaczyć w teatrze, gdzie w dziewięć lat po śmierci autora, wystawił tę prozę Krzysztof Garbaczewski.
Kończąc te krótką przygodę z pisarstwem Nahacza, zastanawiam się jak i kiedy kolejny raz przyjdzie mi wgłębić się w ten oniryczny świat, bo jestem przekonany, że taka literatura czasem gdzieś eksploduje zupełnie nieoczekiwanymi efektami.
Dziękuję Wydawnictwu Czarne za egzemplarz książki