Nie za dużo tego czytania. Reportaż nie był nigdy moim szczególnie ulubionym gatunkiem literackim – raczej czytało się to okazyjnie. Duży Format w Wyborczej, lub jakieś historie z życia w przypadkowych gazetach. Odkrycie Kapuścińskiego przy okazji podróży do Etiopii czy Iranu, pozwoliło docenić tę formę zdobywania wiedzy, podanej trochę inaczej niż zwykłe przewodniki turystyczne. Reportaż jako źródło informacji , a może prędzej jako zabicie czasu literaturą na skraju rzeczywistości. Ten bękart literatury pięknej jest bardziej wymagający niż zmyślenie, choć wspomnianemu Kapuścińskiemu zdarzało się konfabulować pisząc o faktach, choć moim zdaniem miał do tego prawo, ponieważ robił to doskonale i z pożytkiem dla czytelnika. „Szachinszach” czy „Cesarz” to klasyka gatunku, i raczej nie wrócę już do nich, tak jak wracam do „Zamku” Kafki. Polubiłem Grzebałkowską, ale nie o konkurencji jest ten tekst.
Jan Pelczar nie po to kończył szkołę reportażu, żeby debiutować prozą wyjętą z tego co ma w duszy. Wydał „Lecę”, opowieści pilotów i pilotek o lataniu, co sądząc po reakcji rynku było strzałem w dziesiątkę, bo każdego zainteresują ciekawostki zamieszczone w książce.
To pierwszy znany mi osobiście autor, którego książkę recenzuję i którego mogę codziennie spotkać i zagadnąć. Janek jest krytykiem filmowym i dziennikarzem nie kojarzonym z lotnictwem, ale nie ma to żadnego znaczenia, bo podobno o wszystkim można dzisiaj napisać reportaż, zwłaszcza po ukończeniu szkoły reportażu. Ta książka miała swój początek w tekście, który Janek napisał do Dużego Formatu i był to na tyle udany występ, że wydawnictwo zaproponowało mu napisanie większej całości, czego rezultatem jest właśnie „Lecę”
Przeczytałem błyskawicznie i nie powiem, żeby tekst był szczególnie wciągający – to raczej garść ciekawostek z życia pilotów oraz organizacji latania pasażerskiego. Każdy czytelnik, podobnie jak ja, szuka głównie historii, związanych z bezpieczeństwem takich podróży, a fragmenty dotyczące lotów bezzałogowych cieszą się szczególnym powodzeniem, o czym wspomina każdy recenzent czy autor rozmowy z Pelczarem. Wspominamy , nasze pierwsze loty i obawy związane z wsiadaniem do samolotu. Pamiętam swój pierwszy lot i podziw, jakim obdarzyłem młode towarzyszki mojej podróży, które zaraz po starcie naciągnęły opaski na oczy usiłując przespać cały lot, kiedy ja nerwowo wyglądałem przez okienka , zafascynowany widokami i własną odwagą.
Szuka się w tej książce fragmentów dramatycznych, niebezpieczeństw i tego wszystkiego co podnosi adrenalinę podróżnikom podniebnym. A przecież autor chciał nam pokazać żmudną i często mało atrakcyjną stronę zawodu pilota. Najpierw trzeba zdobyć te wszystkie umiejętności, licencje i przede wszystkim doświadczenie, żeby wziąć na siebie odpowiedzialność za życie ludzi zabieranych na pokład. Poznajemy przeróżne drogi dochodzenia do zawodu- Jan Pelczar nie wyróżnia żadnego ze swoich bohaterów, stąd mam wrażenie pewnego chaosu, bo nie dostaję pełnej opowieści o konkretnej osobie , historii od marzenia do realizacji pasji, lecz wycinki z których jest zmontowany określony temat. Mamy poznać różne warianty przygody z lataniem i przekonać że jest to właściwie zawód jakich wiele, gdzie boli rozłąka z rodziną, a stres związany z odpowiedzialnością wypala fascynację, choć nadal jest to robota z najlepszym widokiem – oczywiście potrafimy docenić trudy tych wszystkich wspaniałych pilotów, których bohaterskie czyny nie przesłaniają jednak przebijającego wciąż z książki pytania: czy nie byłoby bezpieczniej latać bez nich na pokładzie?, bo przecież jak wynika z przykładów, większość znanych katastrof lotniczych spowodowanych było błędem ludzkim. Czy wsiadłbyś czytelniku do samolotu, wiedząc, że za sterami nie będzie pilota, a wszystkim sterować będzie automat? Największą obawę odczuwam w momencie wchodzenia po schodkach do wnętrza samolotu – nie opuszcza mnie wtedy wrażenie, że powinienem ostatni raz rozejrzeć się dookoła, docenić urok życia, gdyż za chwilę znajdę się w sytuacji bez wyjścia. Każdy kto przeżył silne turbulencje w powietrzu, zna to uczucie bezradności, kiedy wśród krzyków towarzyszy podróży, musi sobie uświadomić, że mogą to być nasze ostatnie chwile przed końcem. Ta książka powinna odsunąć refleksje związane z grozą latania i pokazać wszystkie aspekty pracy pilota, którego wyszkolenie i mądrość powinny uratować nam życie.
To było najdotkliwsze, kiedy czytam o analizie poszczególnych przypadków katastrof lotniczych; te okrzyki przedśmiertne pilotów, gdzie ostatnim słowem wykrzyczanym w przerażeniu nieuchronności jest „kurwa”. I ten morał, że w lotnictwie jak przyznasz się do błędu, nikt nie zabierze ci premi. To kwestia zwykłej ludzkiej przyzwoitości, żeby przyznać się do błędu, czyli zrobić donos na siebie samego, a wiadomo co leży w naturze ludzkiej – raczej chronić własną dupę, niż przyznać się do winy. Teraz kiedy to wszystko już wiemy trudniej będzie znosić długie godziny lotu, analizując sytuację, kiedy za sterami nie siedziałby już człowiek. Bo jak relacjonuje Pelczar, zadaniem pilotów nie jest przelot z punktu A do punktu B, ale bezpieczne przetransportowanie ludzi.
Wyłuskujemy z tych opowieści kwestie bezpieczeństwa, szukamy zagrożeń i argumentów, że jednak przeżyjemy kolejną podróż, a gdzieś w tle, obok tego niebezpiecznego nurtu, są historie poszczególnych ludzi, strzępy ich drogi zawodowej, pasji i przygód.; Ludzie gubią się w tej przypowieści z morałem, a szkoda, bo byłoby ciekawiej i mniej gorzko.
Książka daje względnie pojemny wykład o pracy pilotów, ale jak już przepełni nas ten zasób informacji i wątpliwości, to jednak zamarzy nam się jakaś romantyczna historia związana z zawodem pilota.
Dziękuję Wydawnictwu Czarne za możliwość przeczytania „Lecę piloci mi to powiedzieli”