Wściekłem się na Annę śląską, bo szykowałem się na tę „Łaskę”, ostrzyłem literacki węch, w nadziei, że spotkam znajome już umiejętności autorki, doceniane od pór roku ze starszą panią, poprzez biblijne wiary i pokuty, a nawet odległe czarne fantasy, a tymczasem uwikłałem się w mamrotanie dziwaczki, której nijak polubić się nie da, na dodatek intryga nie wciąga kompletnie, a mordowanie dzieci nie chce się ułożyć w logiczną całość. Jakby fantastyczny pierwiastek wcześniejszych powieści przytłoczył autorkę i przekrzywił widzenie współczesności, choć Kańtoch czołga nas przez różne lata, poczynając od zaginięcia bohaterki w latach pięćdziesiątych, aż po jej nauczycielską karierę dwadzieścia lat później.
Oddycha się w tej prozie z przyjemnością bez Internetu i smartfonów, a dziecięce rojenia wspomagane rysunkami modelują klimat czasów, kiedy upadający PRL, miał jeszcze w sobie siermiężny czar bezmyślności. Przeskakujemy pomiędzy bohaterami, lekko to rozedrgane, bez skupienia się okolicznościach i tylko ucieczka sprytnej Bianki, wnosi trochę zamieszania w dość nieudolne śledztwo. Pomysł z tym Kartoflanowym Potworem nie wypalił i aż trudno uwierzyć, że dzieci mogłyby zapomnieć drastyczne wydarzenia, w których brały udział – ja bym wszystko wygadał.
Co nie wyszło? Nawet trudno to wyartykułować, bo choć powieść kończymy z niesmakiem, to jednak doświadczenie autorki, gwarantuje dobrze spędzony czas. Zawodzi z pewnością intryga, bo jak dociera do nas na koniec, o co w tym wszystkim chodziło, to jednak przysuwa się do nas zawód i rozczarowanie. Do tego uwierzcie, jak tylko winni pojawili się na scenie, od razu coś mi zaśmierdziało i wiedziałem, że te przymilania i troski, są fałszywe, a nauczycielka powinna się strzec. Główna postać intrygi bezbarwna i stłamszona, choć wspominane czasem jej młodzieńcze romanse i podrywy, zdają się fascynować w zestawieniu z mozolną egzystencją u boku chorej ciotki. Nie wyszedł też za dobrze małomiasteczkowy klimat późnego socjalizmu. Kańtoch skupiła się na karierowiczu milicjancie nie pogrzebała w jego motywacji do sedna, a najciekawsza próba poderwania przypadkowej dziewczyny, więdnie niestety, kiedy ta zdecydowanie odcina się od tego zaprogramowanego manekina. Jego podwładna nie zaistnieje jakoś szczególnie i choć lubi się ją jako przeciwieństwo Bogusza, to jednak pisarka zostawia ją samej sobie.
„Łaska” wydana po raz pierwszy kilka lat temu, przed „Wiarą” i „Pokutą” jest wprawką do znacznie lepszych kryminałów z czasów PRL-u, które Kańtoch wyszły doskonale.
Najbardziej boję się, że autorka wróci do ulubionych bajań fantastycznych i zgubi mi się znowu na lata. Tymczasem odkładam „Łaskę” zapomnienia na półkę obok lepszych kańtochowych kryminałów.
Ciekawy jestem dalszych losów małomiasteczkowej nauczycielki i w tym przypadku kontynuacja mogłaby osłabić rozczarowanie.
Annę widzę, jak podróżuje po Szkocji, a nawet strzela z wielkiego karabinu z tłumikiem, jakby przygotowując się do kolejnej zbrodni literackiej. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko czekać na zapowiedź lektury, która nie zawiedzie.