Pewnych rzeczy nie powinno się ciągnąć w nieskończoność. Wroński zabił z premedytacją cykl o komisarzu, który go przez dziesięć lat utrzymywał, karmił i wynosił na salony. Zrezygnował z bohatera, dzięki któremu, choć nigdy w Lublinie nie byłem i raczej się nie wybieram, to miasto nabrało pewnego sznytu, i choć to raczej knajacki sznyt pijaków i spelun, morderstw i gwałtów, to jednak swój urok ma.
Marcin Wroński jest powszechnie lubiany i nie znalazłem nigdzie recenzji oczerniających, wyrzutów i narzekań na styl tej prozy, czasami wykwintny, czasami plugawy. Dziesięć tomów z Maciejewskim w roli głównej to podróż przyjemna, bez większych zgrzytów, to niespotykany u innych wysoki poziom kultury pisarskiej, podszyty czasem perwersyjnym humorem, a czasem zaskakujący skojarzeniami z literaturą, powiedzmy oględnie, wyższą.
Marcin Wroński został teraz sam, ogłaszając koniec cyklu, ale trzeba go zapytać co dalej i co knuje w lubelskich zaułkach. Kiedyś miałem okazję zapytać go osobiście, czy myśli o zagubionych gdzieś na początku drogi bohaterach swoich pierwszych zmagań z literaturą kryminalną, czyli postaciach z „Officium Secretum. Pies Pański.”, które można uznać za pisarskie wprowadzenie w świat zbrodni, ale jakby porzucone i niechciane; a więc odnosząc się do mojego pytania, napomknął, że myśli o powrocie Marcina Glińskiego, o pseudonimie Kleryk, działającego w imieniu watykańskiego Officium.
A tymczasem, zamykamy nasz teatrzyk z Zygą, wtrącając go raczej w realia powojenne, które z takimi pijakami, służącymi faszystowskiej Polsce przedwojennej, nie chce mieć nic wspólnego, wyrzucając ich na margines, wcześniej katując i poniżając.
„Gliny z innej gliny” to osiem opowiadań, z których pięć napisał Wroński, a trzy oddał swoim przyjaciołom od pióra, obdarzając ich zaufaniem, że nic nie sknocą, a z drugiej strony zmuszając do utrzymania klasy pisarskiej, z którego to zadania wywiązali się perfekcyjnie.
Ryszard Ćwirlej w swoim rubasznym stylu opisał wizytę Zygi w Poznaniu i zbratał komisarza Fischera w zapaśniczym ringu z nowym kolegą z Lublina. To smakowite opowiadanie pt. „Podwójny nelson” błyszczy w całym tomie zarówno przejrzystą historią jak i humorem, daje nam ten wspaniały moment, kiedy wzięty przez pomyłkę za bandziora Maciejewski odnajduje się w realiach świata, gdzie króluje podobny mu Fischer, mając w tle ojca sympatycznego idioty Olkiewicza.
Andrzej Pilipiuk dał nam opowiastkę o kasiarzach, którzy choć mieli oryginalny pomysł, jak wywinąć się od stryczka, to jednak mieli pecha, bo trafili na nieco lepiej dedukującego komisarza, który demaskuje ich przewrotny plan.
Za to Robert Ostaszewski wraca do sprawy opisanej w książce „A na imię jej będzie Aniela”, którą Wroński wydał siedem lat temu, choć nie o Anielę w tym opowiadaniu chodzi, a raczej o to, czy Zyga uratuje swoją ukochaną Różę, którą uwięził morfinista, wcześniej mordując pielęgniarkę.
Sam Wroński skupia się bardziej na synu Maciejewskiego, który podążając śladami ojca, wikła się w rozgrywki esbeckie albo musi zmierzyć się ze swoją sytuacją oficera milicji w pierwszych dniach stanu wojennego.
Maciejewski rzecz jasna nieustannie musi podtrzymywać swój status nałogowego pijaka, co wiąże się nierozerwalnie z innymi obsesjami, o których z lubością wspominają opowiadający nam te historie koledzy Wrońskiego, a mianowicie szukaniem niewypalonej zapałki w pudełku pełnym zużytych i wkładanych tam odruchowo, po przypaleniu śmierdzącego papierosa. Bohater wówczas staje się nam szczególnie bliskim, ponieważ znając jego słabości zapominamy o własnych. Maciejewski znika z horyzontu, odsłaniając swoje geny w synu, który może być naturalnym bohaterem kolejnych przygód lubelskich stróżów prawa, ale nie nazwiemy ich już policjantami, a raczej psami, milicją lub w najgorszym przypadku esbekami.
Nie przypuszczam, żeby Wroński zrobił sobie przerwę od pisania – on raczej ma już w papierach, a raczej w plikach, nowe rozdanie, ale pomimo tego, że zabił swojego najlepszego przyjaciela, to możemy być spokojni, że sięgając po nowe przygody, kimkolwiek byłby ich uczestnik, będziemy się rozsmakowywać w prozie, która na rynku autorów powieści kryminalnych, błyszczy wyjątkowym blaskiem.