Zofia Tittenbrun rozpoczyna opowieść o swoim życiu w książce zatytułowanej „Nietakty. Mój czas, mój jazz”, od pałacu w Dryszczowie. Ta część biografii to historia, której mało kto się spodziewał, po kobiecie, kojarzonej z Krzysztofem Komedą, oraz początkami jazzu w Polsce.
A więc zostajemy zabrani na przejażdżkę po majątku ziemskim, koligacjach rodzinnych, rytuałach, świętach żydowskich, dożynkach i tym wszystkim, co kilkuletnia dziewczynka zdołała zapamiętać. A potem wybuchła wojna z całym swoim zamieszaniem, charakterystycznym dla rubieży Rzeczypospolitej. Zośka pisze swoje życie barwnie i ze swadą – kiedy kończy się wojna trafia do Krakowa i wychodzi za mąż, jeszcze przed maturą, za Ludwika Lacha, który był … dżolerem. Jak definiuje go Komedowa, był to facet, który zawsze miał pieniądze, wszędzie bywał i stać go było na ekstrawagancje. Małżeństwo nie przetrwało, ale urodził się syn, a piękna Zosia zatrudniła się jako dekoratorka bombek choinkowych. Powoli zbliżamy się do sedna tego życia, do jazzu, jego początków oraz środowiska, w którym się odnalazła i mężczyzny, z którym przeżyła najbardziej szalony okres w swoim życiu.
Rozpędzamy się tak mocno, jak rozszalało się wszystko dookoła Tittenbrunowej. Wymienianie nazwisk, które przewinęły się obok niej, przypomina spis artystów zasłużonych na wszelakich polach artystycznych, od muzyki po film.
‘ … i poznałam Komedę”, jak pisze Zofia, było to wczesnym popołudniem 8 czerwca 1956 roku. Legendarny Krzysztof Komeda Trzciński związał się z Zosią na dobre i na złe – co ciekawe, ich ślub odbył się jednocześnie ze ślubem Andrzeja Trzaskowskiego. Od tej chwili jest już Komedową, najbliższą muzykowi kobietą, jego menadżerem, fryzjerem, sekretarką i krawcową. Czytamy o tym życiu z pewną fascynacją, o tej intensywności, barwności, niezwykłości, ale jak zawsze Zofia podkreśla, było to wszystko oparte na dobrym smaku i nigdy nie przekraczało (za bardzo) granic przyzwoitości. Szaleństwa lat sześćdziesiątych przykuwają uwagę swoistą atmosferą, czarnymi, wąskimi garniturami, muzyką jazzową, czarno-białym filmem i niezwykłymi osobowościami. Komeda był taką postacią, wokół której gromadziły się tacy ludzie, jak np. Roman Polański, ale nie każdy wie, że jazzowe grania odbywały się także w teatrze Tadeusza Kantora w Krzysztoforach. Anegdota, przytoczona w książce mówi, że Kantor, jak to on potrafił, zawsze wściekał się na myśl wynajęcia jego sali na granie jazzu. Rzucał popielniczkami, kopał krzesła, wymyślał na dziką i barbarzyńską muzykę, a następnie wyrażał zgodę. Zawsze.
W książce roi się od smaczków i smaków, historii niezapomnianych przez bohaterkę i nie znanych pokątnym, jak ta, że w Piwnicy pod Baranami, gdzie oczywiście grano jazz, bywał również Karol Wojtyła, a w 1959 słuchał na żywo Komedę. I Zosia rysuje nam ten obrazek, kreśli delikatnie scenę – można ją sobie wyobrazić w zwolnionym tempie – jak po zagranym koncercie do stolika, gdzie siedzi Wojtyła ze Skrzyneckim, podchodzi lekko zgrzany, uśmiechnięty Krzysztof Komeda, siada, i panowie zaczynają rozmawiać. A wokół dym z papierosów, lampki wina i sącząca się muzyka…
Jerzy Skolimowski potraktowany jest humorystycznie, Jerzy Andrzejewski obrywa za „Niewinnych czarodziejów” (że dialogi sztuczne i nieprawdziwe: „nigdy nie mówiliśmy takim językiem”), Roman Polański nie jest aniołem, a Wojtek Frykowski to karierowicz za wszelką cenę. A przecież są też wielcy jazzmani, jak Dexter Gordon, którego uwielbiam, a który w czasie opisywanym przez Zofię, był mocno uzależniony od narkotyków, od których później się uwolnił i w klubie w Kopenhadze, gdzie grał Krzysztof, spał w pokoiku na poddaszu, a w ciągu dnia zmywał w kuchni talerze…
To świetna podróż w tamte czasy i niezwykłe życie, które przygotował do druku, na podstawie licznych materiałów, opracowanych przez autorkę, zmarłą w 2009 roku, jej syn Tomasz. Wspomnienia doprowadzone są do śmierci Komedy, ale potem następuje posłowie, dopisek od syna, o jej losach, życiu po odejściu Krzysztofa, epizodzie bieszczadzkim, o którym zresztą nakręcono film.
Dawno nie czytałem tak dobrze napisanej biografii: bez zbędnych słów, nudnych fragmentów i bezpłciowych wypełniaczy. Polecam zajrzeć na stronę wydawnictwa, gdzie szereg materiałów dotyczących bohaterki, wywiady z Tomaszem Lachem, czyli synem Zofii, pierwsze recenzje oraz oczywiście muzyka Komedy.