Pasierski po raz pierwszy zawodzi, a superprodukcja Audioteki rozlazła mi się w słuchaniu jak podarte skarpetki po marszu z Lukli do Namche Bazar.
„Wodnik” to przeplatanka i niekiedy mam wrażenie, że głosy zlewają mi się w jedność i nie potrafię rozróżnić kiedy mówi Agnieszka Żulewska a kiedy znów Urszula Grabowska, bo autor nic nie ułatwia, posplatawszy przygody bohaterów, a akcja toczy się równolegle. A może to jakaś moja nieumiejętność skupiania się na kwestiach wciąż rotujących lektorów – podobne uczucie towarzyszyło mi podczas pierwszego zetknięcia się z superprodukcją, czyli „Karaluchami” Nesbo.
Psycholog, głosem Chyry zarabia jako terapeuta dziecięcy i ryzykownie wprowadza się do domu, gdzie obserwuje nadpobudliwego Michała. Menażeria dziwnych postaci rozszarpuje w nas porządek schematycznego słuchania, jak dociekliwy psycholog porównuje sygnały wysyłane przez dziecko z osobiście prowadzonym dochodzeniem w sprawie śmierci brata Michała, a jednocześnie pisarka Radziwiłowicz docieka co stało się z zaginioną w okolicy dziewczyną. Początkowy dramat psychologiczny zmienia się w kryminał, co zdaje się lepiej wychodzić autorowi cyklu z Niną Warwiłow.
„Wodnik” to nieudana próba Jędrzeja zmiksowania powieści psychologicznej z thrillerem, zagmatwana wreszcie formą przekazu, nie pozwalającą skupić się mocniej nad zadrukowaną kartką, bo audiobook wymusza ciągłość dźwiękową, więc musi się tam dziać, przemawiać, dialogować na głos, przeskakując naszą zadumę i odkładając na bok wahania.
Wyraźnie już wepchnął się we mnie głosem kobiecym, literacki amalgamat życiowych konszachtów z losem pań nie zawsze szczęśliwych, jakby pisarki chciały nareszcie pochwalić się umiejętnościami, o których ja np. nigdy nie wątpiłem, bo taka Pani Bator Joanna już nie raz i nie dwa, zachwyciła mnie prozą swą. A więc dawno już wysłuchałem polubionej na publicznych czytaniach na Placu Kościuszki Sylwię Chutnik, która swoimi czerwonymi włosami prowokuje nie tylko homofobiczny elektorat, ale jest okrzykiem nowej kobiecej prozy, wyzwolonej z patriarchalnej cenzury obyczajowej. Sylwia sama przeczytała swoją powieść „Tyłem do kierunku jazdy” i jak nie ma sensu tłumaczenie o co chodzi w tym tytule, to jednak prowokująca okładka książki, stara się wykrzyczeć, że będzie to jazda, nie tyle ostra, to przecież z niespodziewanymi zakrętami.
Przygoda z Chutnik to próba polubienia Magdy, która nią się nie urodziła oraz bezdyskusyjna akceptacja Babci Stasi, która na łożu śmierci snuje plany powrotu do pierwszej rumuńskiej miłości, więc zrywając się z uprzęży wenflonów nie wiadomo jakim cudem leci do Bukaresztu, jakby mając prawie sto lat przeżyć ponownie uniesienia miłosne, które były esencją jej młodości. Magda, przeciwieństwo swej matki, która nie wrodziła się także w Staśkowe klimaty, tłucze się po świecie, który jest na nieszczęście Polską współczesną, a tutaj jak wiadomo lekko nie jest nikomu, zwłaszcza kiedy jest się albo tym albo tą, więc sympatyczne losy Magdy, którą jednakowoż polubiłem najzwyczajniej, przez to jej miotanie się i uganianie za normalnością, co wreszcie poskutkowało fortuną odnalezioną w babcinym dywanie. Trzy jakże różne kobiety, w których odnajdziemy i nasze zwyczajne jak Krystyna mamy i te z odrobiną szaleństwa babcie, więc te kobiety wiodą nas także przez socjalizm , zwieńczony wolnością, która wywlekła demony, złośliwe szczególnie dla kobiet niepokornych.
Bator z kolei poszła gdzie indziej, a jej historie w „Ucieczce niedźwiedzicy”, zazębiają się tak delikatnie, że odkryłem to dopiero po jakimś czasie, dziwiąc się własnej ignorancji. Niektórzy z pewnością nie odkryją nigdy jak bardzo ten zbiór opowiadań stanowi jedność, ale kiedy już o tym wiemy, kolejna lektura nie będzie już tym samym co poprzednie.
Pierwszy to przykład literatury, który po wysłuchaniu w Audiotece sugeruje mi zakup egzemplarza papierowego – opowiadania prowokują żeby historie kontynuować, a nieuważni gubią się w kolejnej historii, nie dostrzegając, że wszystko jest ze sobą połączone niczym „japoński wachlarz”
Urzekła mnie historia zaginionego na greckiej wyspie męża i tutaj pisarka udowodniła jak dobrze potrafi wciągać czytelnika w świat literackiej fikcji; z kolei kobieta, która miota się w przedstawieniach z agentami nieruchomości, udowodniła mi, że to książka o samotności, o tym jak bardzo jesteśmy nieszczęśliwi, jeśli nie znajdziemy obok bratniej duszy. Bator czasem zwodzi nas nadprzyrodzonymi sztuczkami, ale to świadomy zabieg, żebyśmy zapomnieli, że świat tak naprawdę jest naturalistycznie okrutny, więc trochę metafizyki, czasami przydaje życiu czegoś co ma smak młodzieńczej fascynacji.
Stojąc w rozkroku między Bator i Chutnik nie potrafiłbym zdecydować, że jednak Bator, a jeśli nagle tu mi wyskakuje Rudzka Zyta, to ja już kompletnie składam broń. Kobiety to jest jednak ”coś” nie do pomyślenia. Czytajmy kobiety, jeśli nawet nie potrafimy ich zrozumieć, to panie pisarki wszystko nam wytłumaczą.