Kłopot mam z najnowszą książką Zygmunta Miłoszewskiego, ponieważ mógłbym o niej napisać z pozycji bardzo rozczarowanego czytelnika, któremu nie tylko nie podoba się treść, ale który chciałby przyczepić się również do tytułu i okładki, a drugiej strony chciałby docenić wyobraźnię pisarza i odwagę, że podjął się tak naprawdę misji niemożliwej. Tytuł sugestywny, a jednocześnie mdły, a okładka w barwach francuskiej flagi, z biustem w gorsecie, nie przekonuje. Ale to tylko marketing, którego ten pisarz nie potrzebuje, mając tak ugruntowaną pozycję, dzięki kryminałom z prokuratorem Szackim.
Będąc osobiście sympatykiem młodego pisarza (41 lat to dobry wiek, żeby spijać śmietankę sławy), nie zwracałem nigdy większej uwagi na zdarzające się niedociągnięcia w tej prozie, na denerwujące przeszarżowania, czy przedwczesną decyzję o opuszczeniu Szackiego, bohatera, który Miłoszewskiego wylansował. Już „Bezcenny” jawił mi się jako ślepa uliczka w poszukiwaniach autora własnej drogi, gdy tymczasem tego talentu tak naprawdę, na razie, starcza na pierwszorzędne, na polskim rynku, kryminały. Miłoszewski zapragnął zostać prawdziwym pisarzem i ma do tego prawo, chociaż daleki jestem od wróżenia mu rychłego sukcesu.
„Jak zawsze” daje pole do popisu pisarzowi, ponieważ książka oparta jest na pomyśle świata alternatywnego, w który to świat pisarz-demiurg może wrzucić co tylko przyjdzie mu do głowy, kreując własną rzeczywistość. Jak wiadomo seks w życiu i twórczości Miłoszewskiego odgrywa ważną rolę, więc zaczynamy podróż z lekturą od seksu osiemdziesięciolatków. Z wszystkimi smakowitymi szczegółami, w postaci pomarszczonego tyłka, protez zębowych i viagry. Akcja nagle zatrzymuje się i choć jest finał w postaci orgazmu, to przebudzenie jest znacznie lepsze, jest jak orgazm do kwadratu, ponieważ pomimo że pościel śmierdzi papierosowym dymem, to bohaterowie mają pięćdziesiąt lat mniej. Nadal jest styczeń.
I dalej możemy już sobie fantazjować, wymyślać i kreować świat, w którym Stalin nie mówił nam jak mamy budować kraj, a Eugeniusz Kwiatkowski był prezydentem Polski, w której Francja pełniła rolę dominującą, choć do końca nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak się stało i dlaczego tak bardzo ulegliśmy, budując zamiast Pałacu Kultury, ogromny i trójkolorowy gmach przyjaźni z Francją. Kwiatkowski, który znany jest jako twórca Gdyni i uprzemysłowienia kraju, wyrasta tutaj na centralną postać, zwaną zresztą Inżynierem, który cementuje nie tylko sojusz z Francją, ale kreuje również nasze dążenia do sojuszu z Niemcami. Miłoszewski chce nam pokazać co by się stało, gdybyśmy jakimś cudem wypadli z orbity radzieckiej, a jeśli już dobrniemy do końca lektury, skonfrontowali nasze oczekiwania i marzenia dotyczące Polski, z osobistymi wyborami. Wydaje się, że tytułując swoją książkę, Miłoszewski chciał nam powiedzieć przede wszystkim, że cokolwiek byśmy nie wymyślali, z kim się wiązali i za kim poszli, to i tak będzie „jak zawsze”, bo jesteśmy jacy jesteśmy, a okoliczności jedynie zmieniają perspektywę i warunki.
Książka jest jednak dowodem na to, że Zygmunt Miłoszewski potrafi wymyślić świat na nowo, że nie bał zmierzyć się z heroiczną walką, która wiele razy wynosiła go na manowce, że tyle razy przeszarżował, że wysługiwał się tanimi sztuczkami w opisywaniu i porównywaniu dwóch światów, a jednak pokazał Warszawę od nowa, oraz nie brakło mu odwagi w wymyślaniu tego świata, który mógł go ponieść w zupełnie fantastyczne rejony. Ostatecznie ten wątek polityczny, ta kreacja Polski od nowa, politycy nowego sortu i nowych okoliczności, to wszystko musi zejść na dalszy plan, gdyż tak naprawdę najciekawszym wątkiem w książce, jest relacja dwojga kochanków oraz pytanie, czy miłość, trwająca pięćdziesiąt lat, jest czymś tak trwałym, że pozwoli bohaterom przeżyć w nowej sytuacji, kiedy mają ciała młode od nowa, a świadomość starców nad grobem.
Psychologicznie interesowało mnie podejście bohaterów do nowej sytuacji i jak to u Miloszewskiego, zachwyceni swoją nową odsłoną, biorą się oni z miejsca za uprawianie seksu, choć zdaje mi się, że gdybyście Państwo się nagle obudzili o kilkadziesiąt lat młodsi, nie w głowie mielibyście łóżkowe figle. Ale może się mylę. Bohaterowie Miłoszewskiego muszą wybrać i choć wikłają się w przeróżne układy, wykorzystując w niewielkim stopniu doświadczenie z innego świata, to jednak to wszystko, co scementowało ich związek, pozwala im jakby zacząć wszystko od nowa, w innej konfiguracji, w innych okolicznościach, przekrzywione ale jednak własne, szczęśliwe życie
Do zakończenia książki znowu bym się chciał przyczepić, bo jakieś niejednoznaczne, zaskakujące, bez happy endu, z zamachem stanu, który ma pewnie przywrócić „normalność”, czyli umieści nas w orbicie radzieckiej. Fantastyczność sytuuje powieść Miłoszewskiego gdzieś na marginesie poważnej literatury, a z drugiej strony wgryza się jednak w tzw. polskość, w naszą naturę, w to wszystko, co decyduje o naszych losach jako kraju, od zawsze marzącego o wielkości i niezależności, a wciąż uległemu i marnującemu szanse, które daje nam historia, tak jak teraz, kiedy dajemy się wrobić w politykę, wybierając mierność zamiast normalności.