Tytuł tego zbioru felietonów autor trochę ściągnął z autobiograficznej książeczki Andrzeja Stasiuka„Jak zostałem pisarzem”; ale o ile książka Stasiuka jest dowcipną i błyskotliwą próbą pokazania początków stawania się zawodowym literatem, to starannie wydana, w twardej oprawie pozycja autora „Króla” i „Królestwa” jest zlepkiem felietonów, które wcześniej były publikowane w gazecie „Pani” a tytułowy odcinek został dopisany okazyjnie.
Czytanie hurtem wszystkich tych kawałków jest męczące, ponieważ tak naprawdę nic ich ze sobą nie łączy, poza rzecz jasna wybujałym ego autora, który za wszelką cenę chciał pokazać czytelniczkom prasy kobiecej, jakim jest fajnym facetem i do tego coraz poczytniejszym pisarzem. Tego rodzaju felietony zdają egzamin tylko wtedy, gdy są czytane regularnie, w stałych odstępach czasu, kiedy są wyczekiwane i kiedy gazeta sprzedaje się niejednokrotnie lepiej, bo miłośnicy pisarza Twardocha, pragną co jakiś czas otrzymać kawałek prozy swojego ulubionego autora.
Kiedy już pogodzimy się z formą tych zapisków, poszukamy tam czegoś co może nas zainteresować- chciałem odnaleźć Twardocha pisarza i jego osądu rzeczywistości- tymczasem pisarz zdaje się lawirować, między tym co go fascynuje, czyli literaturą, bronią, samochodami i przeszłością jego małej ojczyzny. Pokazywanie siebie jako samca alfa, który nie stroni od samotności na Spitsbergenie z fuzją na niedźwiedzie, a jednocześnie nieustannie podkreśla jak bardzo miłuje swoje dzieci.
W jednym felietonie Twardoch pokazuje znakomity temat do wykorzystania przez literata- opisuje historię dziewczyny, która kradła listy miłosne pisane przez żołnierzy do swoich ukochanych. Ta historia o niezwykłym ładunku poetyckim, jest na trochę innym poziomie emocjonalnym, niż opisywane przez Pana Szczepana opowiastki o garniturach Bonda, czy przy okazji podróży do Rzymu, wieszczeniu końca turystyki. Szczepan Twardoch nie został również reporterem o czym pisze bez zażenowania, sprzedając nam opowieść , w której nie sprawdził się jako autor historii wziętych z życia.
A więc czy warto pokusić się na przeczytanie tej cienkiej książeczki? Dla tych, którzy tak jak ja, z uwagą śledzą rozwój talentu autora, z pewnością będzie to przygoda, której nie pożałują. Twardocha się czyta z przyjemnością, zwłaszcza, że jest to osobowość fascynująca i jego zainteresowania nie są miałkie, choć może lekko próżne. Hedonista Twardoch pobudza nas nie tylko do czytania książek. On pisze o tym jak może smakować życie, przechwala się trochę i kryguje, ale nam to nie przeszkadza, bo mu zazdrościmy lekko, a ten zbiór felietonów z lat 2015- 2019, nie jest z pewnością tak wystrzałowy, jak publikowane niesystematycznie kawałki Doroty Masłowskiej w Dwutygodniku, ale dają nadzieję na to, że być może autor skusi się jeszcze na tego rodzaju publikacje, w których przeczytamy o tym, jak pisarz nie został np reżyserem…
A może pisarz zabawi się ponowie w wydanie kolejnego tomu dzienników – „ Wieloryby i ćmy”, to był jednak o wiele bogatszy ładunek refleksji, od tych bądź co bądź pisanych jakby na kolanie odłamków literackich, które zebrane razem nie mają zbyt dużej siły przebicia i wydają się jedynie chwytem marketingowym, ułatwiającym sprzedaż innych książek autora.