Inne życie Iwaszkiewicza.

Drugi tom biografii Iwaszkiewicza jest o ponad sto stron grubszy od pierwszego i choć utracił  magię, jaką charakteryzuje się każda młodość, przyciąga niezwykłą starannością, z jaką Romaniuk zbadał życiorys pisarza i daje pełny portret tego kolosa, jakim był autor „Brzeziny”.

Jest zdecydowanie nudniej. Przedzieramy się przez te wszystkie zawiłości, w które życie pisarza wplątał system ludowy, lawirowania i rozterki, partyjne rozgrywki, kolejne przełomy socjalistycznej ojczyzny. Jeśli już uda się oddzielić przyżyciowe konsekwencje egzystowania w rozdarciu, między zachowaniem twarzy, a pójściem na kompromis, w imię utrzymania się na powierzchni, to wyłoni się nam portret człowieka przyzwoitego, zapracowanego i nie do końca spełnionego. Czy Iwaszkiewicz mógł być pisarzem większym, bardziej błyskotliwym, czy jego talent wystarczał, żeby stać się międzynarodową ikoną, jak Gombrowicz czy Miłosz?

 

Uwięziony w konkretnej rzeczywistości, pisarz nie sprostał i choć jego bardzo bogata spuścizna pozwala wynajdywać perełki, to jednak czegoś zabrakło. Nie ma Iwaszkiewicza w świadomości współczesnych czytelników, nie wznawia się jego książek, nikomu nie przyjdzie do głowy wydać jego dzieła zebrane. Przypomina się tylko w adaptacjach Wajdy, który doskonale wykorzystał potencjał tej prozy, która sama w sobie nie uderza tak mocno, jak sfilmowane Panny z Wilka.

Drugi tom Romaniuka rozpoczyna się wrześniowym porankiem w Stawisku. Wojenne losy rodziny pisarza przypominają dryfowanie arki Noego. Ocalenie i wymiganie się od szaleństwa wojennego zakrawa na cud, a jednak Stawisko jawi się dzisiaj jako ostoja i przytulisko dla tak wielu, że już przez to, Jarosław stał się symbolem lojalności dla przyjaciół, którzy zawsze mogli na niego liczyć.

W chwili wybuchu wojny pisarz ma 45 lat. Reprezentuje establishment literacki Dwudziestolecia, kawiarniane kariery i określony styl pisania mieszczańskiego, nie mieszczący się w romantycznym micie, który sam się narzucał , kiedy kraj został zniewolony przez okupanta. Wyrastają wówczas legendy Baczyńskiego, Gajcego, Stroińskiego, którzy pojawiają się w Stawisku niczym widma skazane na śmierć. Z większością pisarz jest zaprzyjaźniony i chętnie z nimi rozmawia – oni z kolei byli miło zaskoczeni jego serdecznością. Homoseksualne umizgi dostrzegali, ale Iwaszkiewicz nie był natrętem – odmowę przyjmował bez urazy.

Młodzi poeci nie zachwycali się wierszami starszego kolegi, choć byli w tym względzie wyrozumiali. Można powiedzieć, że w bogatym dorobku Iwaszkiewicza, każdemu uda się odnaleźć perełki, wiersze zachwycające, pisane zazwyczaj pod wpływem silnych wrażeń, ale studiowanie tej poezji bywa też nużące.

Iwaszkiewicza surowo oceniają wszyscy, którzy zarzucają mu serwilizm i zgodę na służalczą rolę partyjnego pisarza, posła na sejm i przewodniczącego ZLP. Romaniuk nie znajduje jednak zbyt wielu okoliczności, po których można by pisarza oskarżyć o łajdackie wykorzystywanie swojej sytuacji, w związku z funkcją, którą pełnił. Wręcz odwrotnie – pisarz zawsze starał się pomagać, czy to w publikacjach pisarzy emigracyjnych, czy też promować młodych niepokornych, na czele z Markiem Hłasko. Dyskusyjne było publikowanie listów Gombrowicza bez zgody spadkobierców, czy stosunek do pisarstwa Sołżenicyna, któremu zarzucał przerysowania, a sam w roku prześladowań rosyjskiego pisarza odbierał Nagrodę Leninowską.

Iwaszkiewicz chcąc nie chcąc stał się symbolem Polski Ludowej, przykładem poddania się systemowi i dzisiaj postrzegany jest raczej jako przegrany. A jednak nikt nie domaga się dekomunizacji nazw ulic, na których widnieje jego nazwisko, choć są to raczej uliczki małe i ciemne. Radosław Romaniuk wydobył w dwóch tomach całą złożoność tego życia i wydaje się, że inna droga dla Jarosława, skazałaby go na jeszcze większy niebyt, niż ten, w którym autor Sławy i chwały utknął na zawsze.

Iwaszkiewicz czuł się samotny w tym okresie. To poczucie przygniatało go czasem tak mocno, że miewał myśli samobójcze, jak w 1949 podczas pobytu na Sycylii, śladami Króla Rogera, czy w trakcie awantury o Dziady w 1968 roku, kiedy to pojechał do Warszawy, żeby tam odkręcić kurki z gazem i wreszcie „zasnąć i spać, spać”. Samotność wśród bliskich zdaje się być naturą osób szczególnie wrażliwych, o tak szerokich zainteresowaniach i tak przejmująco artystycznej duszy. Pisał w Dzienniku: „i zawsze jestem sam, sam w teatrze, sam w kinie, restauracji, o ile po prostu z piekielnych nudów nie dobiorę sobie jakiegoś chłopczyka. Nikogo nie obchodzi co ja robię, nad czym pracuję, jakie mam klęski czy sukcesy. Bylebym tylko przynosił pieniądze”.

Najszczęśliwszym czuł się w Rzymie, gdzie dużo pisał i odwiedzał swojego ukochanego Caravaggia. Jeśli zdejmiemy z jego barków cała tę otoczkę socjalistycznej biurokracji, to dotrzemy wreszcie do tej duszy, z której życie nie do końca skorzystało. Bo Iwaszkiewicz nie mógł być kimś innym, ponieważ tak zdecydował los i jeśli zmierzyć to życie sumiennie, to przekonamy się, czytając biografię autorstwa Romaniuka, że pisarz nie popełnił błędu, a jego życie trzeba uznać za spełnione.

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.