Napisać, że lubię czytać Vargę to nic nie napisać. Z drugiej strony napisać, że podobają mi się jego książki, to jednak napisać zbyt wiele. Krzysztof Varga pojawia się zawsze na początku tygodnia felietonem w Dużym Formacie, gdzie zazwyczaj coś recenzuje – a to zjadliwie oceni jakiś gniot literacki czy filmowy, a to zachwyci się biografią Gombrowicza, która mnie również urzekła, albo wybierze się do teatru. Czyli Varga felietonista nie jest zbyt wymyślny, za to podobają mi się jego porównania oraz ironia, a nie ukrywam, że i poglądy na sytuację polityczno-towarzyską.
Na półce Vargi za dużo nie mam: jest „Masakra”, „Tequila”, „Karolina”,a „Trociny” mam w formie audiobooka. Najnowsza książka pisarza to „Sonnenberg”, opowieść węgierska, budapesztańska, zanurzona w nostalgii, a jednak typowa dla Vargi, w formie monologu mężczyzny, który chce nam opowiedzieć swoją historię, a właściwie opowiada ją sobie sam, mruczy pod nosem, rozczula się, wspomina, marudzi, gada i gada, zanudza nas tymi szczegółami swojej egzystencji, które dla niego są ważne, a dla nas niekoniecznie.
Wypomina się Vardze to jego gadulstwo, sięganie po szczegół, dokładne opisy ulic, budynków od razu powiązanych z jakąś historią, dygresje, odniesienia, wszystko przez własne ja, z głębi wywleczone. Monologi są także cechą charakterystyczną pisarza, którego ja cenię, a Varga z pewnością nieomal stuprocentową, również musi podziwiać, a mianowicie Houellebecqa. Varga to taki polski Houellebecq, tylko bardziej rozwlekły. O ile Francuz uderza mocno we współczesną cywilizację, to Varga jednak skupia się bardziej na panienkach, piciu i egzystencji, co wcale nie musi być gorsze z punktu widzenia czytelnika, ale jest na pewno nie tak piorunująco inteligentne.
Sonnenberg to książka węgierska, gdzie czytelnik bratniego narodu odnajdzie swoją ojczyznę, jej historię, kulturę i krajobraz. Varga jak zwykle zanudza nas opisami i szczegółami, które Węgier odczyta z lubieżnym mlaskaniem, a Polak nie odnajdzie smaczków, choćby latami handlował pod dworcem Keleti swetrami we wzorki. To historia miłosna, ale ta miłość to raczej pożądanie, wahanie, naznaczona brakiem perspektyw, nastoletnia niemalże, choć bohater Andras, jest mężczyzną dojrzałym, snującym się po Budapeszcie w nostalgicznym poszukiwaniu jakiegoś sensu w swoim życiu. A to życie o jakim się marzy czasem w chwilach zwątpienia, życie próżniacze, bo bohater nigdzie nie pracuje, niby jest pisarzem ale przecież nic nie pisze.
Andras kocha Agnes, mężatkę, która traktuje go protekcjonalnie, przepełniony pożądaniem, jakby ta miłość wypełniała całe jego nieskomplikowane życie. Zastanawiamy się wciąż dlaczego Agnes z nim chce być, dlaczego z nim sypia, dla jakich zalet charakteru go uwodzi i mami. Zapewne dla inteligencji, dla tego oderwania się od rzeczywistości, w której niespełniony pisarz tkwi, czekając na natchnienie, które w końcu przyjdzie, ale dopiero wówczas, kiedy postanowi opisać swój romans, albo swój czas.
„Po seksie zawsze czułem bezbrzeżny smutek”. To pierwsze zdanie charakteryzuje bohatera, który spełniwszy się w akcie miłosnym, zastanawia się co dalej, co zrobić ze swoim życiem, które czeka na niego niecierpliwie, a przecież przeżył przed chwilą najwspanialszy seks z najpiękniejszą kobietą Węgier, więc powinien czuć spełnienie, a jednak nie, czegoś tu jednak brak, coś jest nie w porządku. Dyskusje o węgierskich pisarzach, Kerteszu i Esterhazym, wypełniają kochankom czas, a odmienne poglądy są tylko pretekstem dla dalszych miłosnych ekscesów.
Andras łazi po tym swoim Budapeszcie, snuje się po ulicach, których nazwy brzmią egzotycznie, jeździ autobusami bez celu, żeby tylko nam opowiedzieć swoje wspomnienia, zanurza się w dzielnicach swojej młodości, podaje szczegóły i dokładne trasy przejazdu komunikacji miejskiej i ma to oczywiście swój specyficzny urok, ale tylko dla mieszkańców Budapesztu, którzy podobnie jak Warszawiacy po przeczytaniu „Masakry”, mogli się przejść dokładnie ulicami opisanymi zwidami bohatera.
Varga opisując ten los budapeszteński, pozwala sobie czasem na refleksje, na ten błysk ironii, na uniwersalną, co nie znaczy, że już wcześniej nie zdiagnozowaną przez innych myśl, którą podaje nam doskonale przyrządzoną, jak wtedy, kiedy pisząc o świecie swojej młodości w dzielnicy Zuglo, tęskni za przewidywalnością tamtych dni, gdzie wszystko miało swoje miejsce i czas, „a potem przyszedł świat, który zabronił nam się nudzić, i rozpoczął się upadek cywilizacji.”
Naiwność niedojrzałego bohatera przypomina nam wszystkie te chwile, kiedy będąc z ukochaną osobą, snuje się te wszystkie plany, jak to kiedyś będziemy w łóżku oglądać seriale, jak zamieszkamy razem w domku z bali, gdy tymczasem to tylko fantazje, wytwory entuzjazmu bycia razem, plany, które nigdy się nie spełnią, jak ucieczka z Agnes do Portugalii, by tam rozpocząć nowe życie z dala od Budapesztu.
Budapeszt zawsze wydawał mi się miastem bardzie europejskim niż inne, a ponieważ w latach osiemdziesiątych, kiedy odwiedzałem to miasto kilkakrotnie, nie znałem jeszcze tych wszystkich Paryżów, Madrytów czy Rzymów, miał smak czegoś wykwintnego, a dziewczyny na ulicach zdawały się pogardzać swoim wyglądem, ignorując biegających za dezodorantami i kremami Nivea przybyszów z północy.
Sam pisarz opowiadając o najnowszej książce, zwracał uwagę na opisane w niej demonstracje i protesty uliczne z roku 2006, ale ja te fragmenty perfidnie starałem się omijać, ponieważ kompletnie mi się kłóciły z postrzeganiem „Sonnenberga”, jako powieści o miłości. Ciekawsze już były wspomnienia Mistrzostw Europy w 2016 roku, kiedy to reprezentacja Węgier próbowała nawiązać do swojej wspaniałej przeszłości piłkarskiej, a jednak sromotnie dostała baty z Belgią i straciła szanse nawet na spotkanie z Polską, co byłoby zapewne świetnym polem do popisu dla kunsztu gawędziarskiego Vargi i postawiło go w sytuacji dwuznacznej.
Perfumy, pornosy, malarstwo, literatura, sport, historia Węgier, alkohole i oczywiście węgierskie potrawy – to wszystko przewija się przez życie bohatera i na każdy z tych tematów Varga snuje swoje dywagacje, a język jego wartki i ciągnący się. Słuchamy tych opowieści zawieszeni w jakimś sosie paprykowym, ale jakoś nie możemy się w to wciągnąć do reszty, co z pewnością uda się z łatwością każdemu Madziarowi, który rychło dostanie tłumaczenie i będzie mógł rozkoszować się tą literaturą. Nam pozostaje wsłuchać się w styl i erudycję, dzięki której każda książka Krzysztofa Vargi będzie dla nas wydarzeniem, na które warto się wybrać.
Książka ukaże się 4 kwietnia w Wydawnictwie Czarne