Rozejrzałem się po swoich regałach książkowych i ze zdumieniem policzyłem wszystkich swoich Pilchów. Zdumienie niepotrzebne, może trochę wynikające z przerażającej i nieuchronnej wędrówki czasu, o czym niektórzy nie chcą myśleć, bo im się wydaje, że można wszystko przesuwać w nieskończoność. Nawet życie razem, to jest przyszłość jakaś, niezbadana ale gwarantowana, gdy tymczasem, jak to mówił Paul Bowles w „Pod osłoną nieba”, „ponieważ nie znamy daty naszej śmierci, traktujemy życie jak niewyczerpalne źródło”, oraz że wszystko zdarza się tylko określoną liczbę razy – nie wiesz do końca, ile razy jeszcze przyjdzie ci pomyśleć o tych witrażach Wyspiańskiego, albo o ulicy Grodzkiej w letnie popołudnie.
Pilch wspomina, ale również odnosi się do rzeczywistości. Ewelina Pietrowiak tylko lekko steruje tą narracją, czasem udaje się jej wydobyć z pisarza rzeczy przedziwne, manieryczne, jak np. zwyczaj kupowania batoników kinder bueno w ilości dziesięciu sztuk, ponieważ zakup sześciu nie uspokaja do końca, a cztery rozdrażniają…
Pilch jest gawędziarzem inteligentnym, dlatego ta książka jest okazją do poznania jego poczucia humoru oraz poglądów na rzeczywistość, od piłki nożnej do zwyczajów kulinarnych. Zapytany o to, co się jadało w czasach jego młodości, rozpoczyna wywód od stwierdzenia, że wówczas wegetarianizm nie był specjalnie popularny: w Wiśle było dwóch homoseksualistów i ani jednego wegetarianina. A potem już lecimy na skrzydłach anegdoty, bo dostajemy opowieść o zarzynaniu wespół z babką indyka, wielkości małego fiata, kiedy to mały Jurek siedzi na ptaszysku, krew się z indyka leje, zlatują się kury, babka krzyczy: „brzydoki” i odgania kury, indyk słabnie…
W książce jest ilustracja ściany w Pilcha mieszkaniu, tej z oprawionymi fotografiami z Wisły, o których pisarz opowiada, a także fragment o laminowanych pocztówkach, z których robi wystawki na biurku. Od razu kojarzą mi się z tym moje widokówki z reprodukcjami poustawiane na półkach, albo pochowane w pudełkach i zapomniane. Może też powinienem je laminować?
Fotografia to też Pilchowa obsesja, zbiera albumy, kupuje, żeby je mieć pod ręką, przyglądać się zdjęciom. Studiowanie reprodukcji albo zdjęć w albumach to bardzo intymna i samotna przygoda – można spędzać nad nimi godziny. Pilch najbardziej lubi fotografie, które mu się wcześniej śniły – patrzy na zdjęcie i widzi ludzi ze swoich snów. Oglądamy zdjęcie „Kibice” i Pilch wskazuje na parę, którą rozpoznaje – wszyscy patrzą w jedną stronę, a oni w przeciwną. Takie intymne szczegóły są udziałem każdego, ale przepadają, bo nie opowiesz tego, jeśli nie jesteś z kimś blisko. W przypadku Pilcha, ma on świetną okazję, żeby opowiedzieć o sobie więcej, niż może to zrobić w swoich książkach.
I kolejne zdjęcie w książce – czarno biała fotografia kawałka regału z książkami, poukładanymi równo, klasycznie, bez żadnych bibelotów, ozdobników. Zawsze mnie pociągają zdjęcia książkowych półek, zawsze to przygoda jest, podobnie jak zwyczaj porządkowania księgozbioru, przekładania egzemplarzy, grupowania ich, odświeżania w pamięci, kartkowania, przesuwania, komponowania. Pilch lubi porządkować księgozbiór, ja lubię mniej, ponieważ mam za mało półek a za dużo książek, dlatego przestawiam je tylko okazjonalnie, a pewnie też bym chciał systematycznie.
Wykreowany świat Pilchowy, zdaje się być w tej rozmowie mocno pociągający, ale nie zapominajmy o pisarza zmaganiach z chorobą oraz o tym, że już na początek dostajemy rozważania i przygody Pilcha ze śmiercią i chorobą – mówi o tym w swoim stylu, anegdotycznie także, ale przecież żarty to nie są, choć najwięcej tu historii o samobójcach., pogrzebach albo pisarzach-lekarzach.
Rzecz jasna najlepiej podobało mi czytanie słów Pilcha, kiedy opowiadał o literaturze. Wszystko co związane z wierszem i prozą u Pilcha jest oryginalnie smaczne, jak choćby odpowiedź na zapytanie o jego ulubiony wiersz. Czy są takie osoby, które bez wahania wskażą np. wspaniały wiersz Rilkego o miłości, którego kiedyś nauczyłem się na pamięć, albo jak Pilch, przyzna się, że to Miłosza „Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whiskey na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis”?
Podobno będzie nowa książka Pilcha w tym roku. Może będzie kolejny „Dziennik”. Chciałoby się też jego autobiografię, którą samodzielnie spisze, ale to chyba będzie opowieść. Pogaduszki z Pietrowiak wypełniają brak oryginalnego Pilcha, ale z niecierpliwością będziemy czekali na tom trzeci tych rozmów. Opowieści Pilcha przyjemnie się smakuje, choć poprzez ten humorystyczny czasem wywód, przedziera się jakiś żal za utraconą młodością i choć Pilchowi służy samotność, to jednak jakiś ślad goryczy prześwituje z tych rozważań, bo przecież starość bez miłości go dopadła, czego nikomu nie życzymy.