Houellebecq

„Interwencje 2020”  Michela Houellebecqa to oszustwo. Fanatyczni wielbiciele prozy szalonego palacza (podobno już rzucił), dawno już zaopatrzyli się w  „Interwencje2”, nawet je zrecenzowali i poutyskiwali, na niedobór rynkowy poezji ulubionego autora. Tymczasem jak już sobie przyniosłem z pobliskiego Bonito  tom z żółtym pasem na okładce, to  przecież stał już na zakurzonej pyłem piecowym, oczekiwany z utęsknieniem biały jak śnieg egzemplarz „Niepogodzonego”, czyli antologii poezji rozczochranego Francuza.

Te wiersze, jak pisze o poezji sam Michel, należy czytać nieprzerwanie, w jednym ciągu, co też prawie uczyniłem  i  bezwarunkowo spodobała mi się ta liryka, tak odmienna od wyobrażeń o poezji i praktycznej znajomości powiedzmy takiego Brodskiego. Miałem pisać o tej poezji miesiące temu, jeszcze przed kurzeniem się i pandemią, ale stwierdziłem, że będę wyniośle oryginalny, jeśli w jednym tekście pomieszczę zarówno wiersze jak i te różnorodne eseje interwencyjne. I tak sobie stały obok siebie  te dwa tomy i czekały, a tu zmiany, zmiany, życie się zdążyło zapętlić, a wiersze niepogodzonego zaczęły mnie  sprowadzać na ziemię, przytłaczać, natomiast  proza okazała się powtórką z posiadanych już wcześniejszych „Interwencji”, poza kilkoma tekstami, których nie chciało mi się szukać, bo nie przepadam za powtórnym czytaniem  tego co już kiedyś powąchałem, oprócz „Zamku” Kafki rzecz jasna.

Najbardziej to chciało mi się cytować tę siermiężną poezję pisaną jak proza, w odniesieniu do sytuacji osobistej, bo tak zazwyczaj jest , że w wierszach odbija się  rzeczywistość czytającego i nawet jeśli Houellebecq opisuje samotność w supermarkecie, to ja odnajduję tam siebie, niekoniecznie w Auchanie, Ale słowa mnie przejmują bo są umiejętne  i jeśli nawet autor „Cząstek elementarnych” nie jest Mickiewiczem  czy nawet Paulem Celanem, to jednak mnie trafia  jego fraza, jak zazwyczaj trafia fraza Pilcha Jerzego.

Zaczynamy fantastycznie od „Zaraz przy samym wejściu wpadłem na chłodnie” i ten aleksandryn  powala mnie  z miejsca, choć metafizyki w nim tyle co alkoholu w cydrze. Wiersz jest przerażający pewnie stąd, że ukazuje marność naszej egzystencji, tymczasowość i błahość   wszystkiego co nas otacza, obnaża świat bez miłości, obojętność przedmiotów, której nie ustępują  mijający się ludzie.

Przeczytałem gdzieś u mądrzejszych, że Michel pisze ośmiozgłoskowcem lub aleksandrynem, więc zaraz szukam co to jest ten aleksandryn i już widzę, że to iloczasowy  asklepiadiej mniejszy, wiersz sylabiczny, u nas prawie nie używany przez swoją  nienaturalność. Sam Houellebecq wyłożył   swój światopogląd poetycki w „Rester vivant”, takim eseju, jakby przedmowie do własnych wierszy.

To bardzo prosta liryka, niemalże jak proza, czytana w jednym ciągu   daje się mocno we znaki. Jednocześnie  cały czas mam wrażenie, że jest to banalne i dosyć prostackie. Taka prostolinijność   może wprawiać w zakłopotanie, ale z drugiej strony poprzez swoją ironiczność,  zdaje nam się, że odnajdujemy się w prozie autora  „Uległości”.

Houellebecq debiutował wierszami i z miejsca zdobył uwagę krytyków , niekonwencjonalnym podejściem do poetyckiego przesłania. Debiutuje jeszcze jako student  Michel Thomas w latach siedemdziesiątych,  a nawet należy do grupy poetyckiej i czytając swoje wiersze  intryguje słuchaczy  swoim podejściem do poezji. Jest w tym wszystkim jakaś melancholia i zanurzenie się w tej poezji może niebezpiecznie  pogłębić własne stany depresyjne. Kiedy pisze o miłości, to zawsze czuje się zagubienie, odtrącenie, wstyd, żal i codzienność przedmiotów, tych niemych świadków naszej  porażki. Te wiersze to jakby dziennik pisarza, który rejestruje codzienność, on produkuje  wiersze ze strzępów otoczenia, którymi ubarwia myśli i uczucia. Narrator jest niezmiennie żałosnym dupkiem, odtrąconym, nieszczęśliwym, żalącym się  mizoginem, zakompleksionym i skarżącym się  przy każdej okazji. Cielesność napiera z każdej strofy i czujemy niemoc erotyczną  opowiadacza, który przedstawia nam sztukę jednego aktora, zanurzonego tam, skąd jak najszybciej chciałby zbiec. Bo co my tam widzimy: psa zżerającego gołębia czy dzieci plujących na staruszkę?

Przypomina mi się tu Marcin Świetlicki. Opowiadacz  i piosenkarz, który przy akompaniamencie gitary  i saksofonu  wyrzyguje  się na świat, którego nie ma za co docenić. Houellebecq  jest   bardziej zgnębiony, a Świetlicki to ironista, ale ten pierwszy  raczej jest bardziej inteligentny, a obaj opowiadają ten sam świat i jest to mało optymistyczne przedsięwzięcie.

.Jak to piszą różni tacy mądrzejsi, poezja Houellebecqa to  oddech i wyciszenie od jego prozy, politycznie obrzyganej, od tego społecznego gówna którym nas obrzuca, poezja zdaje się być  uwolniona i pisarz daje nam tu siebie obnażonego i choć niepogodzonego to jednak  melancholijnego i mniej zatraconego we wrodzonej kłótliwości.

Weśże dziewczyno poczytaj Michela jak on pisze:

Popołudniowy fałsz radosny

I ciała co się rozplatają:

Ty nie masz na mnie już ochoty,

a nasze oczy nie współgrają.

Och ta rozłąka! Śmierć w spojrzeniach,

Które się skrzyżowały złudnie;

Ciało od ciała się oddziela

W to piękne letnie popołudnie

 

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.