Króciutkie rozdzialiki przemykają przez naszą pamięć, niczym fale laguny weneckiej i jedynie strach przed tym, że nagle nam się skleją te grube kartki i przeoczymy uroczy fragment o obrazie Belliniego, przeszkadza w łagodnym unoszeniu się w towarzystwie tej subtelnej prozy.
Adam Szczuciński rysuje nam chwile, impresje ulotnej świadomości z bycia w miejscu szczególnym, bo przecież kiedy zdaje nam się, że już nie wyplączemy się z kanałów weneckich, porywa nas zaskoczonych do Paryża, Rzymu, czy nawet do lasu, właściwie domu w lesie, choć od początku czujemy, ż zanurza nas w swoich myślach i wrażeniach, że chce oddać to, co nie da się określić, jak pisał Celan „wywachać to z siebie”. Proza na granicy niewypowiedzianego, wywleczona niechętnie na papier, bezbronna, obnażona i dla większości za bardzo hermetyczna.
Szczuciński skusił mnie Brodskim i w niedzielne wczesne poranki w pościeli, jeszcze staram się smakować po kilka rozdziałów, racząc sią tą ułudą, omamieniem albo może tęsknotą za chwilą. Im dalej wchodzę w tę lekkoniebieską książeczkę z czerwoną tasiemką, tym więcej wiem o autorze, choć taka informacja, że lubi sobie poleżeć rano obok żony, nie wiem do czego jest mi potrzebna. Bo Szczuciński jednak kręci tu dla nas swój pamiętnik z myśli i wrażeń i choć zdaje mu się, że obraca się jedynie wokół impresji o sztuce i pięknie, to jednak proza życia co jakiś czas wkrada się w ten subiektywny pamiętnik wrażeń, co czasem odsuwane jest na bok, poprzez niezwykłe losy Wenecjan, czy też refleksje Brodskiego. Szczuciński odmroził moje odwieczne pragnienie wizyty na San Michele gdzie leży Brodski. Kolekcjonowanie odwiedzin umarłych pisarzy zacząłem oczywiście od paryskiego pochówku Prousta, w marzeniach nieustająco Praga z Kafką, a w 2018 w Palermo nie bez trudu znaleźliśmy się w pobliżu Giuseppe Tomasi di Lampedusy, którego Il Gattopardo znam jedynie filmowo.
Adam Szczuciński, lekarz neurolog, którego pasją jest sztuka i literatura oraz Włochy, pisywał do Zeszytów Literackich, więc mogłem go czytać zanim mógłby mi się przydać ze swoim wyuczonym fachem.
Brodski wyłazi z tej prozy nie tylko poetyczny, natchniony i wrażliwy, ale też ten Rosjanin z krwi i kości, żywotny i butny, Szczuciński marzy o poecie, staje się nim, śledzi jego ścieżki i jest nabożny, goni za duchem poety, jego wzrokiem i śladem. Wenecja Brodskiego bywa fascynująca, ale choć autor się stara, nie poczujemy się tam jak on, dopóki nie poczujemy zapachów kanałów, nie dotkniemy murów kościołów.
Adam Szczuciński nawet w Polsce szuka Wenecji, jakby zapraszał nas do tego opisywanego zimnego pokoju, w którym poeta losował miejsce przy zimnej ścianie z kobietą o musztardowo-miodowych oczach. Czy potrafimy wyobrazić sobie tę scenę, tę okoliczność, bycia w zimnej Wenecji z ukochaną, albo i nie, spanie w łóżku z nią i spychanie jej ciała pod zimną ścianę, ze słowami, że jest „ofiarą”. Brodski z krwi i kości, arogancki egoista, palący papierosa za papierosem, pomimo serca bolesnego, choć jak widać, czasem lodowatego.
Smakując powoli impresje Szczucińskiego, docieramy do rozdzialiku M.B. A miłośnicy poezji Brodskiego z miejsca wyjaśnią wszystkim ignorantom, że to inicjały największej miłości poety, artystki Mariny Basmatowej, żyjącej do dziś adresatki największych wierszy poety. Podobno kiedy go zdradziła z przyjacielem, poeta chciał się zabić i tych prób samobójczych z przecinaniem żył w nadgarstkach było kilka. Marina: zimna i nieprzystępna, milcząca, pozornie nieśmiała odmówiła wyjazdu z Rosji , więc kochankowie rozstali się, choć utrzymywali kontakt korespondencyjny. Z tego związku urodził się syn Andriej.
Ostatni wiersz poświęcony M.B. powstał w 1989 roku. Brodski żonaty z młodszą o 30 lat Włoszką Marią Sozzani przeżył podobno kilka najszczęśliwszych lat, co potwierdzają wspólne zdjęcia poety i jego młodej żony, która, jeśli się dobrze przyjrzeć, ma w sobie coś z urody jego największej miłości, czyli M.B. „czystej zimnej wody”, jak mówiła o niej Achmatowa, albo jak to już ujął poeta: tej którą kochał bardziej niż aniołów i Samego.
Moje ulubione ostatnio Wydawnictwo Próby, ma w repertuarze kilka takich wąskich książeczek, o których uwielbiam śnić i wyobrażać sobie swój własny los z Tobą w Palermo, gdzie przed katedrą S.Rosalia, uwięzieni strugami ulewy, czekaliśmy na nieodwracalny los.,
„Paradiso” to mgiełka uwolnionej nostalgii, to przygoda poza rzeczywistością, to jakby Brodski powrócił w zamyśleniu nad kolejnym wierszem.