Co jest najbardziej interesujące w biografii Marka Hłaski? Czy związek z Osiecką, czy wątki homoseksualne, a może śmierć Komedy? W wydanej właśnie biografii autorstwa Radosława Młynarczyka, żaden z tych wątków nie zdominował narracji, stąd czyta się te książkę z przyjemnością, bo losy jednego z najoryginalniejszych pisarzy polskich XX wieku, to historia doskonale nadająca się na trzymający w napięciu film biograficzny, a najlepiej serial wieloodcinkowy do obejrzenia na Netfliksie.
Młynarczyk postawił odważną tezę, że Hłasko jako pisarz skończył się z chwilą wyjazdu z Polski w roku 1958. Można nie zgadzać się z tą tezą, bo przecież po tej dacie napisał jeszcze kilka książek, choćby „ Sowę, córkę piekarza” czy „ Brudne czyny”. Nie ulega jednak wątpliwości, że to te wczesne utwory, pisane w kraju, w najbardziej szalonych latach młodości, ugruntowały jego popularność i zdobyły uznanie krytyków, ale nie zapominajmy jakie to były czasy i kto decydował o rynku wydawniczym w kraju.
Hłasko nigdy nie był szczególnie bliskim mi autorem, a jedyny okres, kiedy pasjonowałem się jego twórczością, to polowa lat osiemdziesiątych XX wieku, kiedy to ukazały się cztery tomy jego Dzieł Zebranych, to zapewne wtedy mogłem przeczytać czy to „ Drugie zabicie psa” albo „Wszyscy byli odwróceni”, tak inne od tych opowiadań poznanych wcześniej, czytanych pewnie w jakichś gazetach, choć do dzisiaj mam bardzo wczesne wydanie „Pierwszego kroku w chmurach”. Lata 80-te to także wysyp adaptacji teatralnych jego prozy. Pamiętam ten fascynujący klimat przedstawień Wrocławskiego Teatru Współczesnego i to, jak dziwiłem się, że teatr może pokazywać takie niekonwencjonalne podejście do wystawianych utworów. „Palcie ryż każdego dnia” to przedstawienie, którego program przechowuję do dzisiaj.
Jak widać mam mocno osobiste podejście do Marka Hłaski, co związane jest tez zapewne z tym, że przez kilka lat mieszkałem naprzeciwko domu, w którym, o czym byłem przekonany, mieszkał młody Marek, w swoich wrocławskich latach, a jednak po przeczytaniu Młynarczyka, ten mit rozpadł się w proch i choć Marek rzeczywiście pomieszkiwał na Wieniawskiego, to były to tylko chwilowe pobyty w domu Stefana Łosia, wiec tak czy inaczej gdzieś w okolicy ten duch młodego Hłaski się unosił, a jednak nie były to miejsca, gdzie pisarz odcisnął jakoś mocno swoje piętno, o czym myślałem wyglądając przez okno i zerkając na wejście do willi na Wieniawskiego.
Losy wrocławskie Hłaski są w tej biografii szczegółowo opisane i rzeczywiście kusząca jest myśl, żeby przy okazji jesiennych spacerów wybrać się na ulicę Borelowskiego, gdzie po numerem 44 pomieszkiwał pisarz z matką oraz jej partnerem. Hłasko dorobił się tu nawet specjalnej tablicy pamiątkowej, dokumentującej jego pobyt w tym domu…
To właśnie wrocławskie peregrynacje autora „Cmentarzy” kusiły mnie najbardziej i właśnie te fragmenty czytałem ze szczególną uwagą. Wrocławskie lata Marka próbował kiedyś oddać Feliks Falk, kręcąc film. „Idol” to dosyć naciągana historia dziennikarza, który pisze artykuł o pisarzu Kortonie, wzorowanym na Hłasce i angażując się w swoją pracę coraz bardziej staje się Kortonem. Ten stary Wrocław tam jest w tle o ile pamiętam, chyba, że sobie sam wkomponowałem klimat miasta w historię.
Biografia ma to do siebie, że zawsze źle się kończy, a w tym przypadku koniec Hłaski okazał się najgorszym z możliwych. Śmierć Komedy wstrząsnęła pisarzem, zwłaszcza kiedy to całą winę za ten nieszczęśliwy wypadek wziął na siebie. Młynarczyk dokładnie opisuje kulisy wypadku, co nie jest czymś nowym, bo już w biografii Komedy Grzebałkowskiej ta historia jest opisana.
Szokujące dla czytelnika mogą być wątki miłosne bohatera; Hłasko z kobietami postępował bezceremonialnie, czego zapewne nigdy nie wybaczą mu feministki, tak jak wybaczała mu Sonja Ziemann, którą nie jeden raz wyzywał od „ niemieckich kurew”. Inne podobno nawet bił. Na zdjęciach widzimy Hłaskę, którego uroda przeminęła. Ten facet w szaliku i płaszczu wygląda jak konwojent, który pozuje na pisarza i każe się fotografować z maszyną do pisania. Podobno kiedyś był pięknym młodzieńcem, który zawrócił w głowie kilku mężczyznom z Jerzym Andrzejewskim na czele , który w czasie ich pierwszego spotkania zachwycił się młodzieńcem, który „był więcej aniżeli piękny. Jego bardzo słowiańska uroda promieniała uwodzącym blaskiem”, jak podaje nam Anna Synoradzka- Demadre w „Przyczynku do biografii prywatnej” Andrzejewskiego. Chciałoby się zdemaskować tego uwodziciela kobiet i mężczyzn, bo Hłasko uwodził i porzucał w zależności od osobistych korzyści, które czerpał z danej znajomości. W przypadku Anndrzejewskiego, Macha, czy Łosia, były to kwestie literackie a np. Ziemann, materialne.
Ten piękny młodzieniec w krótkim czasie przemienia się w otyłego, wulgarnego typa, irytującego otoczenie swoją nachalnością. I przez to właśnie zginął Komeda, choć nie było w tym celowości a jedynie nieszczęśliwy wypadek.
Chciałoby się mieć Hłaskę w kraju, kiedy już na starość mógłby odrzucić łobuzerska pozę i napisać jeszcze kilka książek. Tymczasem musimy zmierzyć się z drugą, po biografii Czyżewskiego z 2012 roku, opowieścią o życiu utalentowanego buntownika i wydaje się, że sam Hłasko nie napisałby tego lepiej.
Dziękuję Wydawnictwu Czarne za udostępnienie książki