Ocean Indyjski kusi w tym egzotycznym rogu – ograniczony afrykańskim wybrzeżem, gdzie Tanzania z Kenią wyczarowują Wybrzeże Suahili, Somalia wybrzusza się półwyspem, Jemen i Oman wypełniają Półwysep Arabski, a Indie sterczą klinem. Widać jak na dłoni, że te lądy kiedyś były jednością i tylko Europejczykom zamarzyło się wedrzeć w ten odwieczny świat ze swoimi statkami, armatami i okrucieństwem.
Czytając debiutancką książkę Anny Janowskiej o pieprzu i innych przyprawach, zanurzamy się w przedziwną egzotykę, przeskakując między Afryką, islamskim półwyspem i tyglem indyjskim. Aż chciałoby się tam pojechać, żeby posmakować opisywanych przez autorkę miejsc: Zanzibar to popularna destynacja, za to Oman kusi nieskażonym turystycznie zapachem.
„Monsun przychodzi dwa razy” ma w sobie zachętę i jasną wizję pobytu w opisywanych miejscach i choć autorka skupiła się na przyprawach i zapachach, wyzwoliła we mnie chęć zanurzenia się w ten tygiel wymieszanych ras i słonecznych wybrzeży.
Zaczynamy podróż od monsunu i związanych z nim przepraw: między afrykańskim brzegiem a indyjską różnorodnością. To monsun „dął łodziom w plecy” i umożliwiał przeprawę w obie strony, ponieważ zmieniał kierunek co pół roku, pozwalając żeglarzom wrócić. Nie zapominajmy przy tym o Morzu Czerwonym, gdzie można wpłynąć skracając sobie drogę przez Aleksandrię do Europy. Monsun umożliwiał nie tylko wymianę przypraw, jedwabiu, szlachetnych kamieni, daktyli czy kawy, ale przede wszystkim przynosił możliwość poznawania różnorodności kultur czy religii.
Ugrzęzłem z początku w meandrach technicznych – zdawało się, że mechanizmy budowy tradycyjnych łodzi zniechęcą mnie do ciągu dalszego – rozumiem, że zaczynamy od podstaw, czyli budowy indyjskiej łodzi dau i arabskiej sztuki szkutniczej z Sur. Dalej jest już pieprz – jesteśmy w Kerali – indyjskim mieście na Wybrzeżu Malabarskim. Ile osób wie, że pieprz to pnącze a różnokolorowe ziarna można otrzymać z tej samej rośliny – czerwony pieprz to pieprz dojrzały, biały to czerwony tylko bez skórki, a w ogóle to rodzina pieprzowatych liczy siedemset gatunków. Sprawnie jesteśmy oprowadzani po meandrach uprawy, a przy okazji trafiamy na przyprawę, która łączy w sobie zapach pieprzu, cynamonu, goździków i gałki muszkatołowej. To ziele angielskie, które bezmyślnie wrzucam do rosołu – cztery w jednym, w ładnie brzmiącej roślinie: korzennik lekarski, tak często mylonej z pieprzem, choć bardziej zasługuje na miano „wszech przyprawy”. Zresztą nazwa ziela angielskiego wzięła się stąd, że trafiła na nasz stół właśnie z Anglii.
A może teraz o kardamonie, który kwitnie i owocuje jednocześnie, a jego zbiory nie kończą się nigdy. To królowa przypraw – bo królem jest jednak pieprz. Kardamon jest drogi, należy do rodziny imbirowatych i pochodzi z Malabaru, z gór kardamonowych…
Przyznaję, że dałem się wciągnąć w te ciekawostki i chciałbym więcej. Ładnie to wszystko jest opisane, ponieważ Janowska nas tam zabiera osobiście, oprowadza i pokazuje, sama zresztą jest pochłonięta poznawaniem. W portugalskim Belem jest wielki pomnik odkrywców, gdzie poczesne miejsce zajmuje Vasco da Gama, który jak wiemy jako pierwszy popłynął z Europy do Indii, ale nie uczyniłby tego, gdyby nie pomoc żeglarzy monsunowych, którzy od zawsze przemierzali Ocean Indyjski i przeprowadzili Portugalczyka z pomocą przychylnych wiatrów do celu. Wtargnięcie w świat odwiecznych szlaków Europejczyków, zamieszało w życiu regionu, a i nie obyło się bez okrucieństw i mordów, jak to zwykle bywa, gdy chciwość zwycięża dobre obyczaje. Podziwiamy wielkich podróżników, ale wystarczy wczytać się jaką cenę musieli zapłacić za to tubylcy.
Książka Anny Janowskiej to świetny przewodnik po miejscach, które tyle mają do opowiedzenia – co wiecie na przykład o kadzidłowcach, używanych w naszych chrześcijańskich kościołach? A kto wie skąd się bierze poczciwa gałka muszkatołowa – że jej owoc przypomina małe awokado? To może coś o kurkumie, curry lub wanilii? Co tylko sobie wymarzycie. Nawet o goździkach, które „idą z dymem”. Wciągniecie się w te ciekawostki niechybnie. Bo autorka ma dar opowiadania i choć jest to lekko encyklopedyczne, to jednak nie nudzi, widać że Janowska wszystkiego posmakowała, łącznie z końcową przeprawą przez pobyt w szpitalu ajurwedycznym w Kerali.
„Monsun przychodzi dwa razy” to kolejna książka z serii reporterskiej Muzy, gdzie ukazują się książki rodzimych podróżników; często są to ich debiuty, mniej lub bardziej udane opisy tego wszystkiego co ich fascynujecc- młodych odkrywców, dla których podróżowanie stało się nałogiem i sposobem na życie. W przypadku „przyprawowej” książki Anny Janowskiej zaglądamy do zakamarków, o których nawet nie śniliśmy. Można się zauroczyć egzotyką w ten sposób podaną – wyczyszczoną z wszelakich niepowodzeń i udręk, ale przecież czasem chodzi o to, żeby poczuć się olśnionym, wyrzucając niepotrzebny balast.