Wiosną, snując się po irańskim Isfahanie, trafiłem do ormiańskiej dzielnicy Dżulfa, gdzie widać było dostatek i zamożność mieszkańców, chrześcijan, który osiedlili się tu w XVII wieku. Zwiedzając katedrę Vank z niezwykłymi malowidłami, wyszedłem na niewielki dziedziniec i trafiłem do skromnego muzeum, gdzie oprócz pamiątek, dokumentujących pobyt Ormian na tej ziemi, przedstawiono również dowody ludobójstwa, dokonanego na tej ludności przez Turków w latach 1915 -17. W kwietniu 1915 roku, rząd turecki wydał rozporządzenie, nakazujące aresztowanie ormiańskiej inteligencji, a następnie deportację zamieszkujących Anatolię Ormian do Syrii i Mezopotamii, gdzie ginęli z głodu i wycieńczenia. Ludobójstwo Ormian jest drugim po Holocauście najlepiej udokumentowanym i opisanym ludobójstwem, dokonanym przez władze państwowe na grupie etnicznej w czasach nowożytnych.
Książka Aline Ohanesian dotyka tematu ludobójstwa, przez historię rodziny tureckich mieszkańców wioski, do której przyjeżdża główny bohater, w związku ze śmiercią jego dziadka Kemala, znalezionego w beczce z niebieskim barwnikiem. To czasy współczesne, które otwierają powieść, ale zaraz cofamy się do pamiętnego roku 1915, do czasów młodości Kemala, który jest rodowitym Anatolczykiem i pracuje w rodzinnej firmie. Oczywiście do wszystkiego jest przypisany wątek miłosny, który zawsze nadaje powieści romantyczny wydźwięk – nic tak nie wzmaga poczucia krzywdy i tragedii, jak nieszczęśliwa miłość.
Autorka wprowadza nas w świat tradycji i zwyczajów drzemiących do dzisiaj w tureckich wioskach, takich jak Karod, leżących w prowincji Sivas – to środkowa Anatolia, gdzie pasterze wypasają długowłose kozy, a wieśniaczki noszą na plecach chrust. To zakątek świata gdzie: „czas i postęp są dwoma krewniakami, którzy dawno utracili ze sobą kontakt i tylko sporadycznie przesyłają sobie okolicznościowe życzenia.”
Aline Ohanesian urodziła się w Kuwejcie, ale w wieku trzech lat wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszka do dzisiaj. To jej pierwsza książka, ale napisana niezwykle dojrzałym stylem, jakby autorka zajmowała się literaturą od lat, choć z wykształcenia jest historykiem. Czytając prozę Ohanesian przypomina mi się klimat powieści Orhana Pamuka (proszę zwrócić uwagę, że w tytule też mamy Orchana, choć pisanego przez „ch” – oryginalny tytuł powieści to ”Orhan’s Inheritance”, więc jaki był zamysł tłumacza, że zmiękczył nam to imię w przekładzie?). Pamuk ukazał nam Turcję jakiej nie znaliśmy, stworzył literacki klimat o określonym smaku – właśnie ten specyficzny koloryt, lekko prowincjonalną aurę, odtwarza nam również Aline Ohanesian, więc kto zaczytywał się autorem „Śniegu”, znajdzie w tej prozie godnego naśladowcę.
Tytułowy Orchan będzie musiał zmierzyć się z rodzinną zagadką – wyrwany z tradycyjnej wioski, żyje z dala od zwyczajów, pielęgnowanych przez surowego ojca. Spadek po dziadku zmusi go do podróży w poszukiwaniu 87- letniej dziedziczki rodzinnego domu. Seda, przebywająca w domu opieki w Los Angeles, wyjawi mu tajemnicę jego pochodzenia, wydobędzie historie z odległych czasów, o których nasz bohater nie miał dotąd pojęcia.
Mądra i świetnie napisana książka – kobiety uwielbiają takie opowieści, ale zagłębianie się w świat tradycji, zwyczajów, folkloru, o którym nie mamy pojęcia, wylegując się na plażach Alanyi, dostarczy też rozkoszy miłośnikom fascynujących dramatów rodzinnych oraz pozwoli przypomnieć o ludobójstwie, o którym Turcy nie chcą pamiętać i do którego nie chcą się przyznać, jakby nie wiedzieli o tym, że nawet najbardziej skrywana zbrodnia, w końcu znajdzie swojego pisarza.