Bałem się rozczarowania i podświadomie czułem niechęć do tej książki, co nie było dobrą zachętą do sięgnięcia po „Dziecko” Fiony Barton. Ale jak już się zgodziłem przeczytać coś z posmakiem opowieści kryminalnej, książkę określaną jako thriller psychologiczny, zachęcony przez wydawców (ale oni zawsze potrafią wzbudzać nasze zainteresowanie, podkreślając, jak bardzo wszyscy czekają na tę książkę), więc jak już się zgodziłem, to odrzuciłem uprzedzenia i postanowiłem dać Fionie Barton szansę .
Moje obawy sprowadzały się do myśli, że będzie to kolejna historyjka, gdzie kobiety będą unieszczęśliwiane, faceci okrutni, a tytułowe dziecko znajdzie się na marginesie, że będzie to kolejna historyjka, recenzowana przez blogusie z kotkami i kwiatkami, gdzie opisuje się romanse i łzawe melodramaty na poziomie urągającym nawet dla przeciętnego absolwenta szkoły rolniczej. W sumie temat okrucieństwa wobec kobiet, nie byłby najgorszy, ale w przypadku braku talentu do opowiadania, lektura sprowadziłaby się do koszmaru, jakim jest czytanie „Motylka” Puzynskiej.
Fiona Barton na szczęście pisała dużo w gazetach, więc o styl nie musiałem się martwić. Wydała dwa lata temu pierwszą książkę pt. „Wdowa”, co przyniosło jej sukces i zjednało czytelników, więc poszła z ciosem wydając „Dziecko”. Swoje dziennikarskie doświadczenie Fiona przeniosła do książki, podsuwając nam krótkie rozdziały, a każdy z nich jest opowiadany z pozycji jednej z bohaterek. Tylko jedna opowiada nam wszystko w pierwszej osobie, jakby fakt, że została najbardziej poszkodowana, dawał jej specjalne przywileje. Te krótkie rozdziały z tytułami będącymi imionami bohaterek są irytujące, niby oryginalne ale wkurzające, zwłaszcza kiedy prawie całą narrację zbiera na siebie Kate, dziennikarka w wieku autorki. To ona prowadzi własne śledztwo, dotyczące odkopanych przypadkowo szczątków niemowlęcia, podsuwając policji smaczne kąski, a jednocześnie wyciągając od nich szczegóły śledztwa.
Emma żyje w dziwnym odrętwieniu, zraniona kiedyś przez matkę, z traumą przeszłości w pamięci, wypędzona z własnego domu przez kochanka matki.
Kate Waters to nasza dziennikarka, która złapała temat niezidentyfikowanego dziecka i widzi w tym szansę na świetny artykuł.
Angela przed trzydziestu laty straciła dziecko, porwane ze szpitala zaraz po urodzeniu, przeżywa tę stratę do dziś.
Jude to matka Emmy, antypatyczna, przewrażliwiona, skrywająca tajemnicę, otumaniona przez jedynego faceta, który ma swój rozdział w książce, czyli Willa, jej kochanka.
Tak naprawdę to nie jest kryminalna historia, choć mamy tu i zbrodnię i karę. Mężczyźni pojawiają się na marginesie i albo są to typy wybitnie odrażające, jak zestarzały erotoman Soames, albo będący na drugim biegunie, idealny mąż Emmy.
Najbardziej szekspirowską postacią w całej tej menażerii kobiet jest Jude, która zaślepiona miłością, robi wszystko by zatrzymać faceta przy sobie, a jak wiadomo to nigdy nie przynosi efektów i w większości przypadków facet jest łajdakiem, potrafiącym zmusić matkę żeby wypędziła z domu swoją nieletnią córkę. Psychologicznie taka sytuacja wydaje się nam mało prawdopodobna – co na to instytucje państwowe? – ale jeśli doczytamy do końca zrozumiemy, dlaczego „taka” matka, może to uczynić.
Nieszczęścia kobiet zdają się w dzisiejszych czasach wypełzać z każdej przestrzeni. Molestowane, bite, gwałcone przez gwiazdy hollywoodzkie, ekscytujące się hasztagiem meetoo, czasem doprowadzają do absurdu swoje reakcje. Z drugiej strony nagle wszystkim otwierają się oczy, że kobiety wcale nie chcą być zdobywane i podrywane, a właściwie to może same nie wiedzą czego chcą. To jakby walka godności z naturą. W „Dziecku” krzywdy zostaną naprawione po latach, a czytelniczki zapewne trochę się wzruszą, a trochę poekscytują. Zwłaszcza czytelniczki, bo powiedzmy to sobie szczerze, książka jest wybitnie kobieca, i to kobiety będą ją czytać namiętnie.
„Dziecko” jest powieścią sprawnie napisaną, wciągającą powoli, z narastającym dreszczykiem odkrywania prawdy, której co bystrzejsi czytelnicy domyślą się szybko. To powieść obyczajowa, gdzie nieszczęśliwe kobiety mogą odnaleźć własne historie. Niestety akcja toczy się w Londynie, a o sprawiedliwości dla dręczonych kobiet w Polsce, można poczytać w artykule „Uciec z domu zanim mnie zabije” w Dużym Formacie Gazety Wyborczej. Polska empatia dla kobiet maltretowanych sprowadza się do obojętności policji i braku przepisów prawa – ale to już zupełnie inna historia.
Książka do kupienia od 14 lutego.