Dlaczego Remigiusz Mróz?

Nie mam ani jednej jego książki. Posiadam wyłącznie audiobooki, więc można powiedzieć, że w Mrozie jestem raczej osłuchany niż oczytany. A jednak to jest autor, który w ostatnim czasie towarzyszy mi tak często, że zacząłem się zastanawiać nad fenomenem odbioru jego pisania, ale też postrzegania go jako osoby medialnej i przede wszystkim nad niebywałym wręcz sukcesem sprzedażowym.

Remigiusza Mroza postanowiłem popróbować i posmakować, przekonać się na własnej skórze, czym jest to pisarstwo, dlaczego zyskuje tylu czytelników, i dlaczego tego jest tak dużo. A więc słuchawki na uszy i biegam z drugim tomem przygód komisarza Forsta. Mróz wylosował niebywale szczęśliwie, ponieważ czyta go Krzysztof Gosztyła, który zdobył mnie podczas słuchania książek Severskiego, a w przypadku książek Remigiusza, dodał tej prozie smaku wyjątkowego.

Po Forscie oczywiście Chyłka i tak jakoś przeplatałem te dwa cykle, co czasem było denerwujące, irytujące mieliznami, ale interpretacyjnie spełniało swoją rolę. Mróz mnie wciągnął nie tyle samymi przygodami, akcją czy chęcią poznania dalszych losów bohaterów – wciągnąłem się jak w nałóg papierosowy, kiedy wiemy, że szkodzi, a jednak nie możemy sobie odmówić, mamy wyrzuty sumienia po skończeniu, jest nam niedobrze, ale chcemy sięgnąć po kolejnego papierosa z rozpędu, z braku silnej woli żeby odmówić, żeby wreszcie przestać sobie szkodzić?

Przywiązałem się do bohaterów – to doskonały argument dla tych wszystkich, którzy tworzą cykle powieściowe z jednym, wyrazistym bohaterem, którego chce się wciąż poznawać, którego się choć trochę lubi. Wiktora Forsta wyobraziłem sobie na podobieństwo lektora czytające o jego przygodach i choć momentami jego los meandrował niebezpiecznie, to jednak w tego typu literaturze nie unikniemy wpadek, dłużyzn, nieprawdopodobnych wydarzeń i zbiegów okoliczności. Trzeba przymknąć oczy na ucieczkę Forsta z więzienia rosyjskiego czy na beztroskie zrzucanie ludzi w przepaść bez konsekwencji. W tej przygodowej formule Mróz wykazał się sprawnym opowiadaczem, a do tego ten jego Forst był loserem, z góry przegranym, trochę takim Marlow’em, cynicznym gburem z niezłomnymi zasadami. Wydestylowane z treści czterech tomów życie Wiktora Forsta ma w sobie zapach i smak, tęsknotę i pragnienie sprawdzenia, co jeszcze policjant może przeżyć. Gdybym teraz miał przypomnieć sobie jaki był finał np. Trawersu lub Przewieszenia, to miałbym ogromne problemy. To literatura tymczasowa, nie wbijająca się w pamięć, doraźna proza dla szybko konsumujących.

Cykl z Chyłką ma jedną podstawową zaletę – doskonale wymyślone dialogi z udziałem głównej bohaterki. Jeśli słucham Gosztyły i słyszę Chyłkę, bo tak udaje się lektorowi zmienić głos, to interpretacja nie tylko podwaja efekt, ale wyolbrzymia również finezję pisarza. I tutaj pisarzowi nie udało się uniknąć nieporozumień w prowadzeniu akcji, paradoksalnych zwrotów i rozwiązań, ale w tym przypadku nie to było najważniejsze – lubiłem po prostu słuchać ripost Chyłki i tej bezradności Zordona, który przecież musiał być jakąś osobowością, żeby zainteresować taką kobietę, a często zdaje się być bezradnym przygłupem.

Mróz jest prawnikiem i opieranie się na konstrukcjach kodeksowych, pozwala mu na wymyślanie historii, gdzie prawo będzie wiodło całą akcję w określonym kierunku. Kasacja, Rewizja, Immunitet – kręcimy się wokół tematyki, z której sprawny opowiadacz, mógłby zrobić perełki trzymające w napięciu. Niestety Mróz brnie w regiony, w których sam nie wie dokąd skręcić z akcją, wybiera często ślepe uliczki, wszystko gmatwa, a na koniec, co jest też w jakimś sensie jego zaletą, daje rozwiązanie zupełnie nieprzewidywalne, gdzie często zbrodniarz nie zostaje ukarany, za to zawsze dostaje się głównym bohaterom. Może to i ma jakiś sens, ale odbiorca tej literatury chciałby jednak od czasu do czasu happy endu.

Kiedy czytam o Zordonie, który w czasie najważniejszego egzaminu w swojej prawniczej karierze, miota się w oczekiwaniu na informację co się stało Chyłce, to krew mnie zalewa nad irracjonalnością tej sceny. Pokazanie skrajnych emocji musi być uzasadnione przyczyną, a Mróz często chce odwrócić naszą uwagę od niedostatków w akcji, serwując jakiś mrożący krew w żyłach eksces z bohaterami, po którym nie powinni się już podnieść, a jednak w końcu odradzają się jak feniks z popiołów.

Przyznam się jeszcze do wysłuchania Czarnej Madonny i Behiaworysty.  Czarna Madonna jest ogromnym nieporozumieniem i zapewne wielu czytelników sarkało na Mroza za tę  gównianą historię, która miała straszyć, a odbijała się czkawką bądź to niesmaku, bądź śmiechu.

Behawiorysta zmierza podobną ścieżką co Czarna Madonna i choć ma wyrazistego bohatera, to jednak zawodzi tą eskalacją opisów nieprawdopodobnych okrucieństw na dzieciach oraz stworzenia mordercy, który może być bezkarny, ponieważ tak naprawdę policja i wszystkie inne służby są tak bezradne, że aż żal o tym czytać.

Nie zamierzam wychylać się poza dwa cykle w konsumpcji Remigiusza Mroza – wiem, że zostaje jeszcze cykl W kręgach władzy i nawet udało mi się zaliczyć Wotum nieufności, ale nie przekonałem się do nowych bohaterów, a intencją Mroza jest zapewne nawiązanie do „House of cards”, co nie jest grzechem i na pewno ten cykl wymaga większego skupienia, co przełoży się na sukces i nowych czytelników.

Reszta niech zostanie w spokoju i nie będę poruszał wątku islandzkiego, ani historycznych książek autora, czy trylogii Parabellum, bo nie zamierzam tego czytać. Remigiusz Mróz osiągnął sukces konsekwencją, inteligencją, wyrachowaniem i ciężką pracą, choć z tym ostatnim może być różnie, ponieważ jak sam mówi, lubi pisać. Jerzy Kosiński też kiedyś powiedział, że jego pasją jest pisanie, że gdyby mu dano pusty pokój i stolik, to zaraz by tam zasiadł i zaczął pisać. Ale Kosiński, którego proza może jest gęściejsza od pisania Mroza, to jednak napisał w życiu znacznie mniej niż Remigiusz a do tego w tym drugim przypadku, to jeszcze nie koniec.

Kiedyś tak bardzo starałem się wyprzeć tę pogardę dla prozy Mroza, że postanowiłem ją poznać lepiej i teraz wiem, że podziwiam autora za to co zrobił w tak krótkim czasie, że doceniam jego talent w konstruowaniu opowieści, dialogów, natomiast płaczę nad strukturą i prawdopodobieństwem, a najgorsze, że żenujące są niekonsekwencje, wynikające z nieprzemyślenia całej historii, jakby autor dał się wlec na sznurku przez własną wyobraźnię, której nie potrafi chwycić za mordę i przytrzymać.

Ostatnio przekonałem się, że Mróz ma konkurentkę płci przeciwnej, panią Katarzynę Puzyńską, rocznik 85, która od roku 2014 wydała już osiem książek o policjantach z Lipowa. Oczywiście byłem kuszony świadomością, jak te kilka tomów w jednolitej szacie graficznej będą wyglądały na półce, ale zwyciężył zdrowy rozsądek i postanowiłem pójść tropem Mrozowym i wypróbować panią Katarzynę głosowo. Irytowałem się już nie raz, trafiając na lektorów szarżujących niemrawych, bezpłciowych, ale w przypadku Motylka, dostałem produkt, którego nie jestem w stanie słuchać, nie wiedząc do końca, czy to jedynie wina interpretatorki, której nazwiska nie wymienię z litości, czy też pospolitości tej prozy, banalności i przewidywalności sformułowań. Puzyńska pisze niczym egzaltowana ośmioklasistka, opierając się na schematach, utartych zwrotach, tej pospolitej i miałkiej wykładni językowej, a jej konstrukcje psychologiczne nadają się chyba tylko do czytanek dla uczących się języka obcokrajowców, bo spotkają w nim zwroty powszednie i mdłe jak woda po rozgotowanych pierogach.

I znowu zerknąłem na Puzyńską z ciekawością i zobaczyłem piękną, młodą wytatuowaną kobietę, która osiągnęła sukces i jak bardzo nie znoszę jej sposobu pisania, tak bardzo podoba mi się jej np. beztroska w tatuowaniu swojego ciała czy pokazywania tego jak żyje. Ale przecież na tym polega marketing, tylko sztuką jest umieć oddzielić wizerunek osoby od jego twórczości.

Mróz i Puzyńska to dwa przykłady z kultury masowej, które zawładnęły milionami i przy swojej miałkości, jednorazowości i banalności, odniosły sukces, ponieważ chcemy teraz mieć łatwiej, chcemy rozrywki wygodnej i zrozumiałej. A jeśli w tej rozrywce brak jest smaku, brak czegoś metafizycznego, może nie głębi, ale choć stylu, to przecież dostrzegą to jedynie ci, którzy kiedyś przeczytali coś więcej, zrobili sobie fundament i określili kanon, poniżej którego jest tylko tymczasowość, pusty gest i tak naprawdę strata czasu. Ale któż nie lubi go tracić … ?

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.