Zachciało mi się wreszcie czegoś normalnego, jakiejś historii kryminalnej, współczesnej, i najlepiej sprawdzonych autorów.
Najnowszą przygodę z Niną Warwiłow Jędrzeja Pasierskiego miałem obiecaną z Wydawnictwa Czarne, ale chyba dziewczyny zapomniały i książka nie dotarła, mówi się trudno i składa zamówienie w Bonito, które dwa kroki ode mnie otworzyło swój punkt, wystarczy jedynie przejść przez podwórko, co doskonale zachęca do zakupów, a ponieważ przy okazji natknąłem się na pierwszą część kryminalnej sagi z Bernardem Grossem Roberta Małeckiego, więc z miejsca zamówiłem zarówno „Czerwony Świt”, jak i „Skazę”
Niecierpliwiłem się lekko mając te dwie książki obok siebie, dlatego zacząłem je czytać równolegle i pomimo kompletnie różnych opisywanych światów, jakoś te dwa przeciwstawne nastroje zaczęły na siebie zachodzić, dając czytelnikowi dziwny konglomerat, splątane aury, hipsterskiej, warszawskiej Pragi i prowincjonalnej Chełmży, a więc wielkie miasto ze swoimi knajpami i klubami zazębiło się ze skutym lodem jeziorem, gdzie na łódce zwłoki bezdomnego, a w Warszawie trup młodej celebrytki o hebrajskim imieniu.
Pasierski pokazał miasto w odsłonie przystępnej dla młodych beneficjentów nowych czasów, gdzie króluje dobra zabawa w asyście muzyki, używek, drogich apartamentów i łatwych pieniędzy, a wiadomo, gdzie kasa, tam też niezdrowe przyzwyczajenia. Czytając te dwie przygody, zauważyłem, że ugrzęzłem jednocześnie w obu, w tym samym momencie, jakby to nie była wina autorów, ale po prostu takie ułożenie gwiazd sprowadziło przygnębienie, co odbiło się na odbiorze lektury – a jednak to był błąd, żeby czytać je razem, pozbawiłem się rozsmakowywania nie tylko w opowiadanych historiach, ale przede wszystkim nie wchłonęła mnie aura czy to opowiadania, czy nawet stylu autorów. A kiedy w tym samym czasie obie powieści zaczęły osiadać na mieliźnie, ciężko było na raz przezwyciężyć dwa rozczarowania – na szczęście były to chwilowe kryzysy i obaj autorzy wzięli się w garść i wyszliśmy wszyscy rychło na prostą…
Małecki już dawno wciągnął mnie w życie Bernarda Grossa, o którym wiedziałem prawie wszystko będąc po lekturze „Wady” i „Zadry”, a czytając pierwszą część wiedziałem co się stanie z Otrębą i jakim typem kobiety jest Skalska. „Skaza”, ma wszystkie niedoskonałości części kolejnych, a ponieważ jest wymyślona pioniersko, byłem skłonny łatwiej przymykać na nie oczy; konflikt Bernarda z synem doprowadzi Was do szału, a jeśli jeszcze natkniecie się na te modelarskie wstawki, to może być niezły argument, żeby książkę odłożyć. Małecki opowiada historię niespiesznie, a chybionym zdaje mi się pomysł z przeplataniem teraźniejszości z tym co wydarzyło się dziesięć lat wcześniej. Nad komisarzem wisi widmo napadu na żonę, po którym zapadła w śpiączkę – pomimo interwencji Grossa, niefortunnej zresztą, po której czuje się winnym zabójstwa niewinnej kobiety, policjant próbuje ułożyć sobie na nowo życie z ostentacyjnie uwodzącą go bibliotekarką. Osią opowiadanej historii jest tajemnicze zniknięcie przed 10 laty małżeństwa Tarasiewiczów i ich przyjaciółki, oraz pojawienie się obecnie ciała bezdomnego, którego Gross identyfikuje jako zaginionego Tarasiewicza, pomimo niewystarczających na to dowodów, oraz mataczenia syna zaginionych. Gross uparcie prowadzi dochodzenie i tutaj mamy żmudne dociekania, dzięki którym policjant jest cenionym śledczym, pomimo własnego, raczej smutnego, przegranego życia, gdzie radością codzienną jest chleb z pasztetem i herbata Lipton, której picie sprawia komisarzowi dziwną przyjemność.
U Pasierskiego nie ma niuansów i żmudnego myślenia o zbrodni, Warwiłow miota się pomiędzy pracą a osobistymi problemami z mężczyznami, córką i tajemniczym ojcem, którego przeszłość próbuje wyjaśnić. Zadziwiająca relacja z mającym rosyjską i mroczną historię ojcem rozdziela powieść na tę kryminalną i śledczą partię, która niejako wyjaśnia się sama, ponieważ autor dostarcza nam coraz to nowe motywy i czasem czujemy się jak w kryminale Agaty Christie, mając wąski krąg podejrzanych i ofiarę, której pozbyć mógł się jedynie ktoś z tego ograniczonego kółka przyjaciół otrutej celebrytki. Ten schemat zbrodni i podejrzanych jest zawsze sporym wyzwaniem dla pisarza, który go wymyśla. Pasierski dał swoim bohaterom szerokie pole do zaprezentowania motywów, dla których mogliby się skusić do zamordowania Sary, a jednak ostateczne rozwiązanie rozczarowuje, gdyż pisarz tak mocno udramatyzował finał, że przychodzi nam wątpić w prawdopodobieństwo wydarzeń. Przez cały czas udawało mu się podsuwać nam potencjalnych sprawców i jeśli tylko eliminował jednego, natychmiast podstawiał nam kolejną historię, w której ofiara miała uzasadnioną możliwość zginąć z ręki tego, którego motywy dostawaliśmy jak na tacy. Ale taka gra jest dla wyrobionego fascynata kryminałów czymś poniżej jego ambicji. Chciałoby się jednak czegoś bardziej zasupłanego, co zmusiłoby nas do zabawy w przypuszczenia, kto zabił.
U Małeckiego, z kolei historia zapętla się tak skutecznie, że w końcu, rozwiązanie da się przewidzieć, to droga do niego usiana jest wydarzeniami, które niecierpliwią, ekscytuje nas bardziej osobiste życie komisarza, jego udręka samotności i siermiężność codzienności. To jest atut Małeckiego, ponieważ w końcu los policjanta zaczyna obchodzić nas bardziej, niż intryga, którą stara się wyjaśnić.
Czyje przygody wciągają nas skuteczniej – trochę szalonej Niny, czy nudnego Grossa? Historia tego ostatniego pochłonęła mnie już wcześniej i znam jego dalsze losy, choć zapewne Małecki już szykuje najnowszy tom, który wyjaśni te wszystkie zagadki z życia komisarza, rozwiąże ten denerwujący konflikt z synem i leżącą w śpiączce żoną, na co czeka zaborcza bibliotekarka.
A co zrobi Pasierski?. Czy oderwie się po raz drugi od Niny Warwiłow jak to zrobił po „Roztopach” i zaserwuje nam coś w stylu „W imię natury”. A może Warwiłow wyjedzie za autorem do Wrocławia, gdzie właśnie z warszawskiej Pragi wyemigrował. Jeśli Pasierski już rozgląda się po swoim nowym miejscu zamieszkania, to pisząc kryminał z Wrocławiem w tle może zdystansować w lokalnej popularności zarówno niepodważalnego króla kryminału wrocławskiego jakim jest Marek Krajewski, jak i resztę autorów, którzy związali swoje losy z Dolnym Śląskiem, czego mu szczerze życzę, bo Warwiłow naprawdę przyda się świeży oddech i zmiana klimatu, a z pewnością nowy mężczyzna pomoże jej stać się lepszym śledczym.
Małecki i Pasierski wyrośli na autorów, po których sięgam bez namysłu, pewien, że dostanę sprawdzoną jakość i ulubione klimaty, w których umieścili swoich niebanalnych bohaterów.