Dwie książki, na które ostrzyłem sobie czytelnicze zęby. Rok temu odkryłem Dawida Andresa, oglądając na Discocvery jego program „ Cięzarówką przez Stany, a potem kolejne „ciężarówki”, przez Wietnam i Indonezję, a ponieważ polubiłem tego faceta, a on wciąż chwalił się, że przejechał Amazonkę na rowerze, zamówiłem „Rowerem po Amazonce”, książkę, która miała być relacją z tej dziwnej wyprawy na rowerach wodnych, a okazała się zlepkiem wspomnień Dawida i jego brata Huberta, które zebrał Piotr Chmieliński, będący takim nieformalnym opiekunem całego przedsięwzięcia.
Już od samego początku książka zaczyna irytować, ponieważ dostajemy lekko bezładną szamotaninę organizacyjną związaną z przygotowaniem podróży, perypetie związane z wycofaniem się towarzysza Dawida i zdecydowanie się na podróż z młodszym o osiem lat przyrodnim bratem Hubertem, ten cały początek rozmydlający fascynację samym pomysłem przepedałowania Amazonki, należałoby wyrzucić do kosza, a rozpocząć relację nawet nie od lądowego etapu w Peru, kiedy bracia przemierzają górskie odcinki od Camana nad oceanem aż do Atalaya przez Cuzco. To Chmieliński relacjonuje wyprawę, na podstawie wspomnień braci i ich notatek, dlatego ta opowieść pozbawiona jest osobistych refleksji i brzmi sucho i monotonnie Piszący stara się oddać ducha i nastrój uczestników, ale widać, że z nimi nie jechał, a jedynie spisuje ich opowieść. I to jest niestety podstawowa wada tej książki, na dodatek w przygody podróżników wplecione są również wątki osobiste bohaterów i poznajemy dramatyczną historię Huberta, zmagającego się z uzależnieniami, a podane jakby z drugiej ręki, tracą swoją wymowę pozbawione osobistych refleksji. Dawid Andres jest ciekawa osobowością i brakowało mi w tej relacji takich subiektywnych codzienności, związanych z wyprawą. Relacja mnie nie wciąga, pomimo kilku dramatycznych przygód, które czyta się na chłodno, bo brakuje tam tego „pieprzu” i adrenaliny słownej, która pojawiłaby się, gdyby sytuacje opowiadał uczestnik – zapewne zabrakło mi wyniesionych z oglądania Discovery subiektywnie podanych historyjek z codzienności pływających rowerzystów.
Zastanawiając się czego brakuje drugiej opowieści przygodowej, tym razem związanej z górami wysokimi, doszedłem do wniosku, że zarówno chłopaki z Amazonki jak i Denis Urubko, nie dostarczyli nam „mięsistych” emocji opisując swoje zmagania a to z rzeką, a to z Himalajami. Urubko to też niezwykła osobowość, stąd moje życzenie poznania jego relacji z wypraw, niestety związane z dużym rozczarowaniem, bo jak napisał Artur Hajzer, recenzując pierwsze wydanie książki: „przypadkowy zlepek ni to opowiadań, ni to felietonów, o różnej stylistyce, tempie, nerwie. Raz celny dowcip, to znowu patos. Ciężko się połapać.” No właśnie, to jest mdłe i nie ma emocji, Urubko opsuje kilka swoich dokonań, także tych sportowych, bo wspinaczka to dla niego wyzwanie sportowe i rywalizacja i być może stąd się bierze jego konflikt z polskimi wspinaczami, którzy raczej owładnięci są taką narodową pasją grupowych zwycięstw i dużych wypraw, choć przykład Adama Bieleckiego pokazuje, że nie zawsze musi tak być i właśnie z Bieleckim Urubko odnalazł wspólny język.
„Skazany na góry” to dobre określenie dla Denisa oraz dość banalny tytuł dla książki w której jeden z najlepszych himalaistów pokazuje nam swoją drogę zdobywcy ośmiotysięczników, a wchodził na nie już 21 razy, mając już rzecz jasna koronę Himalajów, teraz wyzwaniem dla niego jest wchodzenie tam zimą. Obecnie szykuje się do samotnego wejścia na Broad Peak i miejmy nadzieję, że jutro, czyli 17 lutego2020, zdobędzie górę i zgodnie z jego przekonaniami, będzie to pierwsze naprawdę zimowe wejście na ten szczyt. Denis nic w swojej książce nie pisze o tym jak został Polakiem – stało się to przed pięcioma laty i dzięki temu mamy w swoich barwach naprawdę dzielnego wojownika, którego zmagania górskie chciałoby się poznawać w znacznie lepszej formie niż ta pozlepiana z przypadkowych tekstów książka o drodze, ale napisana bez większej pasji i refleksji. Przed Denisem jeszcze kilka wyzwań i być może po zdobyciu K2 zimą otworzy się w nim większa pasja do napisania lepszych niż te wspomnień – a może wystarczy jak trafi na mądrzejszego wydawcę?
Dwie jakże odmienne książki, ale identyczne rozczarowanie, co nie oznacza utraty mojej sympatii, dla ich autorów. Chłopaki płynące po Amazonce przypomnieli mi te chwile na łodzi amazońskiej, kiedy siedzący na rufie Indianin daje subtelne znaki rękami sterującemu, którego zadaniem jest bezpiecznie omijać przeszkody, które na tej rzece pojawiają się niespodziewanie. A Urubko przypomniał zarówno chwile rywalizacji , opisując zawody we wspinaczce na szybkość w Kazachstanie, jak i przede wszystkim uczucia towarzyszące obecności w gorach najwyższych.