Agnieszka Płoszaj

Agnieszka Płoszaj to kolejna kobieta, która zainspirowana sukcesem Katarzyny Bondy, wprowadziła się w świat kryminalnych opowieści, tworząc cykl powieściowy, skupiony na tych samych bohaterkach, łącząc historie z kolejnych tomów swojej twórczości. Nie czytałem pierwszej powieści Agnieszki; zapewne „Czarodziejka”, debiut stylistki fryzur, nie zwrócił mojej uwagi, a i rynek jakoś specjalnie nie zareagował, na pierwszy tom przygód Julii i Mani.

Kobiety są bardziej konsekwentne, uparte i zdeterminowane. Płoszaj, Guzowska, Bonda, może Malanowska, zapewne Grzegorzewska, próbują wejść na rynek powieści kryminalnych i detronizować tych wszystkich Krajewskich, Ćwirlejów, czy Chmielarzy – z różnym skutkiem, ale zazwyczaj traktowane są protekcjonalnie, no może poza Bondą, która wyrobiła sobie markę dzięki kolosalnej machinie marketingowej.

Kiedyś podobały mi się kryminały Heleny Sekuły, dziś już 90-letniej autorki, która na ubogim rynku socjalistycznego pisarstwa sensacyjnego, raczyła nas zwięzłymi, prostymi historiami morderstw, z których korzystali też autorzy scenariuszy, odcinków „07 zgłoś się”. Dziś zgrabna Płoszaj ma szansę na dobrą sprzedaż, zwłaszcza, że książki układające się w cykle, zawsze napędzają się nawzajem i ci, którzy przeczytają „Ogrodnika”, mogą sięgnąć również po „Czarodziejkę”.

Jeśli istnieje taka kategoria, to zaliczyłbym książkę Płoszaj do kryminałów kobiecych, z bohaterką w określonym typie, zazwyczaj nieszczęśliwie zakochaną, lekko szaloną, bezkompromisową, oczywiście atrakcyjną – czyli taką, jaką każda pisarka tych powieści chciałaby być w rzeczywistości, oraz spełniającą marzenia czytelniczek, które fantazjują o swoim życiu, siedząc za biurkiem w nudnej robocie.

Przyznam się od razu, że opowieść Płoszaj nie rozłożyła mnie na łopatki, a sposób opowiadania historii, przypomina stylem literaturę romansową, z przegadanymi dialogami, niepotrzebnymi dygresjami, takim opakowaniem sedna, które wzbudza raczej niecierpliwość, niż zaciekawienie. Dyskusje bohaterek, przekomarzania się, docinki, cała otoczka przyżyciowa, którą dokładnie chce opisać Płoszaj, jest wypełniaczem, którego wcale nie oczekuję od kryminału. Nikt nie wymaga od Płoszaj, że będzie pisać jak Chandler, ale czyż musi być to aż tak rozwlekłe?

Ale dosyć narzekania – książka z pewnością znajdzie swoją czytelniczkę – faceci powinni jej unikać, ale miłośniczka słodkich blogusiów i potrafiąca oderwać się czasem od swojego smartfona nastolatka, będą doskonałymi adresatkami zawiłych losów bohaterek.

Historia jest wielowątkowa, zgrabnie ułożona, sięgająca aż do dalekiej przeszłości w egzotycznej Samarkandzie. Jest i bolesny problem podziemia aborcyjnego, policjanci zakochani, szantażysta, czarny charakter, zapewne taki mroczny cień, z którym Płoszaj będzie jechała przez kolejne tomy przygód Julii.

Zaczynamy od morderstwa, finezyjnie ustrojonego trupa, do tego umytego. Kobiecego. Obserwujemy jak nasza bohaterka wikła się w przygodę, rzecz jasna niebezpieczną i jak jej policjant usiłuje pomóc. Nie można odmówić autorce sprawności w konstruowaniu intrygi, wszystko jakoś tam się w końcu łączy i zapewniam czytelniczki, że zostaną spełnione wszystkie ich wyobrażenia o romantycznej miłości.

A ponieważ akcja rozgrywa się w Łodzi, na kryminalnej mapie zbrodniczych występków możemy zapisać kolejne miasto. Mariusz Czubaj na okładce napisał „Petarda z Łodzi” – jak widać w światku autorów kryminalnych, z petardami mamy do czynienia na każdym kroku – Katarzyna Bonda napisała na okładce najnowszej książki Czubaja „Po prostu petarda”. W przypadku Płoszaj, ta petarda może i wypaliła, ale ja tego nie zauważyłem, czego i Wam nie życzę.

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.