Z Internetem jest dobrze o tyle, o ile da się go szybko wykorzystać do własnych celów, czyli zdobyć informację o specjalnej promocji zakupu książek po obniżonej cenie. Warto mieć więc na facebooku księgarnie bądź wydawnictwa – ostatnio można było kupić najnowszy kryminał Krajewskiego za pół ceny (niestety wliczając koszt dostawy zyskałem ledwo 5 zł), Finneganów tren też mam za 80 zł a w księgarniach oferują go za 100 zł; a zupełnie machinalnie (jakie ładne słowo, nieużywane, a warto) kupiłem Krakowski Kazimierz i Podgórze też za jakąś „psią” kwotę, w dodatku wysyłkę miałem za darmo.
Od Bezdroży kupiłem, myśląc, że formatem podobnym będzie do łatwych w użyciu przewodników, a tu mamy albumowy rozmiar i kredowy papier. Może to i lepiej. W Krakowie trudno jest zabłądzić, ale zawsze jest ten sam problem, żeby trafić na Kazimierz, oczywiście z Rynku i oczywiście idąc na wyczucie. A taksówka zawiezie na Plac Nowy zamiast na Szeroką. Snucie się po Kazimierzu bez przewodnika to jedynie ekstrawagancja. Stąd Bezdrożowy zakup książki pani Legutko. I czytam o historii tego miejsca, o tym, że miało być to miasto alternatywą dla Krakowa, że założyciel liczył, że właśnie tutaj powstanie słynny uniwersytet, że tutaj będzie lepiej niż w sąsiednim Krakowie. Ciekawe jest zresztą dlaczego do tego nie doszło – pewnie ten słynny genius loci się wmieszał …
A Żydzi w Kazimierzu pojawili się w XII wieku. Ciekawostką jest, że królowa Jadwiga miała znaczne długi u żydowskiego bankiera Lewko – do czego królowej były potrzebne pieniądze? Tego się już nie dowiemy. Rozdział „Spacery” wykorzystam z pewnością w terminie, który nie zależy ode mnie do końca.
Poranki spędzam teraz z Franzem. Starzeje się w listach do przyjaciół a im starszy tym obfitszy. Ta książka, za którą zapłaciłem o 10 zł więcej, niż mogłem, bo nie wykorzystałem ceny promocyjnej w jednym EMPIK-u, stwierdzając w duchu, że nie chcę jej mieć mimo wszystko, otóż ta książka, jej fioletowość, przejrzystość i nie nachalność przypisów, budzi we mnie całkiem inne uczucia niż dotychczasowa percepcja Kafki, bo albo pamiętam metafizyczną kosmiczność Zamku, czytanego w liceum, albo pomroczność Dzienników, co ciekawe czytanych na skałach Morza Czarnego, kiedy to smarowaliśmy się wszyscy jadalna oliwą, a kartki z rozpaczliwymi fragmentami pokrywały żółte, tłuste plamy. I łapię się na tym, że najbardziej lubię przewrotną ironię i dowcip Kafki, który uwielbiał kpić z siebie, oraz te zdania złożone wielokrotnie, gdzie na końcu nagle czyni się zupełnie naturalny i oczekiwany zwrot, wskazujący, że autor napisał początek zdania po to, żeby w końcówce kompletnie się zdyskredytować.