Nie ma czasu na czytanie. Nie ma czasu na czytanie niepotrzebne. Kiedyś nie było tylu książek, jeśli były to w bibliotece, do której chodziło się dwa razy w tygodniu, najczęściej w pochmurne, ponure dni – tam zawsze było dużo światła i jeszcze więcej możliwości. Brało się to co najlepsze, sprawdzone, te Kafki, Tołstoje, Dostojewskie. Owinięte w szary papier miały swój urok, swój kurz i plamy po herbacie. Mieliśmy kiedyś więcej czasu, bo nie było facebooka a telewizja jeszcze uczyła angielskiego o szesnastej, w obecnie najlepszym czasie antenowym na seriale dla gospodyń domowych. Tak więc dziś, jak to mówi Jonathan Franzen przypominamy ośmioklasistów, którzy muszą być nieustannie otoczeni innymi ośmioklasistami, żeby dobrze się czuć w tłumie – samotność refleksyjna eliminuje cię ze świata skuteczniej niż bezludna wyspa. Pilch napisał albo powiedział, że nie czyta nowości, nie boi się, że coś przegapi, bo w końcu jak coś jest bardzo dobre to i tak w końcu się do niego przebije
Patrzę na półkę gdzie poustawiane chaotycznie książki napoczęte, książki czekające w kolejce, ze swoimi możliwościami i aurą. Naliczyłem ich siedem, cierpliwych w swojej naiwności, ufnych w moje obietnice – stoją i się kurzą. O niektórych zapominam na długie tygodnie, inne zostawiam, żeby smakować, kiedy będę miał nastrój, Myśliwskiego przekonuję, że jak się za niego wezmę to zrozumiem. Tymczasem łapię w biegu coś dla przelotnego zaliczenia, bez znaczenia i szybkiego zaliczenia. Książki – śmieci, udręka i brak ekstazy.
Rezygnuję z najnowszego Stasiuka, który kręci się w kółko wokół własnej osi, ugrzązł i nie daje rady, a po wysłuchaniu fragmentów w radio śmiem twierdzić, że cofnął się do czasów sprzed debiutu i pisze gimnazjalne wypracowania na zadany temat. Nie zabieram się za Twardocha z wyrachowaniem, bo myślę czy będzie lepszy od Karpowicza. Staram się dotrzymać kroku i być na bieżąco, ale jak słucham w samochodzie „Proces” Kafki albo „Chłopów” to sobie myślę, że może lepiej wrócić do początków i przeczytać raz jeszcze dawno zapomniane „Listy do Felicji”, „Zwrotnik Raka” a może „Śmieszne miłości” – zaklasyfikowane jako zaliczone a tak naprawdę utracone przez lata niepamięci.
„Inferno” jest ostatnią książką Browna na którą się skusiłem, bo o ile wcześniejsze historie pozwalały poczuć jakiś powiew przygody o tyle teraz mamy na siłę skleconą akcję, marny pretekst, żałosną dydaktykę. Przebiegamy z Langdonem przez trzy miasta, dostajemy garść ciekawostek, ale kiedy autor robi volty bez ostrzeżenia, przyjaciół zamienia we wrogów, potem chce nam to wytłumaczyć, to ja się niecierpliwię i zastanawiam po co to czytam.
Nigdy nie należałem do wyznawców Beaty Pawlikowskiej, jej książeczki dostawałem przypadkiem, jako dodatek do gazet, ale teraz postanowiłem zobaczyć czy mamy identyczne wrażenia z trekkingu, z wyprawy w podobne rejony Himalajów i to co przeczytałem utwierdziło mnie w przekonaniu, że te pozycje to jakaś pseudo refleksja dla kompletnych ignorantów. Jak można ześlizgnąć się z tematu w tak banalny, prostacki sposób, jak można zlekceważyć czytelnika dając mu jakieś anegdoty o kozie, gdy tymczasem ten świat sam podaje się na talerzu, wystarczy tylko mieć trochę wyobraźni. Pod Annapurnę idzie się po schodach, w górę, w dół, znowu w górę i znowu w dół. Ciężko, rytmicznie, długo. Pawlikowska pisze, że szła osiem godzin po schodach w górę – można z tego zrobić smaczną opowieść, wystarczy napisać o czym się wtedy myśli, co czuje, co widzi, a nawet co liczy – dostajemy płaskie wyznanie, że ciężko. Niestety pod Annapurną nie ma ośmiogodzinnego podejścia – po drodze są miejsca, gdzie można odpocząć, a jak się idzie nawet dwie godziny pod górę, to potem się schodzi w dół, równie uciążliwie, ale w dół, żeby potem znowu iść pod górę, stromo i to cały dzień, w górę, w dół. Ale na litość boską nie osiem godzin pod górę! Czepiam się, ale gdyby Pawlikowska była Kapuścińskim, to byłoby uzasadnione – ona jest jedynie Danem Brownem.
Oh, jak trafia do mnie ten wpis. Też momentami ogarnia mnie taka nostalgia, ile tracimy, rzekomo zyskując (Internet i inne media).
Bardzo dobre miejsce na te książki… Ani po Browna, ani po Pawlikowską już nie sięgnę, zrażona pierwszymi doświadczeniami z tymi autorami…