Nie potrafię ukryć swojej sympatii dla Grzegorzewskiej Gai, dlatego bez zmrużenia oka zamówiłem sobie w Taniej Książce „Kamienną noc”, najnowszy kryminał z Julią Dobrowolską i rzuciłem się do czytania niczym rozsierdzony pekińczyk na gumową zabawkę. Nie liczyłem na fajerwerki myślowe i roztrząsania egzystencjalnych zawiłości bohaterów – wiedziałem co mnie czeka: trupy, kazirodztwo, zabójstwa, przekleństwa, kurewstwo, czyli wszystko co najgorszego w literaturze może zaproponować eteryczna blondynka z Krakowa. Szkoda, że tego ukochanego Krakowa tam jak na lekarstwo, co jest trudno wybaczalne, bo przecież trupy w krakowskim smogu, poplątanym z mgłą nad Plantami, prezentują się wyśmienicie. Zamiast tego jeździmy po świecie z Julią Dobrowolską, a właśnie – czy rzeczywiście z nią? W „Kamiennej nocy” wszystko na końcu tak się pokiełbasi, że czytelnikom radzę notować, na każdym etapie czytania, najważniejsze fakty i nazwiska, żeby się w efekcie końcowym nie pogubić za bardzo.
Nie przepadam za zasupływaniem akcji w korkociągi czasowe, nie znoszę retrospekcji – lubię jak się mnie prowadzi po równej ścieżce dobra i zła oraz podaje historię jak na łopacie, wprost do umęczonego majowymi upałami łba. Ale tu tak nie ma – jedna przygoda cofa się systematycznie i kazirodcze (?) kotłowania w pościeli, znanego z poprzedniej książki Grzegorzewskiej Profesora, z przypominającą autorkę Julią (ha ha Julią), serwuje się nam w odwrotnej kolejności czasowej, w rozdziałach, które sprytna Gaja oznacza minusami.
Jak zaczynałem czytać „Kamienną noc” to prawie zawyłem z satysfakcji, ponieważ Grzegorzewska tak bardzo okrzepła pisarsko, że już myślałem, że przegoniła Bondę, że wdarła się przed Guzowską, wyprzedziła Miłoszewskiego, że jak jeszcze trochę zaciśnie pasa, to złapie i Czubaja. Ale spokojnie, końcówką załatwiła się samobójczo i dobrze, nie bardzo…
Generalnie w książce tej chodzi o to, albo tak nam się przynajmniej wydaje, żeby opisać kazirodcze stosunki bohaterki ze swoim bratem, Profesorem. Julia i Łukasz uciekają przez morza i lądy, a ich przygody czyta się niczym bondowskie scenariusze z lat siedemdziesiątych, albo prędzej Miłoszewskiego książkę o skarbach rabowanych. W końcu trafiają na greckie wykopaliska w Patras, gdzie autorka z Martą Guzowską, archeolożką (i stwórczynią niesympatycznego bohatera o nazwisku Ybl) przebywała, żeby jak najbardziej wiarygodnie opisać didaskalia, a w podziękowaniu jedną z postaci nazwała Martą. No więc mamy te wykopaliska, jakieś podchody się tam odbywają, nie bardzo załapałem co jest grane, a jednocześnie czytamy relację dziennikarki Florek, która chce o Julii napisać książkę. Ta Julia już jest w Krakowie, bo jak pisałem, Patras to retrospekcja, więc trudna znajomość Julii z Florek, owocuje przygodami krakowskimi, gdzie najbardziej niezrozumiałym dla mnie epizodem, jest zepchnięcie podrasowanego samochodu Julii do wody, na zatracenie. Opisywanie wszystkich wątków tej powieści przekracza moje zdolności i zapewne cierpliwość czytelnika, ale strasznie podobał mi się motyw postaci zwanej Likwidatorem, czyli człowiekiem, który za pieniądze gotów jest załatwić wszystko, łącznie z nową tożsamością. W filmie „Gorączka” Michaela Manna, taka postacią jest Nate, grany przez Jona Voighta, który organizuje Robertowi DeNiro ucieczkę. Likwidator Grzegorzewskiej jest równie doskonały – być może w kolejnym tomie przygód Dobrowolskiej, zaistnieje bardziej wyraźnie.
Z Gają Grzegorzewską problem jest taki, że ona chce być taka wystrzałowa, taka prężna w wymyślaniu akcji, ale jak się za bardzo rozpędzi, to mknie niczym pocisk, wracając do grzechów młodości, kiedy pisała takie książki jak np.”Noc z czwartku na niedzielę”, gdzie postaci wymyślone przez naszą autorkę wciąż tylko gadają, jakby przez to gadanie Gaja chciała posuwać akcję chybcikiem do przodu.
To co wydarzyło się na ostatnich stronach powieści Grzegorzewskiej, przerosło moje nierozgarnięcie – po prostu zaplątały się tam wszystkie wątki i przyznam się z miejsca, że się momentalnie pogubiłem. Już nie wiedziałem kto jest kto? Kim jest Julia, skąd nagle wziął się Wiktor, dlaczego Aron nic nie zrobił, skąd Sara a skąd Maria, czy Maria żyje, a Marcelina? Helenka zaduszona, Profesor zabity, a jednak żyje, złoto z wykopalisk i nasz Bazyliszek, dzieci w beczkach, bliźniaczki, Lena – kim jest Lena? Podobno Marią. Matko Bosko jak w tym wszystkim się odnaleźć, jak żyć, pani Gaju, jak żyć?
Kto czytał „Betonowy pałac” odnajdzie też w książce Grzegorzewskiej znajome typki, wspominane, przemykające tylko, te pozaświatowe trupy rzeczywistości osiedlowej, wymyślone przez autorkę w postaciach Opiekuna, Nutki, Kakałka i innych. Nie nadążałem w swoich myślowych procesach, nie kojarzyłem już od połowy książki, o co w tym wszystkim chodzi, czy znajdę jakieś przesłanie kazirodczej miłości, a może to jest o nikczemności pedofilskich zwyrodnialców, a może naplucie na kościół albo umiłowanie archeologicznych wykopalisk? Ja bym tylko chciał, żeby mi ktoś powoli wytłumaczył i rozrysował plan powieści i przedstawił schemat intrygi. Mam wrażenie, że gdyby Grzegorzewska od początku wiedziała o czym chce pisać, poszłoby jej zdecydowanie przystępniej – a tak siadała i pisała, a akcja wymykała się jej spod pióra i szalała jak bezpański pies albo raczej suka.
Ale przecież najbardziej ujęła mnie w „Kamiennej nocy” scena na weneckim cmentarzu, gdzie nasi bohaterowie spędzają noc przy grobie Brodskiego. Sam bym się chciał w tamtym miejscu znaleźć, u stóp ulubionego poety, a tu Profesor z Julią, na grobach Pounda i Brodskiego biesiadują. Smacznego chciałoby się rzec, albo przysiądź Gaju chwilkę nad tymi grobami i zwolnij. Daj sobie pomyśleć, a potem dopiero pisz. Albo rób co chcesz.
A książka za niewiele ponad trzy dyszki tutaj
Nie czytałam nic autorki, chociaż mam w domu „Betonowy pałac”.
Spojleeeryyy! Czy po takiej lekturze warto jeszcze w ogóle brać się za lekturę? :/
Miałem na myśli – po przeczytaniu takiej recenzji. W dodatku połowy nie rozumiem z tego tekstu 🙁
np. to:
„Ale spokojnie, końcówką załatwiła się samobójczo i dobrze, nie bardzo…”
– co to znaczy?
Czy rzeczywiście spojlery? Starałem się unikać jednoznacznych wskazówek – zresztą, czytając i tak się Pan wciągnie zapominając o podpowiedziach. Końcówka samobójcza, ponieważ niestety, rozczarowuje i zabija resztę tekstu – ale to moja opinia. A powiedzenie: „I dobrze, nie bardzo” to słynna odzywka Sabały, z której lubię korzystać, żeby pokazać sprzeczne myśli …